piątek, 29 sierpnia 2014

Podróż 2010 - Lot do Los Angeles i Disneyland, czyli dzień pierwszy i drugi oraz jak zawsze nie tylko

Podróże do Stanów 

Podróż do Stanów nie dostarczała już takich emocji jak ta pierwsza w 2009 roku, bo wiedzieliśmy już mniej więcej, czego możemy oczekiwać – to po pierwsze, a poza tym na przesiadkę w Zurichu było dużo czasu, więc obaw, że nie zdążymy się przesiąść nie było. Dzień zaczął się pobudką o 1:30. O 2:30 wsiedliśmy do naszego pięknego, zadbanego J Matiza i pomknęliśmy do Warszawy. W hotelu w pobliżu Los Angeles byliśmy o 21 czasu lokalnego, czyli o 6 rano czasu polskiego. Tak więc od początku dnia minęło trochę godzin. Ale podróż przebiegła bez większych problemów. No ale żeby tam dolecieć, to jednak trzeba się było w samolocie nasiedzieć. Do Zurichu samolot leciał dwie godziny, potem trzy godziny na chwilę relaksu i przesiadkę, a potem 13 godzin w drugim samolocie – lot trwał dłużej niż rok wcześniej. Ale samolot był zdecydowanie wygodniejszy. Dwa siedzenia zamiast trzech i większe odstępy między fotelami.  Trochę nawet pospaliśmy.
                Kontrola graniczna zajęła ponad godzinę, dwie długie kolejki, najpierw do tego człowieka co robi wszystkim pamiątkowe zdjęcia, bierze na pamiątkę skany linii papilarnych i na koniec orzeka czy wpuścić, a potem do celnika. Wzbudziliśmy najwyraźniej zaufanie bo żaden z nich nas nie męczył. Z wypożyczeniem samochodu też nie było żadnych problemów. Firma Traveljigsaw, z pośrednictwa której korzystaliśmy okazała się wiarygodna. Samochód był całkowicie nowy – wygląda na to, że byliśmy jego pierwszymi użytkownikami. To był całkiem duży Dodge – dużo, dużo większy od naszego, niemałego przecież, pięknego i zadbanego Matiza. Wyjazd w obcym samochodzie, po długiej i męczącej podróży, w ogromne i zatłoczone i obce miasto jest zawsze stresujący. Ale nie było wyjścia. Tak jak w poprzednim roku nie korzystałem z żadnych GPS-ów, tylko z map wydrukowanych na googlu i z uproszczonej mapy Los Angeles, która nam została po poprzedniej podróży. Ale takie przygotowanie zdecydowanie wystarczyło. Do hotelu przejechaliśmy bez problemu. Było na drodze spokojnie i bezpiecznie. Zatrzymaliśmy się w hotelu w pobliżu Disneylandu, gdzie wybór hoteli jest ogromny, a ceny przystępne. Tak więc zajęliśmy strategiczną pozycję przed kolejnym dniem, czyli przed zwiedzaniem Disneylandu, niezwykłego parku rozrywki stworzonego dla dzieci przez potężny koncern Disneya. 
      Po zostawieniu walizek pojechaliśmy jeszcze na pierwsze zakupy a potem pozostał nam jeszcze czas na chwilę relaksu przy kalifornijskim winku. Początek był udany i dobrze rokował na przyszłość.  Poniżej jeszcze dwa zdjęcia, żeby cokolwiek zachowało się z tego pierwszego dnia – widok z samolotu – zapewne jest to północna Kanada i nasz pierwszy hotelowy pokój. 


         Disneyland znalazł się w planie troszkę z ciekawości, a troszkę z powodów logistycznych. Lecieć na Hawaje tak z marszu, bez odpoczynku byłoby ciężko. Więc zaplanowaliśmy sobie, że najpierw zrobimy sobie przerwę na Disneyland i Los Angeles w tej części gdzie mieszkają „gwiazdy”. Największy Disneyland jest z tego co wiem na Florydzie w Orlando, ale i ten park pod Los Angeles był dostatecznie duży. Żeby zobaczyć wszystkie atrakcje takiego parku, trzeba tam spędzić co najmniej kilka dni.
      Od hotelu do parkingu przy Disneylandzie było jeszcze około 15 kilometrów. Troszkę błądziliśmy zanim dojechaliśmy, ale tylko troszkę. Parking wielopoziomowy i gigantyczny, tak więc na bilecie parkingowym każdy skrupulatnie zaznaczał nazwę parkingu, sekcję, podsekcję i numer podsekcji, żeby znaleźć samochód po powrocie. Park otwarty był od godziny 9, my byliśmy przed 9 i były już tłumy. Od parkingu do wejścia do parku podwożą zwiedzających specjalne wielowagonikowe, długie tramwaje.
Obecnie pod Los Angeles (w Anaheim) są dwa parki tuż obok siebie. Stary Disneyland i nowy park California Adventure. Wejścia do nich są naprzeciwko siebie. Bilety można kupić różne – jedno - lub trzydniowe, tygodniowe, roczne, na jeden park i na obydwa. Do wyboru, do koloru. Tylko cena różna. My zdecydowaliśmy się na bilet jednodniowy na dwa parki, chociaż obawiałem się, że na dwa parki może nie starczyć czasu. W każdym parku jest bardzo dużo atrakcji – w pierwszym 83, w drugim 49 (tak przynajmniej było w 2010 roku – teraz zapewne to i owo doszło). Gdy kupi się bilet, można chodzić wszędzie bez ograniczeń. Jedynym ograniczeniem jest czas i kolejki. Najdłużej staliśmy w kolejce do Splash Mountain – szybkiej kolejki wodnej –  grubo ponad godzinę. Rano jak zjawiliśmy się w Parku było zdecydowanie lepiej. Tuż po 9 do pierwszych atrakcji wchodziliśmy praktycznie bez czekania. Do jednej z ciekawszych kolejek – „Indiana Jones Adventure” weszliśmy korzystając z systemu tak zwanych fastpassów. Wkłada się bilet do maszyny i dostaje się dodatkowy bilet z podaną godziną kiedy należy powrócić. Wtedy wejście jest bez kolejki. Czyli na przykład w kolejce trzeba stać godzinę, a przy fastpassie 5 minut. Ale czas od wydrukowania dodatkowego biletu do wejścia może być bardzo długi. Do Splash Mountain wynosił ponad trzy godziny, dlatego opłacało się stać w kolejce. Kolejny fastpass możliwy jest do wydrukowania po skorzystaniu z poprzedniego. Czyli krótko mówiąc, obejrzenie, skorzystanie z wszystkich atrakcji jednego dnia nawet w jednym parku jest absolutnie niemożliwe.
A teraz trochę o atrakcjach. Wiele z nich polega na tym, że wsiada się do wagoników, łodzi, itp. podobnych wehikułów, które się przemieszczają z różną prędkością, a to przez dżungle, a to przez podziemną świątynię (Indiana Jones), nawiedzony dom z duchami, siedziby piratów, opuszczone kopalnie. Te kolejki są szybkie i wolne, naziemne i podziemne, suche, mokre i bardzo mokre. Indiana Jones jest kolejką jedną z bardziej atrakcyjnych, ale jest tak szybka, że musiałem zdjąć okulary bo inaczej pewnie bym je stracił. Więc niewiele widziałem. A efekty specjalne były niesamowite. Jedzie się w tym przypadku szalonym samochodem. Piraci z Karaibów to przejażdżka na ogół spokojna, po wodzie, wśród piratów i ich skarbów. Jeszcze spokojniejsza jest przejażdżka przez dżunglę. W tym przypadku, jest to pływanie łodzią, wśród bujnej roślinności i licznych zwierząt – słonie, wynurzające się z wody hipopotamy itd. Sporo chlapania. 
 Agnieszka nie chciała jechać najszybszą kolejką wodną – Splash Mountain, ale się w końcu odważyła. Tutaj prędkości zawrotne i każdy wysiadał mokry. Można by tak długo opowiadać. Ale nie sposób wszystkiego opisać, ani pokazać na zdjęciach. Zwłaszcza szybkich kolejek pokazać na zdjęciach nie można. Ale w internecie, na "youtubie" są filmiki z każdej atrakcji i można sobie je pooglądać. Do zdjęć za moment przejdę, ale jeszcze krótko o innych atrakcjach. Pływaliśmy parowcem po Nowym Orleanie, zwiedzaliśmy królestwo Myszki Miki.  Braliśmy udział w projekcjach 3D. Super efekty. Na przykład świat owadów. Jak owad plunął wodą to widzowie byli nią ochlapywani, jak puścił bąka to śmierdziało, jak dmuchnął, to czuć było powiew. W innej projekcji z Michelem Jacksonem pędziło się w kosmicznych wyścigach, a przy wybuchach trzęsły się fotele. Ale część atrakcji troszkę już nie pasowała do współczesności. Ruszające się postacie piratów, czy tańczące zwierzątka - troszkę zalatywało to latami mocno minionymi. Ale przecież miało podobać się to dzieciom i zdecydowanie dzieci wszędzie były zachwycone. 
Disneyland to niezła fabryka do zarabiania pieniędzy. Tłumy zwiedzających. I specyficzna atmosfera. Niezła zabawa. Parady z Myszkami Miki, tancerkami, tancerzami, balonami, platformami, flagami, szczudlarzami itd.  Dzieciaków mnóstwo, ale dorosłych i młodzieży - takiej na którą się z przyjemnością patrzy – jeszcze więcej. Było też dużo rodziców z malutkimi dzieciakami, takimi które jeszcze nie chodzą. Przy niektórych atrakcjach stało nawet kilkadziesiąt wózków 
Odnotowaliśmy dwie porażki. Najpierw Agnieszka nie odważyła się zwiedzić wieży strachu z duchami i spadającymi windami. Niezła atrakcja. Przy spadaniu tyłek odrywał się od fotela, mimo przypięcia pasami. I tak kilka razy – z ogromną prędkością w górę i w dół. Po raz pierwszy zrobiło mi się trochę niedobrze. I pewnie dlatego odnotowałem drugą porażkę. Nie odważyłem się pojechać super ogromną kolejką górską. Miała malutką pętelkę gdzie z ogromną prędkością pokonywało się pionowe koło.  Uznałem, że tego mogę nie przeżyć. 
Przyszła pora na zdjęcia.

         Powyżej przed wejściem do parku, a niżej pierwsze zetknięcie z tłumem zwiedzających. Mimo że było to tuż po otwarciu tłumek był już gęsty.



        Aleja prowadząca od bramy głównej w głąb parku to aleja sklepów z pamiątkami. 


          Poniżej parowiec, którym później będziemy płynąć i zdjęcia z pierwszej atrakcji, którą dało się sfotografować. Wcześniej była szalona kolejka górska poruszająca się trochę nad ziemią ale i wewnątrz kopalni. A ta pierwsza spokojna kolejka to podziemno – wodne królestwo piratów, pełne skarbów i groźnych piratów. Była to przyjemna przejażdżka, ale ta atrakcja była z gatunku tych troszkę przestarzałych.






        Poniżej dwa zdjęcia z nawiedzonego domu. Jechało się w nim wolno poruszającymi się wagonikami i spotykało po drodze różne duchy i zjawy.



         Bardzo atrakcyjnej i szybkiej kolejki z Indianą Jonsem pokazać nie mogę, ale zamiast tego zamieszczam link, który rzecz jasna w najmniejszym stopniu tej atrakcji nie oddaje https://www.youtube.com/watch?v=YlPDXuHLOnU. A poniżej spokojna przejżdżka wodna przez dżungle Azji, Afryki i Ameryki Północnej. Przyjemna. Zwierzęta jak żywe.
  









        Poniżej domek Tarzana na drzewie, do którego rzecz jasna się wdrapaliśmy - był stamtąd ładny widok, a dalej kilka obrazków z gatunku „różne”.





          Znany z czołówek filmowych "zamek".  

          Agnieszka z Panem Disneyem


       Zwiedzanie wieloryba


        Ta karuzela nazywała się chyba "Alicja w krainie czarów". Nie kręciliśmy się w tych filiżankach.

       Morze wózków.


        Widok na bardzo szybką kolejkę lodową jeśli dobrze pamiętam, ale tutaj z uwagi na potworną kolejkę się nie dostaliśmy.

       A poniżej kilka zdjęć z królestwa Myszki Miki, Kaczora Donalda, Psa Pluto i innych postaci z bajek Disneya. Bardzo fajne miejsce.  





           Mała dziewczynka ze zdziwieniem patrzyła jak taka dorosła już przecież osoba zajęła ten ładny samochodzik.




       Występy dziecięcych chórów.


          Bardzo szybka kolejka wodna, ta na którą ciężko było namówić Agnieszkę i do której była godzinna kolejka. Z zewnątrz wyglądał ten fragment kolejki tak, jakby wagonik znikał pod wodą. Chlapania dużo i zabawa przednia.  


        Nowoorleański zespół muzyczny.


        I kilka zdjęć z przejażdżki parowcem.









        A poniżej kilka zdjęć z niezwykle kolorowej, niezwykle głośnej, widowiskowej, roztańczonej wielkiej parady. Co jakiś czas taka parada jest powtarzana, są również parady wieczorne ze światłami. 







         A to już druga część parku, czyli California Adventure. Ulica która jest widoczna na zdjęciu wtapia się w perspektywę prawdziwej ulicy, ale podobnie jak niebo - to wszystko jest namalowane.


         Poniżej straszny hotel ze spadającymi windami - miejsce z którego z naszej dwójki tylko ja skorzystałem


         A poniżej miejsce, z którego nie skorzystało żadne z nas. Zachowaliśmy się jak cykory.



 I nie tylko

Najpierw rysunek






1. twardówka
2. naczyniówka
3. kanał Schlemma
4. wyrostek rzęskowy
5. rogówka
6. tęczówka
7. źrenica
8. ciecz wodnista
9. komora przednia
10. ciało rzęskowe
11. soczewka
12. ciało szkliste
13. siatkówka
14.nerw wzrokowy  
15. więzadełko rzęskowe


                Powyżej oko ludzkie (z Wikipedii). Temat ostatnio mocno mnie wciągnął . A ponieważ miałem w drugiej części każdego odcinka opisywać tematy różne, w tym bieżące, więc dzisiaj kilka słów na tematy związane z okiem. Oko jest generalnie potrzebne – jedno i drugie. Z jednym można jako tako żyć, więc żyłem przez ostatni rok z jednym okiem widzącym, a z drugim widzącym coraz gorzej. Na początku mogłem nim przeczytać nr rejestracyjny samochodu gdy samochód był bardzo blisko. Potem nie tylko numeru nie widziałem, ale nie widziałem tablicy rejestracyjnej, tylko zarys samochodu, a na koniec stojąc przy samochodzie nie widziałem samego samochodu. Tak się ciekawie porobiło. To zaćma – wada oka leczona tylko operacyjnie. Polega to na zmętnieniu soczewki.
                 Jestem pod dużym wrażeniem postępu jaki dokonał się w medycynie. A jeszcze bardziej podziwiam okulistów chirurgów, którzy z dobrym efektem potrafią „dłubać” w oku. Dwa dni temu nie widziałem stojącego przy mnie samochodu, a dzisiaj widzę jednym i drugim okiem tekst, który piszę.
                Powiem krótko na czym polega operacja usunięcia zaćmy. Otóż chirurg okulista nacina oko – tak mniej więcej na 3 mm. Przez dziurkę wprowadza do wnętrza oko końcówkę aparatu, który zowie się „fakoemulsifikator” i który wysyła ultradźwięki rozbijające  zmętniałą soczewkę na małe fragmenty. Aparacikiem tym wysysa się następnie te małe fragmenty na zewnątrz. Przez zrobioną wcześniej w oku dziurkę wprowadza się następnie sztuczną soczewkę o odpowiednich parametrach. Jak można stosunkowo dużą soczewkę wprowadzić przez małą dziurkę ? Nie rozumiem tego, nawet jak czytam, że ta sztuczna soczewka zwinięta jest w ciasny rulonik i dopiero w oku się rozwija. Cała operacja trwa około 20 minut i robiona jest w znieczuleniu miejscowym. Następnego dnia wychodzi się do domu widząc. Warto w tym miejscu zerknąć na rysunek oka i zobaczyć, gdzie soczewka jest. Wcale nie jest na wierzchu oka, tylko jest nieźle ukryta. Czyż zatem można nie zachwycać się sztuką jaką uprawia chirurg okulista. Zdecydowanie trzeba się zachwycać. Więc to robię, a jedną z form tego zachwycania się jest ten opis. Jeżeli zatem komuś tak by się tak porobiło, że przestał by widzieć samochody stojąc przy nich, niech wie, że jest na to rada. Może iść na operację. Polecam zdecydowanie profesora Nawrockiego z Łodzi i klinikę „Jasne Błonia”. Myślę o osobie i miejscu jak najlepiej.