sobota, 18 lutego 2017

Podróż 2012, dzień 14, Great Basin National Park, Zion, widowiskowe trąbki powietrzne, aktualności i anty zimowe obrazki

Podróże po Stanach


Plan na ten dzień znowu był ambitny. Mieliśmy przejechać całe 550 km i zobaczyć dwa parki narodowe – Park Narodowy Wielkiej Kotliny (Great Basin National Park) i Park Narodowy Zion.  Startowaliśmy w miejscowości  Ely w Nevadzie, a dzień zakończyliśmy w Kanab w stanie Utah, skąd było już niedaleko do Wielkiego Kanionu. Od wyjazdu z Yellowstone każdy kolejny dzień wiązał się z pokonaniem dużych lub bardzo dużych odległości. Ale to był już ostatni taki dzień. Na kolejne dni, plany były już pod tym względem zdecydowanie prostsze, co nie oznacza, że mniej atrakcyjne.
Większość trasy prowadziła przez pustynne rejony Nevady i Utah, ale był to przejazd bardzo ładny widokowo i urozmaicony. Krajobrazy Nevady są specyficzne – pustynia i góry. I nie są to góry wcale niskie. Sięgają niemal 4000 metrów. Ukształtowanie terenu jest jednak takie, że wydają się one zdecydowanie niższe niż są. I wcale nie wynika to z różnicy wysokości. Najbardziej wymownym przykładem jest Dolina Śmierci, w której tym razem nie byliśmy. Tam jest największa depresja na kontynencie – około minus 80 metrów w stosunku do poziomu morza, a jednocześnie wokół doliny wysokość szczytów przekracza 3300 metrów. Czyli względna wysokość jest większa niż 3300, a i tak góry wyglądają na łagodne i niewysokie. Większość tych łańcuchów górskich ciągnie się z północy na południe, a ponieważ my tym razem jechaliśmy z zachodu na wschód to po drodze przejeżdżaliśmy przez co najmniej pięć takich pasm górskich. Pomiędzy górami jest zupełnie płasko i sucho, a góry są dosyć różnorodne. Przeważnie są suche, surowe, szare, porośnięte tylko drobnymi roślinkami, niskimi krzaczkami lub pojedynczymi rachitycznymi drzewkami, niekiedy zupełnie łyse. Wyjątkowy pod tym względem był pierwszy łańcuch, w obrębie którego jest Park Narodowy Wielkiej Kotliny (Great Basin National Park). Na początek kilka zdjęć, które są wizytówkami tego kolejnego dnia.




 
 
 

W Parku Great Basin znajduje się najwyższy szczyt w tym rejonie (Wheeler Peak) o wysokości 3982 metrów. Można na niego wjechać samochodem aż do wysokości 3000 metrów. Sam czubek góry jest strzelisty, skalisty i obsypany o tej porze jeszcze śniegiem.  Park Wielkiej Kotliny jest mało popularnym parkiem, nie ma tutaj za dużo turystów, bo leży trochę na uboczu głównych turystycznych szlaków. Jest bardzo ładny. Jedną z jego atrakcji są jaskinie, w których nie byliśmy, a drugą drzewa Bristlecone Pine. Są to najstarsze organizmy roślinne na świecie. Są starsze od sekwoi. Najstarsze drzewo ma około 5000 lat. Mapa parku z pobrana z Wikipedii poniżej.

Great Basin National Park map 2007.04

 Biorąc pod uwagę daleką trasę i atrakcyjny park Zion, nasz pobyt w Parku Wielkiej Kotliny nie mógł trwać zbyt długo. Mieliśmy do wyboru albo jaskinie Lehmana albo wjazd na Wheeler Peak. Wybraliśmy to drugie, bo właśnie tam rosną najstarsze drzewa świata. Od miejscowości Baker, gdzie skręca się do parku do parkingu w pobliżu szczytu nasz samochód musiał pokonać 1400 metrów różnicy wzniesień. Parking był na wysokości 3040 metrów nad poziomem morza. Na mapie widać drogę na szczyt – to ta pełna zygzaków czerwona linia. Wzdłuż drogi jest kilka punktów widokowych, na których się zatrzymywaliśmy oceniając sytuację. Droga nie pięła się jakoś spektakularnie. Widoki były niekiedy bardzo rozległe. Widać było ogromne, płaskie, suche tereny należące do Wielkiej Pustyni Jeziora Słonego, która należy do znacznie większego obszaru znanego jako Great Basin, czyli Wielka Kotlina. 
 
 
 
 
 
 

Warto przy tej okazji powiedzieć o tym obszarze kilka słów. Bo Park Narodowy Great Basin ma nazwę mocno mylącą. Nazwa sugeruje, że park obejmuje cały obszar Great Basin, a trudno o większe nieporozumienie. Wielka Kotlina to ogromny teren bezodpływowy znajdujący się pomiędzy górami Sierra Nevada na zachodzie i Górami Skalistymi na wschodzie, obejmujący większość Nevady i Utah, część Kalifornii, Idaho, Oregonu i Wyoming. Zajmuje 520 tys. km2. Porównajmy - obszar Polski jest znacznie mniejszy – Polska to zaledwie 312 tys. km2.  Najlepiej spojrzeć na mapę, na której zaznaczona jest Wielka Kotlina. To taka wielka misa, z której nie wypływa żadna rzeka w stronę oceanu.  Jezioro Salt Lake w pobliżu Salt Lake City wygląda jak resztka wody w pustej misce. Dolina Śmierci znajduje się na dole. W tych naszych podróżach nieźle tę wielką kotlinę zjeździliśmy. 


Greatbasinmap

Ale wracam do opisu naszej drogi na szczyt. Pokazywał się co jakiś czas. Był strzelisty i częściowo pokryty śniegiem. Droga była równa i pusta. Towarzyszyło nam słońce i dziwnie zielone drzewa. Zieleń była w wielu miejscach taka wczesnowiosenna, wesoła. Choć nie wszędzie. W wielu miejscach drzewa były karłowate, przysadziste i ciemnozielone. Poza samym szczytem, reszta góry jest łagodnie nachylona i prawie cała porośnięta roślinnością – taką lub inną. Bardzo tam było ładnie. Pogoda wyklarowała się jednoznacznie – słońce bez jednej chmurki. Tam gdzie dojechaliśmy, był bardzo urozmaicony las, głównie iglasty, ale były też te bardzo jasnozielone drzewa, przypominające nasze brzozy. Ta jasna zieleń wynikała być może z tego, że na tej wysokości wiosna przychodzi później, więc te jasnozielone małe liście to mogły być po prostu liście młode, nierozwinięte jeszcze do końca.

 

 
 
 
 
 

Jak już wspomniałem, parking był na wysokości 3040 metrów i stamtąd zaczynały się szlaki dla turystów, w tym oczywiście szlak wiodący na sam szczyt. Wydawało się, że jest on już na wyciągnięcie ręki, ale było do niego jeszcze bardzo daleko – ponad 900 metrów różnicy wysokości. Teren powyżej parkingu jest najciekawszy z przyrodniczego punktu widzenia. To właśnie tam rosną niezwykłe drzewa Bristlecone Pine. Oczywiście chcieliśmy je zobaczyć. To miłe poznawać osobiście rzeczy, które są „naj”. Widzieliśmy już w czasie poprzednich wypraw drzewa najpotężniejsze, czyli sekwoje. Myśleliśmy, że są to drzewa też najstarsze, ale byliśmy w błędzie.
Ruszyliśmy zatem na kolejną naszą pieszą wędrówkę, w stronę szczytu Wheeler Peak. Ale nie szczyt był rzecz jasna naszym celem. Ścieżka miała nas doprowadzić do miejsca gdzie rosną drzewa Bristlecone Pine. Pierwsze zdjęcie z kolejnej serii przedstawia naszą ścieżkę. To nie są jeszcze drzewa Bristlecone, zdjęcie ilustruje naszą ścieżkę i turystkę w  nienajlepszej kondycji.




 


 
 
 
 

Żeby dostać się z parkingu do miejsca, gdzie rosną drzewa Bristlecone to trzeba spory kawałek dojść i do tego pod górę. A podchodzenie pod górę, gdy startuje się z wysokości 3000 metrów nie jest wcale proste. Agnieszka tego dnia nie miała akurat za dużo siły, dopadły ją lekkie objawy choroby wysokogórskiej i w pewnym momencie odmówiła posłuszeństwa. Wysiadła. Trzeba było ją porzucić na ścieżce. No ale ponieważ troszkę się o nią martwiłem, to porzuciłem ją tylko na troszkę. Więc tego najstarszego drzewa nie widzieliśmy, bo do niego nie doszliśmy. Ale te tylko troszkę młodsze już tak. To niezłe dziwaki.




 
 
 

Powyżej zdjęcia moje, a poniżej jeszcze internetowe – z Wikipedii rzecz jasna, które prezentuje się tylko troszeczkę lepiej. 

Pinus longaeva 18

A jeszcze wiele innych zdjęć tych niezwykłych drzew można znaleźć na stronie: https://pl.pinterest.com/hensongeorge/bristlecone/
Jakby na to nie patrzeć, wycieczka była bardzo ładna. Przerwana troszkę za wcześnie, ale trzeba było zachować rozsądek. Z chorobą wysokogórską nie ma żartów. Piękny las, piękne widoki, świeże powietrze i drzewa dziwaki, najstarsze na świecie. Do tego malownicze górskie jeziorka. Turystka wróciła z wycieczki zadowolona.







A potem czekała nas długa jazda przez pustynne tereny i wspomniane wcześniej łańcuchy górskie. Widoki super. Ładniejsze niż się spodziewałem. Piękne góry, a jak zaczynał się zjazd w dół, było ładnie widać długą prostą drogę schodzącą w dół, ciągnącą się daleko, daleko, po zupełnie płaskim terenie, a następnie wspinającą się znowu na kolejne pasmo. Ruch samochodowy w tym miejscu był śladowy. Przez około 200 km minęliśmy się może z pięcioma autami. Góry przeważnie były suche, szare i gołe, tylko nieraz porośnięte niskimi krzaczkami.






Na dolnych, płaskich odcinkach obserwowaliśmy ciekawe zjawisko – większe i mniejsze trąbki powietrzne.  Kręciły się i przesuwały z południa na północ. Niektóre były mikroskopijne, a niektóre całkiem, całkiem - wysokie na 15 metrów i grube na trzy. Trochę się nawet ich obawiałem, jak sunęły w naszą stronę, ale mimo że nieraz nasze drogi się krzyżowały, żadna trąbka powietrzna nas nie porwała. 










jjjKolejnym punktem programu był przejazd przez Park Zion. Byliśmy już w tym parku trzy lata temu, pamiętaliśmy, że ładny, ale nie pamiętaliśmy zupełnie, że on jest aż tak ładny. No coś niezwykłego. Park ten ma trzy rejony. Ponieważ trzy lata temu byliśmy tylko w jednym z nich, w tym roku postanowiliśmy odwiedzić dwa pozostałe, mniej znane i mniej popularne. Najpierw pojechaliśmy do Kolob Canyon.  
Na poniższej mapie parku to ta część w lewym górnym rogu, niedaleko autostrady międzystanowej nr 15. Byliśmy zachwyceni, że tu zjechaliśmy. Ciągle mówiliśmy „o jej jak tu ładnie”. To aż dziwne, że nie przyjeżdża tu więcej turystów, tylko wszyscy ciągną do głównej części. A przecież tu jest może nawet ładniej.

Zion national park relief

Poniżej seria zdjęć z tej części parku.
















 Pojechaliśmy do drugiego rejonu i mówiliśmy dokładnie to samo – ale pięknie. To ta część, do której się wjeżdża drogą Kolob Terrace Road. Tutaj turystów prawie zupełnie nie było. Przejechaliśmy tylko część tej drogi, zachwycając się nieustannie. Droga była wąziutka, złej jakości, początkowo prowadziła przez tereny prywatne. Minęliśmy wspaniale położoną posiadłość, położoną na odludziu, a otoczoną tak wspaniałymi widokami, że gdyby właściciel zechciał, to może bym się z nim nawet zamienił na działki, oferując działkę w Jutroszewach. Choć, kto wie, może mieszkając w takim miejscu, przestaje się dostrzegać jego piękno.
Góry były pomarańczowe, czerwone, białe. Były obszary, gdzie drzewa były uschnięte, ale na ogół rośliny były zielone i to dziwnie zielone. Ta zieleń wyglądała niekiedy tak, jak na źle wywołanych zdjęciach. Ale tak była w rzeczywistości. A na tle tej zieleni, czerwonych gór, uschniętych drzew i czerwonej drogi "nasz" samochód prezentował się niezwykle ładnie. 














kDopiero na koniec przejechaliśmy przez ten główny, najbardziej popularny fragment parku. I to było coś zupełnie niezwykłego. To jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Zapomnieliśmy, że aż tak tu jest ładnie. Jednak nie bez powodu w tej części parku jest największy ruch turystyczny. Góry są brązowe, żółte, pomarańczowe, masywne i piękne, dziwnie pomarszczone. Niestety widoki obserwowaliśmy głównie jadąc, więc trudno było robić zdjęcia. Te robione szybko i przez szybę samochodu zupełnie nie wyszły, to znaczy zupełnie nie oddają, jaki to ładny park. Były i zatoczki, w których się zatrzymywaliśmy, ale i zdjęcia robione z takich miejsc jakoś zupełnie nie chciały oddać piękna tego miejsca. 





















Wspaniały park. Są tutaj liczne trasy piesze, ale przecież na wszystko nie starczyło czasu. Tego dnia przejechaliśmy łącznie grubo ponad 500 km. I do hotelu dojechaliśmy prawie o 20, a trzeba było zrobić jeszcze zakupy.  Ale dzień wspaniały.










Ostatnie zdjęcie zrobione jest już poza parkiem. Jak widać z tego zdjęcia, Park Zion się skończył, a widoki pozostały. Pojawiło się tylko więcej czerwonego koloru. Nie było nawet jednego fragmentu trasy, który nie byłby ładny. 

I jeszcze na koniec, kolejny raz, kilka słów o zieleni roślin w Parku Zion. Odcienie zieleni były absolutnie nienaturalne, po pierwsze różnorodne, a po drugie zupełnie inne niż u nas. Trudno opisać w czym rzecz, trudno pokazać to na zdjęciach. Zresztą czy to ważne. To jest pod każdym względem piękny park, który koniecznie trzeba umieścić na trasie, gdy się zwiedza zachodnie stany USA. 

I nie tylko


Zima w tym roku jest bardziej zimowa niż w ostatnich latach. Były i silne mrozy i bardzo już długo leży śnieg. Chodniki są albo zaśnieżone, albo zasypane piaskiem, albo śliskie do tego stopnie, że trudno ustać na nogach. Czekamy zatem z utęsknieniem wiosny, kiedy będzie zielono, czysto i nie trzeba będzie po spacerze myć psich łap.  
Dobra Babcia Marty ostatecznie zdecydowała, że zamieszka z nami z kotem Pusią. Bardzo się z tego wszyscy ucieszyliśmy. Jest nam z nią bardzo dobrze i ani nam przez myśl nie przyszło, że bez niej byłoby lepiej. A Marta po raz pierwszy stała się w pełni samodzielna. Jak na razie dobrze się z tym czuje. Nowa praca bardzo jej odpowiada. Programowanie to fajne zajęcie. Przez kilka miesięcy w swoim życiu pisałem programy (narzędziem był wówczas Pascal 5) i było to zajęcie, które sprawiało mi ogromną satysfakcję. Więc rozumiem doskonale, że taka praca może bardziej cieszyć niż męczyć. I bardzo dobrze. Źle natomiast wygląda to, że jednym z tematów, nad którym pracują firmy programistyczne są samochody bez kierowców. To mi się nie podoba, bo co będą robili kierowcy i kogo ja będę wówczas szkolił. Ale myślę, że to odległa perspektywa.  
W polityce bez zmian.  Polacy podzielili się na dwa wrogie obozy i nie ma już najmniejszych szans, żeby dojść do wspólnych wniosków. Podziały są zbyt głębokie. Obserwuję to z przykrością, bo to nie prowadzi do niczego dobrego, a nie ma żadnej nowej znaczącej siły, która by ten stan zmieniła. To co mnie szczególnie irytuje to dyskusje na tematy absolutnie drugorzędne, wywoływanie emocji, spieranie się na temat rzeczy może ważnych, ale nie najważniejszych i czarno-białe widzenie świata. Bronienie do upadłego spraw lub osób, które na taką obronę nie zasługują i atakowanie wszystkiego co powstaje po drugiej stronie, bez zastanowienia, bez refleksji. Powierzchowne patrzenie na rzeczywistość w rytm narzucanych przekazów dnia i dziennikarskich felietonów. Pani Premier miała wypadek – ale temat, można mówić o tym na okrągło przez dwa tygodnie.  A sprawy naprawdę istotne umykają. Kiedyś Tomasz Lis (dla jednych wzorzec dziennikarstwa, dla innych antywzorzec i zwykła szuja) na zamkniętym spotkaniu powiedział, że w telewizji nie może być poważnie, bo jak jest poważnie to te barany wezmą pilota i przełączą na inny program, a on jest na tyle inteligentny aby pracować w telewizji, ale nie żeby ją oglądać. Więc muszą być emocje, sensacje, kłótnie - „ja panu nie przerywałem”,  brak szacunku dla innych – taka jest nasza zła rzeczywistość, a jej współtwórcami są dziennikarze i ci którzy redakcjami kierują.
 Przykład z podwórka, które znam - z rynku paliwowego. Przekręty podatkowe w tej branży w ostatnich latach były na ogromną skalę. Wyciekały miliardy. I była to wiedza w środowisku powszechna. A walczono z tym równie intensywnie jak z aferą Amber Gold.  Firmy działające uczciwie były wypierane z rynku i z nadzieją czekały na lepsze czasy, aż przyjdzie nowa ekipa i zrobi z tym porządek. I przyszła. I robi z tym porządek, tylko zamiast używać precyzyjnych narzędzi, wzięła do ręki maczugę nabijaną kolcami i wali na oślep. Powstają projekty ustaw, które są tak niedopracowane, zawierają tyle sprzecznych zapisów, że uderzą również w tych, którzy z nadzieją czekali na zmianę, na to że będzie w końcu normalnie i uczciwie. A nasza opozycja zamiast punktować merytorycznie takie głupoty woli opowiadać po raz setny o wypadku pani Premier.   Ale może Lis ma rację. Nie można mówić poważnie, bo „te barany wezmą pilota….”, a może trzeba jeszcze dodać, że żeby merytorycznie coś krytykować samemu trzeba by było w te ustawy się wczytać i je zrozumieć. A to przecież nudne. A przy omawianiu wypadku nie trzeba się na niczym znać i można mówić o złej pracy BOR-u i o tym że Błaszczak powinien odejść- mówić przez całe pół godziny bez przygotowania i bez wczytywania się w cokolwiek.

              
 No ale żeby się odstresować i troszkę zrobić na złość zimie przesyłam troszkę wiosny. Stare zdjęcia, ale na nowe trzeba jeszcze poczekać.