sobota, 9 listopada 2013

Moje trzy wyprawy do Stanów w dużym skrócie

Podróże po Stanach

Gdy zdecydowaliśmy po raz pierwszy, że jedziemy do Stanów, pewne rzeczy stały się nieodwracalne. Trudno znaleźć równie niezwykłe, dzikie i piękne krajobrazy, trudno znaleźć trasy liczące kilkaset kilometrów, wzdłuż których nie widać śladów cywilizacji. A tam to wszystko jest. A jednocześnie jest to kraj, gdzie podróżuje się bezpiecznie, gdzie są wygodne hotele, gdzie ludzie są życzliwi i sympatyczni.



Stany spodobały nam się od pierwszego wejrzenia. Nie spodziewaliśmy się, że jest tam aż tak pięknie. Nasza pierwsza wyprawa w 2009 roku miała być jedyną wyprawą na ten kontynent i jednocześnie to miała być tak zwana podróż życia. Ale gdy do końca wytyczonej trasy było coraz bliżej, pojawił się sprzeciw. Jak to tak - podróż życia. Dlaczego życia. Dlaczego mamy tutaj nie wrócić, gdy jest tu tak pięknie. Pamiętam dokładnie gdzie to było. To była piaszczysta droga „dwudziestu mułów” w Dolinie Śmierci. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że musimy tutaj wrócić. Ale to postanowienie pojawiło się na moment zaledwie i zasnęło. Po kilku miesiącach dostałem od mojej córki Marty prezent – album ze zdjęciami zrobionymi w najpiękniejszych zakątkach Ameryki Północnej. Oglądając album było mi miło, że tyle miejsc z albumu już widzieliśmy, ale jednocześnie uświadomiłem sobie, że  w wielu wspaniałych miejscach jeszcze nas nie było. A jednym z takich miejsc były Hawaje z Parkiem Narodowym Wulkanów i pięknymi plażami. I od oglądania tego albumu zaczęły się przygotowania do drugiej wyprawy amerykańskiej, w której dotarliśmy aż na Hawaje. To była druga „podróż życia”, najbardziej skomplikowana z logistycznego punktu widzenia. Wszak Hawaje są oddalone od Los Angeles o co najmniej 5000 km.  Było aż osiem lotów, bo były przesiadki i były loty pomiędzy hawajskimi wyspami. Do tego aż 4 razy musieliśmy pożyczać samochód, tak więc planowanie tej podróży nie było proste. Ale podobnie jak za pierwszym razem wszystko zagrało znakomicie, pogoda jak zawsze dopisała i nie było ani jednego dnia, który by się źle zapisał w pamięci. Wszystkie odwiedzane miejsca  zasługiwały na to aby je odwiedzić.  Hawaje były wówczas jednym z głównych punktów programu – spędziliśmy tam osiem dni. Świat wulkanów, wyprawa na szczyt góry Mauna Kea z obserwatorium astronomicznym, wspaniałe plaże, dziwne nocne odgłosy,  gwarne i piękne Honolulu, lasy tropikalne i kultura Polinezji – to wszystko pozostanie w pamięci. A potem pętla po zachodnich dzikich stanach – Nevada, Kalifornia, Utah, Nowy Meksyk, Arizona i Kolorado. Prawie dwa tygodnie w drodze. Świat sekwoi, Dolina Śmierci, Dolina Ognia, wspaniały Bryce Canyon, Capitol Reef, Canyonlands, naskalne Indiańskie osady w Mesa Verde, park skamieniałych drzew, bezkresne pustynie i niezwykłe drzewa Yoshua – to główne punkty „przyrodniczej” części. I były też miasta – Las Vegas, Santa Monika i Los Angeles z wypadem do Disneylandu. 



W pierwszej podróży do USA były tylko zachodnie stany ale pętelka jaką zrobiliśmy była znacznie dłuższa. Start i koniec trasy był w Los Angeles, a trasa wiodła przez stany: Kalifornia, Arizona, Utah, Colorado, Południowa Dakota, Wyoming, Montana, Idaho, Nevada. Ta podróż była w jakimś sensie najbardziej emocjonująca. Przede wszystkim przed wyjazdem były ogromne obawy – czy to w ogóle jest możliwe, czy damy radę. Przecież zaplanowana trasa liczyła prawie 10.000 km. Do tego dokładała się bardzo jeszcze wtedy słaba znajomość języka. Główny tłumacz wyprawy dopiero był po pierwszym roku nauki. Amerykańskich realiów nie znaliśmy w dostatecznym stopniu. Przewodniki i różne fora internetowe oczywiście czytaliśmy. Przewodniki są dobre, ale pewnych rzeczy, tych najbardziej interesujących się z nich nie wyczyta. No i do tego wszystkiego pojawiła się świńska grypa, która na szczęście okazała się zupełnie niegroźna. Ale był i drugi powód emocji. Wtedy odkrywaliśmy Amerykę po raz pierwszy. To było ogromne zaskoczenie, że jest tam aż tak pięknie, aż tak niesamowicie dziko, że można przejechać jednego dnia 700 km i wzdłuż całej drogi nie zobaczyć ani jednego miasta, pola, zakładu przemysłowego, tylko przyrodę – najpiękniejszą w parkach narodowych, ale piękną wzdłuż całej trasy.  I te niezwykłe parki narodowe, wspaniale przygotowane na przyjęcie turystów. Wszystkich turystów - od niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich, po wytrawnych piechurów,  którzy chcą wędrować w samotności wiele kilometrów po dzikich ścieżkach i obozować w miejscach gdzie trzeba wysoko wieszać plecaki żeby nie dobrał się do nich niedźwiedź. Czuło się na każdym kroku, że działania dyrekcji parków narodowych mają na celu popularyzację przyrody,  a nie zbieranie pieniędzy od turystów. Z jednej strony szeroko otwarty dostęp do najpiękniejszych zakątków każdego parku,  a z drugiej strony  maksymalna troska o przyrodę.




          W czasie pierwszej wyprawy zwiedziliśmy trzy miasta – Los Angeles, San Francisco i Las Vegas i  przejechaliśmy dziesięć tysięcy kilometrów zwiedzając po drodze parki narodowe. Było ich dużo. Spróbuję je wymienić po kolei: Saguaro Park, Wielki Kanion od strony południowej i północnej, Kanion Antylopy, Monument Valley, Arches, Park Gór Skalistych, Park Custer, Badlands, Yellowstone, Grand Teton, Bryce Kanion, Zion, Dolina Śmierci i Yosemite. Wspaniała, cudowna wyprawa, która zakończyła się poczuciem wielkiej satysfakcji ale i niedosytu. Czas został wykorzystany maksymalnie. Ciężko byłoby zobaczyć i zwiedzić w tym samym czasie jeszcze więcej. Trzeba by było zrezygnować ze snu, jedzenia i jakiegokolwiek wypoczynku. Więc niedosyt nie powinien mieć miejsca. Ale wszystkiego było nam za mało, a trzy tygodnie zleciały zbyt szybko. Nie chciało nam się zupełnie wracać.




Druga podróż odbyła się w 2010 roku, a po roku przerwy wyjechaliśmy do Stanów po raz trzeci. Tym razem znowu było nieco inaczej. Byliśmy kilka dni w Nowym Jorku, a potem ponownie zrobiliśmy piękną pętelkę po zachodnich Stanach. Głównymi atrakcjami był park Yellowstone, Jezioro Powella, Park Arches i przede wszystkim dwudniowa wyprawa jeepem po parku Canyonlands, z noclegiem pod namiotem na całkowitym odludziu.







Trasy jakie pokonaliśmy w pierwszej, drugiej i ostatniej wyprawie zaznaczone są na mapie zamieszczonej poniżej. Trasa pierwszej wyprawy oznaczona jest kolorem czerwonym, drugiej – zielonym, a trasa ostatniej podróży - kolorem niebieskim. Linią przerwaną zaznaczone są przeloty samolotowe.



           Trasy zaznaczone są na mapie pobranej ze strony www.wallbooks.com
I to było tyle tytułem wstępu. W kolejnych odcinkach planuję opisywać po kolei nasze amerykańskie wyprawy.



I nie tylko 

W tej części będą sprawy różne, mniej lub bardziej aktualne. Może zacznę od przedstawienia mojej córki - która jest fizykiem i żeglarzem jednocześnie. Na pierwszym zdjęciu jest też jej ... no ... no chyba .... przyszły mąż. Mam taką nadzieję.



A na drugim zdjęciu Marta fizyk teoretyczny, który równocześnie chce być fizykiem doświadczalnym, i poluje na elektrony i to nie byle jakie, tylko sparowane. Co prawda ja też kończyłem fizykę, ale nie doszedłem tak daleko jak ona, więc z tego co ona robi rozumiem niewiele. No cóż dzieci są na ogół zdolniejsze od rodziców. A zresztą fizyką nie zajmuję się od dawna.  Stałem się specjalistą od cystern, materiałów niebezpiecznych i innych tego typu głupotek. A dodatkowo stałem się przedsiębiorcą - dodam, że małym. Bez pracowników, bez sekretarki, bez sprzątaczki, bez księgowej. Na stronach internetowych mojej firmy: www.wlodarczyk-szkolenia.plwww.adr-lodz.pl, www.szkolenia-adr.lodz.pl można znaleźć czym się zajmuję.


3 komentarze:

  1. Co prawda dopiero zaczynam czytać pana bloga, ale już muszę go pochwalić. Bardzo mi się on podoba już i zazdroszczę pana wycieczki po USA... ja zawsze tam chciałam lecieć, ale przez co najmniej jeszcze przez dwa albo trzy lata jeszcze nie polecę. Mam nadzieję, że ten dalsze części mi też przypadną do gustu. Dzięki panu bardziej poznam USA.

    OdpowiedzUsuń
  2. To mi bardzo miło. Zawsze mi miło jak ktoś da mi znać, że podobają mu się moje opisy. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych wypraw do Stanów. Może uda się wyjechać wcześniej niż za dwa lata. Może i mnie jeszcze kiedyś uda się tam być.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo bym tego chciała, tym bardziej, że to moje marzenie. Życzę, żeby znów państwu się udało tam pojechać.

    OdpowiedzUsuń