poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Podróż 2012 - dzień 15 - Wielki Kanion Kolorado (Grand Canyon), wspaniała droga do Page, a współcześnie Święta Wielkanocne

Podróże po Stanach


Coraz dłuższe robię przerwy pomiędzy kolejnymi wpisami - nie dlatego że mi się nie chce pisać, ale z braku czasu. Ale dzisiaj drugi dzień Świąt Wielkanocnych, więc więcej spokoju,  można się odprężyć wspominając dawne amerykańskie podróże. Za nami opis podróży pierwszej, podróży drugiej, a w podróży trzeciej doszliśmy do dnia 15, który z założenia miał być dniem bardziej wypoczynkowym. I w jakimś sensie był. Przejechaliśmy tylko 400 km, tyle co nic. I byliśmy głównie w jednym miejscu. czyli w Wielkim Kanionie, od jego północnej strony. Ale kanion nie stanowił jedynej atrakcji tego dnia. Drugą była wspaniała droga do Page z Marble Canyon po drodze i przepięknym widokiem na rzekę Kolorado w miejscu znanym jako Horsreshoe Band.
Miasteczko Kanab, gdzie spaliśmy, jest jedną z najbliżej położonych od Kanionu miejscowości. A mimo to, do krawędzi kanionu trzeba było jechać ponad 120 km. Od północnej strony Kanionu są trzy miejsca, do których można dojechać samochodem na samą krawędź. Byliśmy we wszystkich tych miejscach. Niby są blisko siebie, ale przejazd pomiędzy nimi to dalsze 70 km. Zamieszczona mapa tym razem obejmuje wyjątkowo  mały obszar USA, ale jednak  czterysta kilometrów się uzbierało. Na początek kilka zdjęć – wizytówek tego dnia.







 A teraz mapa dnia.



Była idealna pogoda – słońce i ani jednej chmurki na niebie. Rano ruszyliśmy w drogę zaraz za wielką „bandą” motocyklistów z Niemiec. Była ich co najmniej czterdziestu. Spali w tym samym hotelu.



Początek drogi był widokowo przeciętny, ale po atrakcjach Parku Zion trudno się było ciągle zachwycać W stronę Kanionu skręciliśmy w miejscu oznaczonym jako Jacobs Lake. Ale kółeczko w tym miejscu jest postawione troszkę na wyrost. Oprócz jakichś kampingów i stacji benzynowej nie było tam nic więcej. Droga wiodła dalej po niemal zupełnie płaskim terenie Kaibab Plateau. Rośnie tam las, częściowo zresztą spalony. Najwyraźniej te tereny są narażone na pożary, bowiem wzdłuż drogi stały co jakiś czas tablice określające aktualne zagrożenie pożarowe. Im bliżej krawędzi, tym więcej było otwartych terenów, rozległych łąk, podobnych do naszych, tatrzańskich, górskich hal, ale były one tylko lekko pofałdowane i w tle nie było już żadnych wzniesień.



Poniżej zamieszczam panoramę kanionu, pokazującą miejsca gdzie byliśmy, czyli North Rim, Imperial Point i Cape Royal. Miejsca te są połączone dosyć wąskimi, ale asfaltowymi drogami. W pierwszej naszej podróży byliśmy tylko w North Rim. Teraz nadrabialiśmy zaległości.

Dla lepszej orientacji zamieszczam jeszcze mapę dróg wokół kanionu. Zarówno panorama jak i mapa dróg pochodzą ze strony parku www.nps.gov/grca. Można tam znaleźć wiele ciekawych zdjęć, filmów, opisów i szczegółowych map.


 Najpierw pojechaliśmy do Imperial Point. Tym razem postanowiłem dołożyć wszelkich starań, aby zdjęcia wyszły jak najlepiej, czyli postanowiłem zmieniać przesłonę, migawkę i wszystko co tylko się da. Porzuciłem robienie zdjęć w automacie, bo jak się przekonałem, nie zawsze dawało to dobry efekt.







Kolejne zdjęcie, zrobione też w rejonie Imperial Point, pokazuje jak wspaniale usytuowane są punkty widokowe. Lepszych miejsc do oglądania nie ma. 





Zdjęcia tym razem wyszły zdecydowanie lepiej. Tym razem byłem z nich zadowolony, co nie zmienia faktu, że oddać ogrom i urodę Wielkiego Kanionu na zdjęciach, jest raczej rzeczą niemożliwą. Wspaniałe niezwykłe miejsce, które można oglądać na różne sposoby. Turystyka samochodowa – od punktu widokowego, do punktu widokowego, jest oczywiście najbardziej popularna. Ale na tym możliwości się nie kończą. Można spływać na pontonach rzeką Kolorado i podziwiać kanion z dołu, można wynająć lot samolotem i oglądać go z góry, można wynająć muły i na ich grzbiecie zjechać na dół. Na to potrzeba mniej, lub więcej pieniędzy, ale nie wymaga to kondycji fizycznej. Dla wytrawnych turystów są wytyczone ścieżki zarówno wzdłuż krawędzi, jak i prowadzące w dół kanionu, aż do rzeki Kolorado.

A zdjęcie na dole pochodzi już z rejonu Cape Royal. Punkt widokowy jest na tej niezwykłej, wysokiej na kilkaset metrów, płaskiej na górze skale z ogromnym skalnym oknem. Ludzie w tej skali są jak mikroskopijne mrówki.

Jak się dobrze wpatrzyć w to zdjęcie i zdjęcie poniżej, to można dostrzec sylwetki ludzkie na końcu skały. 

Wzdłuż drogi łączącej Imperial Point i Cape Royal było kilka punktów widokowych, ale na wszystkich się nie zatrzymywaliśmy. Poniżej kilkanaście zdjęć z Cape Royal. 




















Do punktu widokowego z parkingu, było tym razem trochę dalej niż zazwyczaj, ale droga była bardzo sympatyczna. W punkcie widokowym jedna amerykańska para nawiązała z nami rozmowę. Zrobili nam zdjęcie (ale nie wyszło najlepiej więc nie zamieszczam) polecali zwiedzanie innych parków (akurat robiliśmy to bez zachęcania) i szczególnie chwalili jako godny uwagi Park Narodowy Glacier. Akurat byliśmy, choć ten park, jak już wiadomo, nie wyszedł nam najlepiej. Nasi amerykańscy rozmówcy wiedzieli gdzie leży Polska i rozmowa była ogólnie bardzo sympatyczna. Agnieszka po takich rozmowach zawsze robiła się dumna, że tak sobie dobrze radzi.

W planie mieliśmy tym razem nie tylko oglądanie kanionu z góry, ale również zejście na dół. Więc zeszliśmy. Oczywiście kawałek. Różnica poziomów od początku ścieżki do rzeki Kolorado wynosi niemal 1800 metrów. Kanion jest ogromny. Szerokość dochodzi do 30 kilometrów, a długość wynosi około 450 kilometrów. To największa naturalna szczelina na naszej planecie. Zejść 1800 metrów w dół pewnie byśmy dali radę, ale potem musielibyśmy już pewnie zamieszkać na dnie kanionu, bo pokonanie takiej różnicy wysokości w górę, to już raczej nie dla nas. No chyba, że wchodzilibyśmy przez następne dwa dni. Wystarczy porównać – z Morskiego Oka na Rysy jest niewiele więcej niż 1000 metrów w górę, a wejść na szczyt nie było nam nigdy łatwo. Co prawda Rysy są bardziej strome – ale zejście na dół Kanionu to jednak kawał drogi. Generalnie taka trasa – w dół i do góry powinna być rozłożona na dwa lub trzy dni i powinny być zaplanowane noclegi w miejscach do tego wyznaczonych. Może jeszcze kiedyś :) z pielęgniarką i lekarzem na wszelki wypadek :)  Na tej wycieczce zeszliśmy tylko kawałek. Ale dobre i to. Jakby nie było, możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że schodziliśmy na dno Wielkiego Kanionu. 
Droga w dół na pierwszym odcinku była dosyć szeroka i piaszczysta. Piach był szary i bardzo pylisty. Kurzyło się niemiłosiernie. Do tego było gorąco bo podpiekało nas słoneczko. Drogą tą schodzą również muły, co nietrudno było zauważyć patrząc pod nogi. Trzeba było nieźle uważać, żeby się nie poślizgnąć na jakiejś minie poślizgowej.
Wrażenia były nieco inne niż przy oglądaniu Kanionu z punktów widokowych, ale były to piękne wrażenia.  Kanion prezentował się z tej perspektywy też znakomicie. 








 Na środku poniższego zdjęcia, na dole, widać ścieżkę na jej dolnym odcinku. 





A poniżej przekrój wysokościowy całej ścieżki. My nawet nie doszliśmy do pierwszego punktu, czyli Supai Tunnel. Ale daleko już do tego punktu nie było. I co tu dużo mówić szliśmy w miejscu najsilniejszego spadku.

A ostatnim miejscem nad Wielkim Kanionem, które odwiedziliśmy był rejon nazwany North Rim - najbardziej popularny punkt po tej stronie. Tutaj jest hotel z pięknym widokiem na kanion, z tarasem widokowym, gdzie na leżaczkach leżą sobie turyści, piją drinki i patrzą jak tu pięknie.  I jest tutaj jeden z najpiękniejszych punktów widokowych: Bright  Angel Point. Idzie się do niego płaską, wygodną ścieżką, ale bardzo wąską, a z dwóch stron ścieżki są potężne urwiska., więc ten spacer robi duże wrażenie. Dla osób z lękiem wysokości nie do przejścia.  Ale warto dojść do samego końca, czyli do Punktu Jasnego Anioła, bo widok stamtąd jest wyjątkowo rozległy.











A potem powędrowaliśmy sobie jeszcze brzegiem urwiska podziwiając widoki i ekspozycję punktów widokowych. Na poniższym zdjęciu jak się dobrze wpatrzymy zobaczymy sylwetki ludzkie w punkcie widokowym 





Kolejny ciekawy punkt widokowy z widocznym turystą lub turystką



A tutaj już Agnieszka w tym samym miejscu, które widać z oddali na poprzednich dwóch zdjęciach




Udana wizyta. Zajrzeliśmy jeszcze na moment do sklepu z pamiątkami (dwa kolejne zdjęcia są zrobione przez szybę budynku, gdzie jest również hotel) i pojechaliśmy dalej.


Czekała na nas jedna z najwspanialszych amerykańskich tras do Page poprzez Marble Canyon.  Mieliśmy już okazję nią jechać trzy lata temu. Preria, czerwone góry i widok na rzekę Kolorado w głębokim kanionie. Wspaniałe otwarte przestrzenie. ogromne głazy, które oderwały się od czerwonych, stromych ścian. Nie sprzyjało nam światło, ale jakieś zdjęcia wyszły. Poniżej rozległa preria, zamknięta czerwoną skalną ścianą. 


A poniżej nasza droga. Pusto i pięknie, minimalny ruch samochodowy, żadnych osad, żadnych miast, żadnych zakładów, pól, drutów, tylko przyroda.





A poniżej kilka zdjęć z rejonu Marble Canyon. W tym miejscu droga dochodzi już do czerwonych skał i przecina rzekę Kolorado. W pobliżu kanionu jest miejsce, gdzie ze skalnych ścian odpadły wielkie bloki skalne. Malownicze miejsce, ale akurat było fatalnie oświetlone przez silne słońce, które świeciło akurat nie z tej strony.  Niektóre skały wykorzystano do budowy prymitywnych schronień.




 A przy kanionie Marble, jak trzy lata temu, Indianie sprzedawali swoje wyroby. Nawet ten sam gruby Indianin był, od którego chciałem kupić tomahawk, ale nie dobiliśmy wtedy targu. 





I dalej w drogę do Page,gdzie czekał na nas nocleg.

Tuż przy Page jest jeszcze jedno ciekawe miejsce, które mieliśmy w planie, tzn. Horseshoe Bend – miejsce gdzie rzeka Kolorado płynie w kanionie i zakręca w drugą stronę tworząc niezwykłe zakole. Miejsce piękne. Ale trzeba było do niego kawałek dojść. W jedną stronę 1,2 km w górę i w dół po czerwonym, sypkim piachu, wśród roślin o dziwacznych zielonych kolorach.




 Byliśmy już zmęczeni, ale warto było się przemęczyć. Nie była to jednak dobra pora na oglądanie, bo słońce świeciło prosto w oczy i trudno było zrobić zdjęcie. I Agnieszka ciągle mnie ograniczała w szukaniu lepszego miejsca, bo bała się że spadnę. A rzeczywiście byłoby skąd spaść. Urwisko niesamowite i niczym niezabezpieczone.  







I w ten sposób dzień wypoczynkowy mocno nam się wydłużył, ale na szczęście dołożono nam jedną godzinę, więc nie było źle. Tym bardziej nie było się czym denerwować, gdyż następny dzień miał być już na zupełnym luzie.  



A na koniec zdjęcie satelitarne z pokręconą rzeką Kolorado i słynnym zakrętem Horseshoe Band



 I nie tylko


A współcześnie mamy Święta Wielkanocne.  Pogoda raczej kiepska. Ale wiosna jest już w rozkwicie. To taki pierwszy etap, kiedy kwitną drzewa owocowe, magnolie, a w lasach zawilce. Drugi etap to kwitnące na potęgę mlecze, a potem to już bzy i tak dalej. Na razie mamy pierwszy etap. Pierwszy dzień Świąt minął szybko. Na świąteczne śniadanie była jak zawsze zupa chrzanowa z jajkiem i białą kiełbaską no i rzecz jasna inne przysmaki. A przed Świętami, w Wielki Piątek jak zawsze robiliśmy tradycyjnie z Martą pisanki. Jej pisanki jak zawsze były nieco ładniejsze. Dziecko Marta oprócz posiadania zdolności w zakresie nauk ścisłych, oprócz tego że radzi sobie doskonale z programowaniem dla wielkiego Tom Toma (nie mylić z Toi Toiem) to ma niewątpliwy talent  artystyczny. Zapisała się na kurs ceramiki i lepi z gliny różne różności. Z okazji Świąt dostaliśmy od niej wspaniałą ceramiczną kurę. Koszyczki świąteczne były jak zawsze dwa i jak zawsze poszliśmy w dwójkę je poświęcić – taka nasza tradycja.
Poniżej zdjęcia przedświąteczne z piękną kurą na pierwszym miejscu.




A dalej kilka zdjęć ze świątecznego śniadania w pierwszy dzień Świąt.












  Pies jest jak widać w dobrej kondycji i jak zawsze ma pretensje, że nie ma dla niego pełnoprawnego miejsca przy stole, więc się o to miejsce dopomina. Psisko w ostatnich miesiącach niedomagało, było częstym pacjentem u naszego pana weterynarza, ale wygląda na to, że ma się zdecydowanie lepiej. Jak na swoje prawie 11 lat wygląda dobrze i ma jeszcze sporo energii.
To już druga Wielkanoc, gdy nie ma przy stole dziadka Marty i bardzo brakuje jego barwnych opowieści. Jeszcze dwa lata temu trzymał się nieźle i z apetytem zajadał ulubioną zupę chrzanową.



 W przerwie pomiędzy śniadaniem a obiadem był nasz pierwszy świąteczny spacer - do mokradeł Brzozy. Brzmi jakby to było na końcu świata, a to takie dziwne miejsce przy naszym osiedlu, o którym mało kto z mieszkańców osiedla wie. Przepływa tutaj niepozorna mikroskopijna rzeczka, jest staw, pływają kaczki, kwitną zawilce, jak się stąpnie poza ścieżkę to może nam się but utopić w błocie, fajne miejsce. Jest prawnie chronione, to tak zwany użytek ekologiczny. Kilka zdjęć z tej wycieczki poniżej. Gdyby ktoś miał wątpliwości - ten młodzieżowo wyglądający człowiek na pierwszym zdjęciu to ja. 





















         
Po obiedzie wraz z psem odprowadziliśmy Martę do domu piękną trasą przez Park Julianowski i w drugą stronę wróciliśmy sami też na pieszo. Pies dzisiaj głównie odpoczywa. Nawet przy śniadaniu nie domagał się natrętnie miejsca przy stole. Troszkę tych spacerów było jak na niego dużo.
Park Julianowski a właściwie Park im Adama Mickiewicza to chyba najładniejszy łódzki park. To zabytkowy park, z bardzo starymi drzewami. Leży w dolinie rzeki Sokołówki i zajmuje prawie 50 ha. Jest wydzielona w nim część leśna i część typowo parkowa, z pięknymi stawami. Rośnie tutaj wiele ogromnych, potężnych dębów, a ponad 20 drzew zaliczono do pomników przyrody. Zawsze mieszkałem w pobliżu parku, w odległości, którą można pokonać na piechotę. I kolejna porcja wiosennych zdjęć z wczorajszego spaceru. 














































A na świecie i w Polsce bez większych zmian. Uchodźcy dalej uchodzą, Europa brnie dalej w polityczną poprawność i zmierza nie wiadomo gdzie. Terroryści ciągle się wysadzają, zabijając przy okazji innych. Oczywiście gdy zamach jest w Europie to roztrząsa się to na tysiąc sposobów, ale jak dziesiątki ludzi ginie gdzieś tam w Syrii lub Afganistanie traktuje się to jak normalność. Korea Płn. pracuje  intensywnie nad bombą atomową i rakietami, które mogłyby dolecieć z tą bombą do Stanów Zjednoczonych, co Trumpowi nie bardzo się podoba i postanowił przeciwdziałać. Ale Korea Północna to najbardziej zmilitaryzowany kraj na świecie. Liczba ludności to około 23 mln osób, a w siłach zbrojnych według szacunków służy 1,2 mln. osób. Dla porównania w Polsce liczba mieszkańców to około 37 mln a w siłach zbrojnych służy na pewno dużo mniej niż 100 tys. osób. Jest się zatem czego obawiać.
W Polsce opozycja chyba już się pogodziła, że musi poczekać jeszcze 2,5 roku do wyborów. Rośnie w siłę Platforma, a słabną w oczach Nowoczesna i KOD. Rządzącym natomiast wydaje się, że będą rządzić wiecznie, a co najmniej jeszcze kolejną kadencję i popełniają coraz więcej błędów. Moim zdaniem jeśli dotrwają do końca kadencji, to następna już ich udziałem nie będzie. Za dużo głupot, za dużo nieprzemyślanych zmian, rodzące się konflikty (Kaczyński, Macierewicz i Misiewicz pomiędzy niemi), ustawy, które wprowadzane są bez należytej oceny skutków, powodują zamieszanie i złość  wielkich grup społecznych. Akurat znam doskonale jedną z tych nowych ustaw tak zwany pakiet przewozowy. Ileż tam jest idiotycznych, dwuznacznych zapisów. Jest to prawo, które w wielu przypadkach nie wiadomo jak interpretować, ale jak się zinterpretuje źle, to otrzyma się karę co najmniej 20 tys. zł za każdy błąd. Z założenia ustawa ma uderzać z oszustwa podatkowe (które za poprzedniej koalicji były ogromne i ciągle rosły), w praktyce uderzy we wszystkich, w tym w tych najuczciwszych. Nikt kogo ta ustawa dotknie już zapewne na PiS nie zagłosuje. A dotknie całą potężną grupę przedsiębiorstw, w tym te, z którymi ja na co dzień współpracuję. Intencje może były dobre, ale wykonanie fatalne.  Znam tę ustawę bardzo dobrze, a nawet wykorzystując okazję robię z tego szkolenia, cieszące się dużym zainteresowaniem. Można powiedzieć, że wstrzeliłem się z tymi szkoleniami w samą dziesiątkę. Ale biorąc pod uwagę całokształt, to trudno mi się z tego cieszyć. A szanowni słuchacze na szkoleniach popadają w coraz większe przygnębienie i widać w nich narastającą złość i zniechęcenie. A jest zapewne wśród nich część wyborców PiS. Byłych wyborców. Smutne to. Ale nie po to są Święta, żeby się smucić. Więc kończę ten temat. Za oknem wyszło słońce, zrobiło się miło. I tym pozytywnym akcentem kończę ten dzisiejszy odcinek. I pozdrawiam przy tej okazji wszystkich, którzy do mojego bloga zaglądają.