niedziela, 11 maja 2014

Podróż 2009, dzień 17 - Yosemite i Kapadocja tydzień temu

Podróże po Stanach

Yosemite jest najpopularniejszym parkiem narodowym w Stanach Zjednoczonych. To szczególny park, bo choć jest piękny, ma potężny minus – popularność właśnie. Pewnie wynika ona z faktu, że do takich metropolii jak Los Angeles, czy San Francisco jest stosunkowo niedaleko (jak na Stany) no i z tego, że to piękny park. Położony jest w Górach Sierra Nevada ciągnących się równolegle do wybrzeża Pacyfiku jakieś 300 - 400 km od wybrzeża. Najwyższy szczyt ma 4418 metrów, ale w samym parku Yosemite wysokości szczytów nie przekraczają 3000 metrów. Park ma ogólną powierzchnię 3081 km2, a zwiedzających jest około 3,5 mln w ciągu roku. Mimo dużej powierzchni parku jest on zatłoczony, bo wszyscy turyści chcą być w Dolinie Yosemite, gdzie jest najwięcej atrakcji. A dolina – mimo że duża – jest na tę ilość turystów za ciasna. Na początek zdjęcie jednej z najpiękniejszych panoram parku.

         
           Do parku musieliśmy wjechać od strony wschodniej. Prowadzi od tej strony jedna jedyna droga: ”Tioga Road” z przełęczą na wysokości 3031 metrów. Droga ta jest zimą zawsze zamknięta, a latem bywa zamknięta, gdy są złe warunki atmosferyczne. Wtedy jest problem, bo innej drogi do doliny od wschodu nie ma. Trzeba nadłożyć tak na oko jakieś 300 km.  Ale na szczęście ten przypadek nie miał miejsca i my przejechaliśmy ten odcinek bez problemów. Układ całej naszej trasy, aż do punktu docelowego w Sonorze był następujący:




Z miejscowości, w której nocowaliśmy jechaliśmy najpierw równolegle do pasma Sierra Nevada w kierunku północnym. Co rusz otwierała się nowa piękna panorama na ośnieżone szczyty. Droga była umiarkowanie ruchliwa i bardzo malownicza - góry z jednej i drugiej strony. Do skrzyżowania z wysokogórską drogą 120 prowadzącą przez Park jechaliśmy tak ponad 100 km.





           Planując trasę zrobiliśmy duży błąd. W pobliżu skrzyżowania znajduje się jezioro Mono Lake. To niezwykłe jezioro. Woda jest wysoce alkaliczna, a ponad powierzchnią wystają dziwaczne skalno – mineralne formy.  W Internecie znajduje się mnóstwo wspaniałych zdjęć tego jeziora. W wodzie żyje też niezwykle odporna na warunki bakteria. Inne bakterie w takim środowisku giną. No cóż, szkoda, że nas tam nie było. Jezioro widoczne na zdjęciu to nie Mono Lake. Ono jest za skrzyżowaniem, a tam już nie dojechaliśmy. 
         Pamiętając dobrze problem nie za dużej ilości stacji benzynowych zatankowaliśmy do pełna przed wjazdem na „Tioga Road”. Prowadzący stację też czuł ten problem, bo cena na stacji była rekordowa – o co najmniej pół dolara wyższa od przeciętnej (za galon). No ale nie było wyjścia. Zatankowaliśmy, a potem zaczęliśmy się wspinać w górę na przełęcz. Nie bez powodu na koniec poprzedniego dnia zjeżdżaliśmy w dół. Inaczej wspinanie nie byłoby tak emocjonujące.  Droga piękna, pogoda piękna, widoki piękne, góry piękne - wszystko na początku było piękne.            






            Od stacji paliw do przełęczy Tioga Pass, nasz dzielny pojazd musiał pokonać różnicę wysokości 1000 metrów, a od początku trasy aż 1700. Ale co to dla niego. To był naprawdę sympatyczny pojazd. Mam nadzieję, że wspomina nas równie dobrze jak my jego. Ciekawe, czy znajdzie się jeszcze ktoś, kto w trzy tygodnie przejdzie nim ponad 9600 km. Poniżej zamieszczam fragment parku Yosemite z map googla. Znakomite dokładne mapy, w bardzo dobrej rozdzielczości są dostępne na stronie internetowej parku: www.nps.gov/yose. No i jak we wszystkich parkach narodowych, broszurę na temat parku i mapę wręczają strażnicy przy wjeździe.




           Widać jak specyficzny jest układ drogowy w okolicach parku. Od południowego zachodu można dojechać drogami 120 i 140. Od północnego wschodu drogą 120 (Tioga Road). Najciekawsze
miejsca - serce parku znajdują się przy drodze zaznaczonej kolorem białym poprowadzonej w głąb doliny Yosemite (obok napisu Sierra Nevada na mapie). Największe sekwoje są bardziej na południe, też przy drodze oznaczonej na biało. Ale ktoś kto chce dojechać od północy do miejsca z sekwojami musi przejechać przez centrum parku. W drugą stronę tak samo. Powoduje to, że park jest bardzo zatłoczony.                          
           Wracam jednak do początku naszej drogi przez park, czyli do drogi 120 (na górze mapy). Droga ta poprowadzona była zboczami i wspinała się ciągle w górę. Po jednej stronie była na ogół otwarta piękna panorama. Kierowca z lękiem przestrzeni miałby pewnie z tą trasą kłopot. Ale my takich problemów nie mieliśmy, więc jechaliśmy sobie śmiało, zatrzymywaliśmy się w zatoczkach, żeby popatrzeć na krajobrazy, na jeziora wysokogórskie, których było po drodze kilka (w całym Parku Yosemite jest ich 3200), a na trochę dłużej zatrzymaliśmy się po raz pierwszy w punkcie widokowym Olmsted Point za jeziorem Tenaya Lake. Jest to jeden z piękniejszych punktów widokowych w Dolinie. 









           Dolina Yosemite jest doliną polodowcową i ma kształt litery U. Zbudowana jest ze skał granitowych. Góry nie są wielobarwne jak w innych zwiedzanych przez nas parkach - tutaj kolorem dominujących jest surowy kolor szary. W wielu miejscach są olbrzymie wielkie gładkie skały, które – podobno – wygładził w ten sposób lodowiec.
      Dalsza część drogi 120 była zdecydowanie mniej atrakcyjna. Zaczął się las, widoki się skończyły, zakręty pozostały. Las oczywiście był piękny. Ale jak na bardzo długim odcinku są tylko drzewa, zakręty i duży ruch samochodowy, to w końcu droga zaczyna się nudzić. A nudzi się tym bardziej im wolniej trzeba nią jechać. A my jechaliśmy z prędkością 30-50 km/godzinę w kolumnie samochodów.
    W końcu pojawił się najbardziej atrakcyjny fragment parku – dolina Yosemite. To niesamowita dolina górska. Wszystko jest tam „naj”. Są tam najwyższe granitowe skały „El Capitan” i „Half Dome”, najwyższy wodospad w Ameryce Płn. (wodospad „Upper Yosemite Fall” wraz z wodospadem „Lower Yosemite Fall” mają łącznie 739 m wysokości). Piękne miejsce. 

       Piękne, tylko takie zatłoczone. To strasznie psuje urodę tej doliny. Samochód za samochodem, trudno zaparkować, a to jeszcze nie był przecież szczyt sezonu. Nie wiem jak tu jest, gdy zaczynają się wakacje, ale aż strach myśleć. W innych parkach samochody nie przeszkadzały, ludzie nie przeszkadzali, ale tutaj było tego stanowczo za dużo. W tym miejscu przydałby się jakiś Bachleda-Curuś, który choć trochę, ograniczyłby dostępność parku. Główna część Doliny Yosemite, do której ciągną niemal wszyscy turyści ma tylko 18 km2 – jest zbyt mała na tę ilość zwiedzających.
Nasz plan na ten dzień rodził się w trakcie pobytu w dolinie i wyglądał mniej więcej tak.  Najpierw gigantyczne sekwoje, a potem kolejno – widok z góry na dolinę, czyli „Glacier Point” (2199 metrów npm) – niedźwiedź – przejażdżka po dolinie – drugi niedźwiedź – i na koniec droga do Sonory gdzie był zarezerwowany hotel.  Sekwoje to olbrzymie drzewa, jedno z tego gatunku posadziliśmy pochopnie na działce w Jutroszewach. Chyba musimy je ściąć, bo aż strach pomyśleć, co z niego wyrośnie za 2000 lat. Sekwoje w Yosemite rosną dosyć powszechnie. Ale jest takie jedno miejsce, które nazywa się Mariposa Grove” gdzie rosną prawdziwe olbrzymy. Tam właśnie zamierzaliśmy najpierw pojechać. Mariposa Grove znajduje się tuż za południowym wjazdem do parku. Ale jak można zorientować się z mapy, przejazd z północy na południe nie jest sprawą prostą. Droga wcina się najpierw około 10 km w głąb doliny, dopiero potem można przeciąć dno doliny i wrócić do tyłu po drugim zboczu (też około 10 km) i skręcić na południe. A stamtąd jest jeszcze blisko 45 km. Tak więc jadąc do sekwoi musieliśmy przejechać przez dolinę Yosemite i nie sposób było nie zatrzymać się po drodze w punkcie widokowym Tunnel View. Punkt ten został wyremontowany i oddany dla turystów w 2008 roku przez samego prezydenta Busha.  Widok z tego miejsca jest niesamowity.              Po prawej stronie widać wodospad Bridalvail (welon Panny młodej) a po lewej dolinę zamyka słynna skała El Capitan. Dno doliny jest jeszcze sporo niżej i porasta je las.

    Jak widać na zdjęciu pogoda zrobiła się przeciętna. Nie żeby padało, ale słońca było jak na lekarstwo, a chmur przybywało. Droga do Mariposa Grove wiodła cały czas przez las i była kręta. Tylko od czasu do czasu przez drzewa było widać jakąś otwartą przestrzeń. Po drodze były tablice informacyjne, że wywoływane są pożary, że one są pod kontrolą i żeby widząc dym nie alarmować władz. Nie wiem, o co tutaj chodziło. W Yellowstone naturalnych pożarów od pewnego czasu nikt nie gasi. Ale żeby specjalnie podpalać – dziwne.
      Do Mariposa Grove można generalnie dojechać samochodem. Ale nie zawsze. Jak wyjeżdżaliśmy to droga bez podania powodu była zamknięta. Być może było już za dużo samochodów, choć tłoku wyjeżdżając nie widzieliśmy. Dziwna sprawa. Pewnie intuicyjnie czułem, żeby najpierw jechać do sekwoi, bo potem będą problemy. A przecież sekwoje trzeba było zobaczyć. Na pieszo dojść tam byśmy nie zdążyli. Są tam co prawda też bezpłatne autobusy, kursujące z oddalonej o około 12 km Wawony. Ale autobus to jednak spora strata czasu.
     Parking jest duży i sekwoje rosną już przy nim. Ale żeby dojść do największych drzew trzeba troszkę pochodzić. Z parkingu, jeździ specjalny turystyczny tramwaj, ale ten luksus jest płatny. Bilet kosztuje 25,50 $ od osoby. Nie skorzystaliśmy. 

        Sekwoje są drzewami najdłużej żyjącymi i największymi na świecie.  Należą do cyprysowatych. Jak napisano na jednej z tablic informacyjnych – są prawie nieśmiertelne. Ich wiek dochodzi do 3200 lat. Są odporne na choroby, ogień i insekty. Ale nic nie jest wieczne. Słabością sekwoi jest ich system korzeniowy. Sekwoja przypomina pod tym względem nasze brzozy. One też mają korzenie rozłożyste, ale płytkie – jak sekwoje. Jedne i drugie przypominają potężne gwoździe stojące na płaskim i nie za dużym łbie. Taki gwóźdź stoi bez problemu dopóki nikt go nie trąci. Sekwoja ma korzenie, które zapuszczają się w głąb ziemi zaledwie na niecałe dwa metry. Na boki idą znacznie dalej – do 45 metrów od pnia. A w górę drzewa te rosną w sposób wręcz nieopamiętany. Przy niesprzyjających warunkach pogodowych – pod naporem wiatru i przy dodatkowym obciążeniu górnej części drzewa śniegiem, płytki system korzeniowy staje się niedostatecznie silny, aby drzewo utrzymać. I taki gigant się przewraca. Ten ze zdjęcia powyżej leży już sobie trzysta lat, a pień ma jeszcze całkiem zdrowy. Procesy gnilne postępują w przypadku sekwoi bardzo wolno i takie przewrócone drzewo może sobie jeszcze poleżeć w niezłym stanie przez kolejne 1000 lat. 










Najwyższe rosnące w Ameryce Pn sekwoje mają ponad 100 metrów wysokości. W Mariposa Grove takich olbrzymów nie ma. Największa sekwoja ma wysokość zaledwie 64 metrów, czyli dwudziestu ponad pięter. Pień na dole ma 9 metrów średnicy, a pierwszy konar jest gruby na dwa metry. Jest to Grizzly Giant. Jak by tak przerobić tego Grizzly na deski to zajęłyby one 963 m3. Sporo – prawda?  Wiek tego Grizzly szacuje się na 1900 – 2400 lat. Nażyło się drzewo i żyje sobie dalej, a co mu tam. Świat jest wszak taki piękny. Nie chce się umierać. I tyle ładnych przychodzi turystek – jest na co popatrzeć.





A niżej zdjęcie tego grizzly z żoną – moją żoną, a nie grizzly żoną (jest za drzewem – prawie jej nie widać, bo jest mała a drzewo duże). 


       Było tych sekwoi dużo. Oprócz zaznaczonych na parkowej mapie było wiele innych – mniejszych niż grizzly, ale już ogromnych. Rosły pojedynczo i całymi grupami. I przy wszystkich człowiek wyglądał jak karzełek. Nie obeszliśmy wszystkich zaznaczonych na mapie sekwoi, bo są one jednak porozrzucane na dosyć dużym obszarze. A czasu jak zawsze było nie za dużo. Ale pojęcie o sekwojach mamy niezłe. Kolejne zdjęcie przedstawia sekwoję tunelową – „California tunnel tree”. 
           Jeszcze większą sekwoją tunelową była do niedawna sekwoja „Fallen Wawona tunel tree”, ale jak wskazuje nazwa, to drzewo już się przewróciło. Stało się to stosunkowo niedawno, bo w 1969 roku. Przez tunel w tym drzewie można było przejechać wozem ciągniętym przez dwukonny zaprzęg. 


         A na kolejnych zdjęciach las z rosnącymi sekwojami. Dosyć dobrze ilustrują charakter lasu i wilekość drzew.







         Pożegnaliśmy sekwoje i zawróciliśmy w stronę doliny. Następnym celem był Glacier Point skąd roztacza się widok na dolinę Yosemite. Punkt widokowy jest na wysokości 2199 metrów i można tam bez problemu dojechać samochodem. Roztacza się stamtąd widok na całą dolinę, szczyty i wodospady. Piękny widok, szkoda, że nie było słońca. Szczególnie pięknie wygląda z tego miejsca szczyt Half Dome.  Góra ta ma wysokość 2693 metrów i ma bardzo charakterystyczny wierzchołek – w postaci połowy kopuły.



         Na szczyt prowadzą liczne drogi wspinaczkowe, ale jest też trasa turystyczna. Ścieżek pieszych wytyczonych w Parku Yosemite jest bardzo dużo. Zaznaczone są one na mapie parku linią przerywaną. Do Glacier Point można dojechać samochodem, ale można też dojść pieszo trzema różnymi trasami. Wodospad widoczny na zdjęciach powyżej to wodospad Nevada. Ma „zaledwie” 181 metrów wysokości, ale wygląda imponująco. Jest na głównej rzece doliny Yosemite – na rzece Merced. Z Glacier Point widać również wodospady Yosemite – górny i dolny, które łącznie tworzą najwyższy wodospad w Stanach Zjednoczonych. Szkoda, że pogoda była taka ponura. Ale mogło przecież być gorzej. Chmur było dużo, ale wszystkie szczyty były widoczne. I na szczęście nie padało.


 


          W punkcie widokowym spędziliśmy sporo czasu. Ciężko było opuścić to piękne miejsce. Spotkaliśmy tam bardzo ładnego niebieskiego ptaszka z czarnym czubkiem – modrosójkę czarnogłową i ogromnego kruka. Byliśmy też w sklepie z pamiątkami i nawet coś tam jeszcze kupiliśmy. W drodze powrotnej czekała na nas niezła niespodzianka. Na poboczu stały samochody, a to zawsze oznacza coś ciekawego, więc się zatrzymaliśmy. Żona próbowała mnie do tego zniechęcić, bo zatrzymać się w tym miejscu nie było łatwo. Mówiła, że pewnie jakaś sarna. Ale na szczęście jej nie posłuchałem. Bo było po co się zatrzymać – w odległości kilkudziesięciu metrów od drogi łaził sobie prawdziwy, dorosły niedźwiedź brunatny. Łaził sobie po łące, wyglądało jakby jadł trawę. Był bardzo zajęty tym co robił –  zachwycona widownia go zupełnie nie interesowała.



      W Parku Yosemite żyje bardzo dużo zwierząt, w tym niedźwiedzie. Kiedyś żyły tam niedźwiedzie grizzly – czyli niedźwiedzie szare. To potężne zwierzęta, ich masa dochodzi do 700 kg.  Od indiańskiej nazwy tego niedźwiedzia wzięła się zresztą nazwa tego parku. Obecnie grizzly już nie ma, pozostały niedźwiedzie baribal – czyli niedźwiedzie czarne. Ten na pewno nie był czarny, ale z opisów encyklopedycznych wynika, że barwy baribali są różne. Brązowe baribale też są.
         Po spotkaniu z niedźwiedziem przejechaliśmy całą dolinę, ale generalnie bez zatrzymywania się, poza punktem widokowym "Tunnel View". Mieliśmy tu przecież powrócić następnego dnia. Park Yosemite przewidziany był na dwa dni. Przejechać dolinę musieliśmy, bo układ drogowy parku jest wyjątkowo dla tej doliny niekorzystny. Od zachodu do parku prowadzą dwie drogi – droga 120 i 140. Wjeżdżając którąkolwiek z nich nie dojedzie się do Glacier Point, lub do Mariposa Grove inaczej niż przez dolinę. Jest to dodatkowy powód, że jest ona bardzo zatłoczona.

 

       Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko na moment przy skale El Capitan. To największy i najpotężniejszy odosobniony granitowy monolit na świecie. Skała ma kilometr wysokości. Wygląda imponująco.  Na El Capitan prowadzi trasa turystyczna – wchodzi się na szczyt od tyłu. Ale dla wspinaczy zawodowców wyzwaniem jest ściana pionowa. Przez długi czas wydawała się ona nie do zdobycia. Obecnie wytyczonych jest tam 70 dróg wspinaczkowych. El Capitan ma dwie ściany pionowe – południowo zachodnią i południowo wschodnią, a łączy je masywny cypel zwany nosem. Pokonanie „The Nose” było przez długi czas niezrealizowanym celem wspinaczy. Pierwszy raz udało się to osiągnąć w 1958 roku i wówczas zajęło to zespołowi trzech osób 47 dni. Obecnie przeciętny czas wspinaczki to 2-3 dni. Ale są i tacy wspinacze, którzy robią to w jeden dzień i do tego klasycznie, czyli bez techniki sztucznych ułatwień. Jedno jest pewne – ja na El Capitana żadną z dróg wspinaczkowych już nie wejdę. 

         Po drodze za doliną spotkaliśmy następnego niedźwiedzia. Wypatrzeć niedźwiedzia nie jest trudno. Występują one bowiem tam, gdzie przy poboczu stoją samochody a obok nich podekscytowani ludzie z aparatami fotograficznymi w dłoniach. To był młody, bardzo ładny niedźwiadek. Zrobiliśmy mu kilka zdjęć na pamiątkę.
  

            Dolina Yosemite ma tę wadę, że dojazd do niej jest trudny, a miejsca noclegowe (zwłaszcza takie, ze ich ceny nie zabijają) są mocno oddalone od wjazdów. Hotel, który wybrałem po bardzo długich poszukiwaniach położony był około 90 km od Parku. I dużo, ale jak na warunki tutejsze można też powiedzieć, że nie za dużo. Przy planowaniu trasy wydawało mi się, że to niewiele.  Ale droga była tak pokręcona, że miałem jej już serdecznie dość, mimo że była piękna. To był zły wybór hotelu. Odradzam spanie w Sonorze, zwłaszcza wtedy, gdy ma się zamiar do Yosemite wracać. Końcówka dnia zrobiła się trudna. Przejechaliśmy tego dnia łącznie 500 km i większość tej trasy stanowiły górskie pokręcone i wolne drogi. Hotel w Sonorze był jedynym na całej trasie, gdzie pokój był strasznie mały. Do tego nie chciał działać Internet. Stoczyłem długą walkę, aby się połączyć, ale nie udało się. Ale nie ma co narzekać, bo dzień był w sumie bardzo udany. Park Yosemite wart był zobaczenia a udało nam się zobaczyć tego dnia trochę więcej niż myślałem.





I nie tylko

       Minął tydzień od naszego powrotu z Turcji - z wycieczki po Kapadocji. Po raz pierwszy pojechaliśmy na wycieczkę objazdową zorganizowaną przez biuro podróży (TUI). Pojechaliśmy wbrew wszelkim dotychczasowym doświadczeniom, kiedy wszystko od początku do końca organizowaliśmy sami. Po co było to zmieniać ?  No cóż, nie mogliśmy wyjechać na dłużej z wielu względów, a Turcja jawiła nam się jako kraj trudny, w którym indywidualnie możemy się zagubić. Stąd zrodził się pomysł wycieczki. Zresztą ja pierwszy wyszedłem z tym pomysłem, choć Agnieszka pewnie miała taki plan w zanadrzu. O Kapadocji słyszeliśmy dużo i dobrze. To kraina niezwykła i chcieliśmy ją zobaczyć.
     Odczucia po tej wycieczce mamy wyjątkowo mieszane. Mnóstwo plusów, ale i mnóstwo minusów. Słabo nadajemy się do imprez, kiedy nie mamy wpływu na dobór atrakcji, na rozkład dnia, na miejsca postoju. Są osobniki, którzy lubią taki sposób spędzania czasu. A ja źle się czuję, gdy jestem członkiem stada i nie mam wpływu na to co przewodnik stada dla tego stada wymyśli.  Ale o tym napiszę więcej następnym razem.
       A w Kapadocji jest wiele wspaniałych miejsc i wiele z tych miejsc udało nam się zobaczyć. Poniżej pierwsze zdjęcia.