sobota, 23 lipca 2016

Wpis nietypowy

Podróże po Stanach i nie tylko

Dzisiaj zupełnie inaczej. Jest jedna część, a nie dwie, więc można drugiej części nie szukać. Została zaburzona chronologia kolejnych wpisów. Pojawił się nieporządek. Powinienem kontynuować relację z podróży nr 3, ale nie mogę się oprzeć  i muszę przekazać  pierwsze wrażenia z podróży nr 4. Więc „podróże po Stanach” są jednocześnie tym co aktualne, czyli stanowią również istotną część tego co  „i nie tylko”. Ale na koniec inne aktualności niż amerykańskie się pojawią. 

Udało się po raz czwarty, choć byłem pełen obaw. Zresztą jak zawsze. Tylko tym razem obawy były inne niż przy poprzednich wyjazdach. Nie groziła nam tym razem świńska grypa, nie dymił wulkan zakłócający loty, ale wyjeżdżaliśmy w innej sytuacji rodzinnej. Największe obawy były właśnie o to co zostawiamy tutaj bez naszej opieki.  Ale dzięki pomocy i dzięki zaangażowaniu Marty i Arka wszystko przebiegło dobrze. Mają u nas duży dług wdzięczności. Pies mieszkał troszkę na działce, troszkę z dwoma kotami. Starsza Pani miała więcej trosk, bo dwa koty to nie jeden. Koniecznie chciała się z kotem Marty zaprzyjaźnić, ale ten wolał zachować dystans. Czuła się na szczęście dobrze i większych problemów nie było. Życie w Łodzi i okolicach toczyło się zatem wartko i bez problemów. Utrzymywaliśmy internetowy kontakt, który odbywał się z dużym przesunięciem czasowym, ale mogliśmy sytuację kontrolować prawie nie bieżąco. Marta usiłowała wytłumaczyć swojej babci istotę przesunięcia czasowego, ale nie odniosła pełnego sukcesu, mimo używania lampki, piłki i innych akcesoriów. „Jak to tak może być, że u nich 20 o u nas już 5 rano, to nienormalne jest” mówiła babcia i miała rację, bo normalne to nie jest.

Byliśmy w Stanach po raz czwarty i ponownie podróż dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Taniec pogody jak zawsze zadziałał i pogoda była taka jak miała być. Nic złego się nie wydarzyło, nic nie rozczarowało.  Wszystko przebiegło zgodnie z planem. A ułożyć plan było trudno. Gdybyśmy mieli do dyspozycji trzy miesiące zamiast trzech tygodni to nie byłoby problemu, choć kto wie - może też by były, wszak w USA jest tyle ciekawych miejsc. Pomysłów było wiele – Alaska, Waszyngton, Nowy Orlean, Floryda, Texas, a może Kanada choć troszkę ale wszystkie te pomysły ostatecznie upady. Pozostały jak zawsze zachodnie stany USA, które są chyba najpiękniejsze. Ogromne przestrzenie, niczym niezakłócona przyroda, krajobrazy, które nie zmieniły się od tysięcy lat.  Jedynym tworem sztucznym są tam drogi i tamy na rzekach. Ominąć zachodnie stany byłoby głupotą. Więc ich nie ominęliśmy i główna trasa naszej podróży przecinała właśnie zachodnie stany, a więc Nevadę, Arizonę, Nowy Meksyk, Kolorado i Utah.  Były powtórzenia, ale głównie byliśmy tam, gdzie nas jeszcze nie było.  Ale do zachodnich stanów trzeba było, tak jak w poprzednich podróżach, coś dodać. W drugiej podróży były to Hawaje, w trzeciej Nowy Jork. Tym razem dołożyliśmy północno - zachodni skrawek stanu Waszyngton, czyli okolice Seattle, blisko Kanday. Jest tam wspaniały półwysep Olympic, gdzie jest dużo wody, gdzie są bardzo wysokie góry i wspaniałe deszczowe lasy. Wybrałem to miejsce głownie ze względu na deszczowe lasy. Wyglądały na zdjęciach wspaniale, jak z bajek o czarownicach, jak z mrocznych horrorów. I takie też były w rzeczywistości - ponure, tajemnicze, mroczne, wspaniałe, z ogromnymi paprociami, mchami, porostami, ogromnymi drzewami. Było to jedyne miejsce, gdzie padało, ale tam pada prawie cały czas. Nawet tańcząc taniec pogody przyjąłem, że taniec pogody nie dotyczy deszczowego lasu, że tam może padać. Więc padało. Ale tylko tam. Są to jedyne na naszej planecie lasy deszczowe strefy umiarkowanej i warto było tam pojechać. Ale półwysep Olympic to również wspaniałe wybrzeże Pacyfiku, oraz wysokie i ośnieżone przez cały rok pasma górskie. A do tego można tam się wybrać na wycieczkę stateczkiem, żeby oglądać wieloryby. Chodziliśmy zatem i po górach i po dzikich skalistych plażach a i na oglądanie wielorybów się wybraliśmy. Choć oglądane wieloryby były orkami, które może do wielorybów należą, a może nie należą. 

     W zachodnich stanach wybraliśmy kilka celów głównych, bez osiągnięcia których wyprawę należałoby uznać za nieudaną. Były nimi: Chaco Canyon, Cathedral Valley, zabytkowy pociąg Durango Silverton i przede wszystkim Horseshoe Canyon z namalowanymi na skałach kosmitami. Na kosmitach zależało mi najbardziej. To był dla mnie cel główny. No bo jak to tak być w tych okolicach i nie obejrzeć kosmitów. Co prawda nie wszyscy potwierdzają, że rysunki przedstawiają kosmitów, ale ja nie mam wątpliwości. Agnieszka najbardziej chciała zobaczyć obiekty astronomiczne czyli Meteor Crater w Arizonie i namalowaną przez Indian na skałach w Chaco Canyon supernową, która rozbłysła na niebie w 1054 roku. Indianie mieszkali w kanionie już w X wieku i to nie  w wigwamach, tylko w murowanych osadach, a w wolnych chwilach patrzyli zapewne w niebo i rysowali supernowe. Zresztą kilku kosmitów namalowanych na skałach i w tym kanionie można było zobaczyć. 

Najtrudniejsze do osiągnięcia były: Chaco Canyon i Horseshoe Canyon, gdzie musieliśmy przejść pieszo wiele kilometrów w upale, pokonując dodatkowo spore różnice wysokości, a wcześniej dojechać nieutwardzonymi, słabo oznaczonymi drogami.  Daliśmy radę dojechać i przejść wytyczone trasy, choć pierwsze doświadczenia wędrówek w upale w okolicach Las Vegas zdawały się wskazywać, że to już nie dla nas. Ale z czasem do upałów, wysokości i wysiłku związanego z podchodzeniem się przyzwyczailiśmy i szło nam coraz lepiej. A jednym z najpiękniejszych miejsc, które odwiedziliśmy była Dolina Katedralna, gdzie pokonaliśmy jeepem około 100 km pętlę, po polnych drogach, skałach, kamieniach, wśród wspaniałych krajobrazów, spotykając na całej trasie tylko trzy inne pojazdy takich samych zapaleńców jak my. Wspaniała przygoda. Katedralna Dolina marzyła nam się już wcześniej, ale w poprzednich wyprawach albo się jej nie udało włączyć do planu, albo w planie była, ale musiała wypaść. Bo jest to miejsce odludne, trudno dostępne, gdzie dojechać można tylko samochodem terenowym, pokonując dodatkowo bród na rzece. Bywa i tak, że przez kilka dni nie wjeżdża do niej nikt. Gdy mocno pada trasa jest nie do pokonania, bo wówczas wytyczoną trasę przecinają pojawiające się wówczas szerokie rzeki i wąskie potoki. 

     Było też wiele innych wspaniałych miejsc, o których dzisiaj tylko wspomnę: zawsze godne odwiedzin Las Vegas, Dolina Ognia, Sedona i jej okolice, Wupatki, Malpais, El Moro, White Sands tuż przy Meksyku z białymi wydmami i wielką bazą wojskową, okolice Santa Fe z ciekawym parkiem Bandelier, gdzie w dziurawych skałach mieszkali kiedyś Indianie, i gdzie można wspinać się na długich drabinach do skalnych dziur. Dalej Taos i Taos Pueblo uważane za najdłużej zamieszkaną osadę w Stanach, zamieszkałą od X-XI wieku do dziś, mimo że w Taos Pueblo nie ma wody i nie ma prądu. Dalej wymienić trzeba Stan Kolorado, ze wspaniałymi Górami Skalistymi, Parkiem Narodowym Black Canyon i zabytkową kolejką Durango - Silverton. Ale najpiękniejszym stanem USA jest niewątpliwie Utah w południowej swojej części. Po raz pierwszy jechaliśmy drogą 95. Jest to chyba najładniejsza droga w całych Stanach. Coś absolutnie niezwykłego.

No cóż, na razie na temat czwartej podróży amerykańskiej tyle. Jak skończę opisywać w kolejnych odcinkach wyprawę trzecią to do tej czwartej powrócę, opisując szczegółowo dzień po dniu. A tymczasem zdjęcia wybrane losowo i zupełnie niechronologicznie. 






























































































       Tyle na razie na temat czwartej amerykańskiej podróży.

    Dawno nie pisałem. Brakowało mi tego, ale czas nie pozwalał. Najpierw były przygotowania do podróży i wiele zajęć związanych z uruchamianymi nowymi szkoleniami. Po powrocie nadrabianie zaległości i jeszcze więcej pracy związanej z uruchomieniem szkoleń. Ale na szczęście wszystko się udało i pierwsze szkolenie odbyło się tydzień temu. I nawet wszyscy uczestnicy zdali wcale dosyć trudny egzamin z przepisów ADR, cokolwiek by to znaczyło.



     Marta niedługo jedzie na swoją dziką wyprawę morską co nam się mocno nie podoba. Ale nie mamy na to wpływu. Brała też udział w regatach w damskiej załodze i nawet załoga i jacht osiągnęły sukces w postaci 3 miejsca w jakiejś tam kategorii.

    Poniżej zdjęcie z artykułu na temat kobiecej załogi, pod którym podpisani jako autorzy byli Andrzej Podwysocki i Paweł Motawa, a artykuł  napisała pani Kasia Sobieraj. Mam nadzieję, że autorzy zdjęcia i artykułu nie będą do mnie mieli o to pretensji.  

Niezła banda w twarzowych czapeczkach. Takich to lepiej nie zaczepiać bo pobić mogą. 

     Z ważniejszych sukcesów niezbyt młodego już dziecka wymienić należy zrobienie wraz z pszczołami i Arkiem 27 słoików z pysznym naturalnym miodem i co może jeszcze ważniejsze znalezienie ciekawej pracy w Łodzi. W końcu nie będzie musiała dojeżdżać do Warszawy. 




      A współcześnie na świecie coraz groźniej. Zamachy, zamachy i jeszcze raz zamachy. A to terrorysta rozjedzie tłum ciężarówką, a to napadnie podróżnych w pociągu z siekierą i nożem, a to postrzela do nich w markecie, a to się wysadzi. Europa przestaje być bezpiecznym miejscem. Niektórzy wieszczą, że wkrótce niewierni Europejczycy będą mordowani w Europie przez muzułmańską młodzież w większej skali, i że nie będą to samotne ataki, ale rodzaj małej wojny domowej, powstania. Oby się ci niektórzy mylili. Poprawność polityczna zachodnich elit nie pozwala ciągle nazwać rzeczy po imieniu i wskazać właściwych źródeł zagrożenia. Wydaje się, że Europa weszła na jakąś równię pochyłą i zaczęła się staczać.

       W Turcji był nieudany zamach stanu i masowe aresztowania nie tylko wojskowych. Aresztowani i zwalniani z pracy są sędziowie, nauczyciele, urzędnicy. I są to zwolnienia w ilościach trudnych do pojęcia, to są tysiące osób. Zachód mówi na to, że troszkę nieładnie tak robić, ale na ogół nic nie mówi, bo po co drażnić Turcję. Lepiej powiedzieć coś o niepokojącym stanie demokracji w Polsce, bo z tym Trybunałem Konstytucyjnym to ciągle nie tak jest jak być powinno. Dopóki Kamila Gasiuk Pihowicz nie powie, że jest już ok, można przyjąć że ok nie jest. 

     Z ostatnich ciekawostek politycznych wymienię jedną, która wyjątkowo mi się spodobała. W jednym z ostatnich „odcinków” pisałem o ludziach takich jak Roman Giertych, czy Michał Kamiński. W środowiskach, które oceniały ich jak najgorzej, nazywając faszystami, łobuzami politycznymi, krętaczami itd., po zmianie przez tych panów sympatii politycznych stali się ludźmi godnymi szacunku, stali się autorytetami. Pisałem wówczas, że tego nie rozumiem. Jak można przyjąć pod własne skrzydła kogoś, kto nie tylko był po drugiej stronie, ale był najostrzejszym, najbardziej brutalnym i zajadłym krytykiem, jedną z głównych twarzy ataków. Jak można zrobić z kogoś takiego autorytet. I dopisał się do tych rozważań ciąg dalszy. Teraz Kamiński został przez pana Schetynę z Platformy usunięty. I co teraz mówi Kamiński. „Schetyna to taki topniejący bałwanek”,  „Ja jak większość Polaków ze Schetyny się śmieję” itd. I co, czy będzie dalej autorytetem. A może przyjmie go teraz do siebie Kaczyński, jak Kamiński przyniesie mu kompromitujące Platformę materiały. Polityka jest okropna. Niestety w Polsce jest coraz bardziej nienormalnie pod tym względem. Dwa wrogie obozy okopały się na swoich pozycjach, rozsądnego środka coraz mniej. Szkoda.

       Pozdrawiam na koniec wszystkich moich czytelników, którzy zaglądają do mojego bloga, a szczególnie tych którzy czytają moje wpisy w całości.