niedziela, 21 czerwca 2015

Podróż 2010 - dzień 17 Capitol Reef, Canyonlands, a współcześnie trochę pięknej Polski

Podróże po Stanach

Na początek zdjęcie z siedemnastego, kolejnego  dnia. Jest na nim Park Canyonlands. Przypomina on powierzchnię Marsa z racji ukształtowania terenu, koloru skał i ogólnej „dzikości” tego miejsca. To właśnie w tym parku odbywają się testy różnych pojazdów kosmicznych, które szykowane są do podróży na obce planety. 



Nasza druga wyprawa do Stanów zbliżała się coraz szybciej do końca. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę i nie cieszyło nas to w najmniejszym stopniu. Kolejny 17 dzień zapowiadał się atrakcyjnie, chociaż podświadomie czułem, że zaplanowany został tak, jakby miał trwać nie 24 godziny, tylko co najmniej 48. 
            Pogoda trzymała się do tej pory bardzo dobrze, wręcz wyśmienicie, ale tego dnia po raz pierwszy nie wytrzymała i popadała trochę. Ranek przywitał nas zatem deszczem, niedużym deszczem, ale zawsze. Pakowanie walizek do samochodu odbyło się w deszczu. Już bałem się, że mój taniec pogody w tym roku trwał za krótko. Był wyjątkowo długi, z tomahawkiem i bębenkiem, zaangażowanie było maksymalne. Ale wiele energii poszło na wygaszenie wulkanu na Islandii, który przed naszym wyjazdem ciągle mocno dymił i zakłócał loty - a to w Hiszpanii, a to w Anglii, a to w Holandii. Musiałem go wygasić. Oczywiście, że nie wszyscy w to uwierzą, ale następnego dnia po moim tańcu, aktywność wulkanu radykalnie spadła, a po dwóch dniach przestał w ogóle dymić. Ten deszcz mocno mnie zatem zaniepokoił, tym bardziej, że zachmurzenie zrobiło się jeszcze większe, pojawiły się błyskawice i zaczęło grzmieć. Ale nie było źle. W ciągu dnia padało i grzmiało, ale tylko wtedy kiedy mogło, to znaczy tylko wtedy, gdy to nie przeszkadzało w wędrówkach po parkach narodowych.

            Plan na ten dzień był zupełnie nierealny i jak już na wstępie wspomniałem, podświadomie zdawałem sobie z tego sprawę. Do zwiedzenia były wytypowane: Park Narodowy Capitol Reef z doliną Cathedral Valley, która wchodzi w skład tego parku, ale stanowi osobną, najdzikszą jego część i Park Narodowy Canyonlands. W tym ostatnim wytypowane były do zwiedzania dwa oddzielone od siebie obszary tego parku. Najbardziej wątpliwa była Katedralna Dolina. Na terenie tej doliny nie ma żadnych dróg asfaltowych. Jest tam piękna trasa do przejechania, ale ciągnąca się 100 kilometrów po drogach gruntowych, gdzie zalecany jest samochód terenowy i droga przechodzi przez bród na rzece. Samochodem przez rzekę – piękny plan. Zakładałem, że 5 godzin na to wystarczy.  Bardzo chciałem tam jechać. W hotelu był opis tej trasy mówiący, że trzeba na nią przeznaczyć co najmniej 7 godzin, z naciskiem na „co najmniej” i musi być dobra pogoda, bo istniejące drogi gruntowe robią się w deszcz nieprzejezdne. Katedralna Dolina to miejsce bardzo rzadko odwiedzane. Można tam spędzić cały dzień i nie spotkać absolutnie nikogo. Ale nie udało się tam być. Trzeba było zachować rozsądek. Ostatecznie przekonał nas strażnik Parku Capitol Reef, który był bardzo miły, uprzejmy i cierpliwy, powiedział, że w taką niepewną pogodę, przy tych trudnych drogach to on stanowczo odradza. Sprawa zrobiła się zatem jednoznaczna i z Katedralnej Doliny zrezygnowaliśmy. Ale to co widzieliśmy było tak piękne, że na koniec dnia nie było nawet śladu niedosytu. Obydwa parki były niesamowite – piękniejsze niż się spodziewaliśmy. Plan Parku Capitol Reef zamieszczam poniżej. 

Map of Capitol Reef National Park

Plan pobrany został w Wikipedii, a pochodzi ze strony Parku Narodowego Capitol Reef www.nps.gov/care. Na tej stronie znajdzie się bardziej mobilną mapę. Torrey, gdzie mieszkaliśmy jest na skrzyżowaniu czerwonych dróg po lewej stronie. Cathedral Valley jest ponad czerwoną poziomą drogą, a główna część parku odchodzi od tej drogi w dół w postaci wąskiego paska. Widać na mapie pionową krótką zaznaczoną na czerwono drogę – to 10 milowa droga widokowa, którą pojechaliśmy w pierwszej kolejności. Z tej przejażdżki pochodzi pierwsza grupa zdjęć.

















Pogoda jak widać była ponura i to w pewnym stopniu przeniosło się na zdjęcia. W czasie jazdy spadło z nieba troszkę deszczu, ale nie stanowiło to najmniejszego problemu, a dla równowagi przejrzystość powietrza była rewelacyjna. Turystów i samochodów praktycznie nie było. Pojedyncze sztuki. Fantastyczna trasa, wspaniałe widoki. Gdy skończył się asfalt pojawiły się drogi gruntowe. Skręciliśmy w lewą stronę, bo po pierwsze droga wyglądała na przyjazną i w pełni przejezdną dla zwykłego samochodu, a po drugie góry po tej stronie wyglądały wspaniale. Niezwykła droga, niezwykłe formy skalne, podziurawione skały przypominające ser szwajcarski, skały w pasy. Wrażenia niezwykłe. I ta cudowna pustka, cisza, brak jakiegokolwiek towarzystwa. Sami i wspaniała przyroda. Proszę zresztą zobaczyć zdjęcia.



 




        Trudno było się powstrzymać, żeby patrzeć na świat tylko z poziomu drogi, dziury skalne były tak intrygujące, że postanowiłem się po nich powspinać.


 A droga była coraz piękniejsza










         Główny Tłumacz Wyprawy postanowił znowu sprawdzić się jako kierowca i był z tej roli bardzo zadowolony.









             Jak dojechaliśmy do końca drogi gruntowej, pogoda była już wspaniała. Słońce rozświetliło skały i nie sposób nie było nie pójść na pieszą wycieczkę. Bardzo nam się tam podobało. Spędziliśmy w tym parku znacznie więcej czasu niż planowaliśmy. No cóż, trudno opisać to wszystko słowami, a nawet zdjęcia nie oddają w pełni urody tego parku.













      Nam się strasznie ten park podobał – bardziej nawet od nieco podobnego parku Zion, który jest znany i popularny i który widzieliśmy w poprzednim roku. Czekoladowe i beżowe góry z dziurami, fantazyjnie pomalowane, popękane. Wspaniałe miejsce. Jedno z ładniejszych miejsc oglądanych przez nas w ciągu obydwu podróży. Ale trzeba było jechać dalej. Parki były blisko siebie, ale jednak przejechaliśmy tego dnia około 530 km, mimo rezygnacji z dużej części planów. Trasa jaką przejechaliśmy, pokazana w zarysie, zamieszczona jest poniżej.



         Musieliśmy wrócić do drogi głównej tą samą trasą, więc się ponownie nią zachwycaliśmy. Prawda, że piękna.



           A potem była już „zwykła”, nie parkowa, długa droga, prowadząca nas do Parku Canyonlands. I poniższe zdjęcia pokazują wyraźnie jak wyglądają „zwykłe” drogi w Stanie Utah.











Po drodze znowu zaczęło padać, a nawet lać i zachmurzyło się wręcz okropnie. Ale dojechaliśmy do drugiego parku i znowu słońce zwyciężyło, a chmury sobie poszły. Canyonlands w tym miejscu, gdzie byliśmy przypomina trochę Wielki Kanion Colorado, tylko oczywiście płytszy. Skały są głównie czerwone i brązowe. Przez park przepływają dwie rzeki – Rzeka Zielona i Colorado, które się na terenie parku łączą. Park dzieli się na trzy części. My byliśmy w części najbardziej popularnej: Island in the Sky. Mapa parku pobrana z Wikipedii zamieszczona jest poniżej. Ta mapa w bardziej dogodnej postaci znajduje się na stronie parku www.nps.gov/cany. Znajdują się tam również inne szczegółowe mapy. 

Map of Canyonlands National Park

Część gdzie byliśmy znajduje się powyżej miejsca spotkania rzek Colorado i Green River. Są tam dwie drogi asfaltowe układające się w literę Y. Do części o nazwie The Needles też można dojechać po drodze asfaltowej. Jest to część mniej popularna, ale jest tam wiele bardzo trudnych tras dla samochodów terenowych. A najbardziej niedostępną częścią parku jest część o nazwie The Maze. Tam już można dojechać tylko samochodem terenowym. Jest jeszcze jedno ciekawe miejsce. To taki mały zielony wydzielony fragment w górnej części mapy po lewej stronie. Tam też trudno dojechać a do najciekawszego miejsca trudno dojść. Kiedyś tam może jeszcze pojedziemy, bo mocno żałuję, że ominęliśmy to miejsce w naszych trzech podróżach. Tam kiedyś musieli gościć kosmici, i pozostały po nich takie wspaniałe rysunki naskalne. Czyż to nie są kosmici. Zdjęcie pochodzi z Wikipedii. 

GreatGalleryedit

Poniższe zdjęcia pochodzą już z Parku Canyonlands. Na pierwszym widać pasmo Gór Skalistych, na szczytach których leżał jeszcze śnieg.

Zrobiliśmy i tutaj dwie piesze wycieczki, krótkie ale zawsze. Jedna była brzegiem urwiska – piękne szerokie widoki i duże ekspozycje. Po jednej stronie widać było kaniony utworzone przez rzekę Colorado, a po drugiej stronie kaniony rzeki Green River. Pogoda była idealna, choć ciemnych chmur w oddali było dużo. Poniżej zdjęcia z pierwszej części wizyty w parku - z punktów widokowych samochodowych i z pieszej wycieczki.   









Przy urwiskach widać drogę terenową, która wydawała nam się szalenie interesująca. Wtedy jeszcze nie przypuszczaliśmy, że dwa lata później będziemy po niej jeździć jeepem i nocować w tym dzikim miejscu pod namiotem.





















Druga wycieczka prowadziła do pięknego łuku skalnego, przez który widać było nietypowy inny łuk przypominający piorącą kobietę i tak też się ten drugi łuk nazywał. Widok tych dwóch łuków jest na pulpitach milionów komputerów. Droga do łuków była bardzo przyjemna bo wokół rosły małe kaktusy, które akurat kwitły, a kwiaty miały piękne – duże, różowe, białe i żółte. 


















W Parku Canyonlands jest bardzo dużo dróg dla samochodów z napędem na cztery koła. Niektóre są tak poprowadzone, że adreanalinka musi się tam wydzielać w dużych ilościach. Takich dróg są tam setki kilometrów. A poniżej zdjęcia z drogi Shafer Road. Zafascynował mnie ten widok. Ech czymś takim kiedyś pojechać. Wówczas to była nieśmiała myśl z gatunku takich mało realnych marzeń. Ale marzenia nieraz się spełniają i dwa lata później udało się tą droga samodzielnie pojechać. 




        W Parku Canyonlands można spędzić wesoło kilka dni, na pewno się nie nudząc. Można na przykład spływać kajakami, pontonami, bo wszak są tam aż dwie rzeki. Ciekawe miejsce. Największym miasteczkiem w tym rejonie jest Moab. Tam najlepiej się zatrzymać na dłużej, bo tam można zorganizować sobie lub wykupić atrakcje w rodzaju spływu rzekami,  wynająć quada, lub samochód terenowy. My dojechaliśmy jeszcze dalej do Monticello. Dziwna nazwa jak na Stany. Bardziej pasuje do Włoch. Małe miasteczko składające się w dużej części z hoteli. Stąd było bliżej do indiańskich starych osad skalnych w Parku Mesa Verde. A na koniec tej części nasz wspaniały samochód, który dzielnie nam służył. 


I nie tylko

A teraz o rzeczach bieżących. Więc po pierwsze meldunek rowerowy. Co prawda już tydzień na nim nie jeździłem, ale to z powodów obiektywnych. Za to tydzień temu pokonałem nim całe 60 km. Z krótką przerwą w połowie drogi. No sam jestem zdziwiony.
Marta szczęśliwie wróciła z kursu ratownictwa morskiego. Pływała na jachcie Zjawa 4, który następnego dnia z inna załogą zaczął nabierać wody i załodze groziło zatonięcie. Taka ciekawostka. A poniżej trzy zdjęcia z kursu ratownictwa.



A ja sześć dni spędziłem w Rafinerii w Trzebini, gdzie zajmowałem się swoimi szkoleniami. Zakończyły się sukcesem. Wszyscy uczestnicy zdali mimo srogiego urzędu przeprowadzającego egzamin. Usłyszałem nawet kilka miłych słów od uczestników szkolenia, co było miłe i sprawiło mi niewątpliwą przyjemność.
 Ale wyjazd do Trzebini starałem się wykorzystać maksymalnie i przy okazji troszkę pozwiedzać. Polska jest pięknym krajem. Nie ma tutaj takich krajobrazów jak w zachodnich stanach, ale są inne równie piękne. Istotna różnica polega na tym, że zachodnie stany są puste. Tam nie ma prawie nic tylko przyroda. Polska jest zbyt mała i zbyt ludna, aby można było jechać kilkaset kilometrów i nie natknąć się na miasteczka, wsie, pola, zakłady przemysłowe. To niemożliwe. Ale w Polsce jest dużo miejsc pełnych uroku. To wspaniały kraj. Tylko trzeba się trochę porozglądać.
            Na początek zdjęcie zamku w Tenczynku, pod którym mieszkałem w czasie wyjazdu.

Pojeździłem trochę bez celu, a trochę z jakimś tam celem. Małe wioski, wąskie kręte małopolskie drogi, otwarte przestrzenie, mroczne liściaste lasy, których w centralnej Polsce nie ma, zabytkowe chaty, piękne sylwetki kościołów i tak by można długo wymieniać. Postanowiłem między innymi zwiedzić Lanckoronę. Byłem tam kiedyś na wycieczce szkolnej, czyli wiele, wiele lat temu. Piękna zabytkowa wieś. Zabytkowa, więc się zapewne nie zmieniła.  Ciekawe spokojne  miejsce, gdzie uzdolniona młodzież siedzi na trawnikach i maluje te zabytkowe, pełne uroku chaty. 











A poniżej kilka zdjęć z Krakowa. Wspaniałe Stare Miasto pełne zabytków, turystów i sympatycznie wyglądającej młodzieży. Jedna taka atrakcyjnie wyglądająca młodzież zapraszała mnie serdecznie do klubu ze striptizem, gwarantując że zaproszenie dla mnie jest całkowicie bezpłatne, ale nie skorzystałem. Na Starym Mieście równie często słyszy się język polski co i obcy - turystów jest mnóstwo. Poniżej kilka zdjęć z pięknego Krakowa. 







A wracając już do Łodzi wybrałem boczne drogi, przez Jurę Krakowsko – Częstochowską. Piękne krajobrazy, wspaniałe lasy, urozmaicony teren i zamki. Po raz pierwszy byłem w Mirowie i Bobolicach. Pierwszy jest malowniczą ruiną, a drugi wspaniale odrestaurowano.  Robią ogromne, pozytywne wrażenie. 





 I to by było dzisiaj na tyle