niedziela, 14 września 2014

Podróż 2010 - dzień 3 - Rodeo Drive i inne „gwiezdne” zakątki Los Angeles, lot na Hawaje i jak zawsze nie tylko.

Podróże po Stanach

Dzień był dosyć trudny. Wróciliśmy najpierw do Los Angeles skąd odlatywał nasz samolot na Hawaje. Ale lot był jakoś tak mocno po południu, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu do wykorzystania. Dzień był dodatkowo dłuższy o trzy godziny, bo te Hawaje są paskudnie daleko. Z Los Angeles lecieliśmy pięć i pół godziny.  A taki długi lot na zachód oznacza przekroczenie trzech stref czasowych. Nowy Jork w porównaniu z Polską jest „opóźniony” o 6 godzin, Los Angeles o 9, a Hawaje o całe 12 godzin. Czyli jak u nas w Polsce jest północ, to tam dopiero południe.

Z hotelu w Los Angeles wyjechaliśmy o 8 rano, a do nowego hotelu dotarliśmy po blisko 18 godzinach.  Ale zwiedzanie wymaga poświęceń. Nie ma wyjścia.  Hawaje to dokładnie druga strona kuli ziemskiej w stosunku do Łodzi. W Los Angeles wszystkich planów nie udało się zrealizować bo brakło czasu. Najpierw byliśmy na najdroższej ulicy w tym mieście czyli Rodeo Drive. Rok wcześniej przejechaliśmy tą ulicą w ramach wykupionej wycieczki wśród domów gwiazd i innych tego typu atrakcji. Ale wtedy samochód na Rodeo Drive się nie zatrzymał i mogliśmy tylko obejrzeć jak wygląda ta ulica przez krótką chwilę zaledwie. A rodzaj snobizmu, jaki w niedużej ilości ale jednak posiadamy, spowodował, że w planie wycieczki znalazł się punkt pod tytułem „niespieszny spacer po Rodeo Drive w Los Angeles”. To ulica z najdroższymi sklepami, gdzie można zobaczyć niezwykle drogie samochody, gdzie kupują sobie kreacje największe gwiazdy, biznesmeni, politycy, w tym sam prezydent USA. Nie ma co jednak liczyć na wpadnięcie na prezydenta Stanów Zjednoczonych miedzy stojakami z garniturami, bowiem ci najbogatsi i najpotężniejsi kupują nieco inaczej. Jest tam taki słynny sklep, którego nazwa wypadła mi z głowy (chyba Bijan), do którego można wejść tylko umawiając wcześniej wizytę. To sklep z modą męską. Skarpetki kosztują tam 50 $, a garnitur 15.000 $. Taki umówiony gość wydaje średnio na zakupy 100.000 $. No ale zapewne takie skarpetki za 50 $ muszą być bardzo wygodne. A może w ogóle się nie brudzą i można je zmieniać raz na dwa tygodnie :) Na Rodeo Drive zakupy robiła w Julia Roberts w filmie Pretty Women i pewnie nie tylko w filmie. Przy Rodeo Drive są hotele, w których mieszkają głowy państw w czasie oficjalnych wizyt i gdzie mieszkała Julia Roberts z Richardem Gere we wspomnianym filmie.  Ulica jest położona w dzielnicy Beverly Hills, pomiędzy ulicami Santa Monica Bulwar i Wilshire Bulwar – najdłuższą ulicą jaką kiedykolwiek jechałem.
   Zakupów nie robiliśmy, ani nie spotkaliśmy żadnej znanej nam gwiazdy. Ale miejsce fajne. Do sklepów nie wchodziliśmy, bowiem na wystawach nie było żadnych cen, żadnych informacji o promocjach, nic takiego. Zresztą nie wszystko na tych wystawach mi się podobało, zwłaszcza buty. Manekiny też mi się nie podobały, były manekinami prostymi do bólu, zupełnie innymi niż w naszych galeriach handlowych. Poniżej zdjęcia z naszego spaceru.










Samochód to Bugatti - luksusowy samochód sportowy a stoi przed tym słynnym sklepem Bijan, o którym wspomniałem, gdzie trzeba umawiać wizytę i szykować się na wydanie 100.000 $. Firma Bijan sprzedaje swoim szanownym klientom nie tylko odzież, ale również tej klasy samochody. Ale wybór jest skromny, bo jak sprawdziłem na internetowej stronie sklepu www.bijan.com  samochody są tylko dwóch marek - Bugatti i Rolls-Royce. 




































Do Rodeo Drive dojechaliśmy bez problemu, zaparkowaliśmy na Santa Monica Bulwar, wcześniej podejrzałem na googlu, że są tam podziemne parkingi i rzeczywiście były. Płatność tylko kartą kredytową, która jest obciążana bez pytania o PIN karty. Nieskromnie powiem, że pomykałem po tym mieście jak po Łodzi, a gubiłem się zdecydowanie mniej niż gubiłem się wówczas w okolicach Wielunia. Dodam, że nie korzystałem z żadnych GPS-ów.
Drugim punktem programu była przejażdżka po Beverly Hills, Hollywood, wzgórzach gdzie mieszkają gwiazdy – tym razem własnym samochodem, no może prawie własnym. Z poprzedniej podróży powróciliśmy z silnym przekonaniem, że taka samodzielna przejażdżka jest możliwa i nie powinna stanowić najmniejszego problemu. Poniżej nasza pętelka zaczynająca się przy Rodeo Drive a kończąca się w Santa Monica.



A więc najpierw były ulice gdzie stężenie domów gwiazd jest najwyższe, potem wzgórza wokół Los Angeles, gdzie rezydencje bogatych ludzi są bardziej rozległe i bardziej ukryte. Domy na wielu ulicach były bardzo ładne, wręcz obsypane kwiatami, gustowne. Ciekawa przejażdżka tylko zbyt krótka. Zapomniałem jednak wziąć ze sobą mojej książki, gdzie są adresy gwiazd. Tak więc nie wiem, jakie gwiazdy mieszkały w domach, które mijaliśmy. Dokumentacja fotograficzna tej części dnia jest mizerna, bo Główny Tłumacz Wyprawy nie ma w sobie żyłki fotoreportera. No trudno. Pokazuję to co jest.















Ostatnie trzy zdjęcia to Wilshire Bulwar w pobliżu Santa Monica, ulica ciągnąca się od centrum Los Angeles do wybrzeża w pobliżu Santa Monica. Przejechaliśmy całą tą ulicę w 2009 roku dziwiąc się niezmiernie, że nie ma końca. Nie wiedzieliśmy wtedy gdzie jedziemy, bo troszeczkę nam się pokręciło. Ale uznałem wtedy, że przecież kiedyś ta ulica się skończy. A ona nie chciała. To ulica eleganckich biur, hoteli, apartamentowców i banków. Ma 28 kilometrów długości. Ze wzgórz wokół Los Angeles zjechaliśmy w rejonie centrum Hollywood a dopiero potem pojechaliśmy do Santa Monica, gdzie mieliśmy pochodzić po centrum tego miasta i po plaży, ale coś do tego miejsca nie mieliśmy szczęścia. Byliśmy tu trzeci raz i zawsze za późno, tak że starczyło czasu – jak zawsze - tylko na krótki spacer po plaży.  No cóż samolot by na nas nie poczekał. 











            Na lotnisko dojechaliśmy bez najmniejszego problemu, zdanie samochodu, odprawa i nadanie bagażu też się udały, chociaż nikt nie mówił po polsku. Podróż spokojna. Cały czas nad oceanem. Ale tym razem ciężko mi było wysiedzieć 5,5 godziny. Musieliśmy zapłacić za bagaż, jedzenie było płatne, nawet za słuchawki niezbędne do oglądania wyświetlanego na ekranach filmu były płatne. Tylko puszeczkę napoju typu coca-cola można było dostać za darmo. Honolulu przywitało nas pogodne i ciepłe, ale już był wieczór, tak że niewiele było widać. Honolulu w okolicach lotniska wygląda jak każde duże miasto w okolicach lotniska nocą. Dojazd do hotelu nam zupełnie nie wychodził. Hotel podwozi gości z lotniska własnym samochodem, ale samochód hotelowy zatrzymywał się nie w tym miejscu gdzie czekaliśmy. A ponieważ obsługuje dwa hotele – o czym nie wiedzieliśmy – to wysiedliśmy nie przy tym właściwym. Krótko mówiąc dojazd do hotelu zajął nam ponad godzinę. Bardzo długo też nie chciała pojawić się moja walizka na lotnisku. Prawie wszyscy już odebrali bagaż i sobie poszli a mojej nie było.  Już się bałem, że służby hawajskie wykryły, że minąłem się z prawdą w składanej w samolocie deklaracji. Podałem, że nie wwożę żadnych roślin i owoców. Zapomniałem, że w walizce mam cytrynę – bo z cytryną jest lepsza herbata. I teraz – myślałem sobie - za cytrynę mogę pójść siedzieć. Ale wszystko było ok., walizka w końcu wyszła, a mnie, ani cytryny nikt nie aresztował J Ale mój bagaż wyszedł tak późno, bo był sprawdzany, o czym informowała kartka, którą później znalazłem w walizce.
            Nocleg w Honolulu był z powodów czysto logistycznych, bowiem zaplanowaliśmy rozpocząć zwiedzanie Hawajów od wyspy Big Hawaii - wyspy czynnych wulkanów, do Honolulu, które leży na wyspie Oahu mieliśmy wrócić za 4 dni. Samolot na wyspę Big Hawaii był dopiero następnego dnia o 11 rano, więc mieliśmy dłuższą chwilę na wypoczynek.

I nie tylko

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie do pracy żona mówiąc o awarii wodociągu na naszym osiedlu i braku wody w domu. Co prawda beczkowóz dowiózł wodę na mój Plac Słoneczny, ale  do beczkowozu ustawiła się kolejka i dostałem zadanie przywiezienia jak największej ilości wody z pracy. Brakło przez moment wody na osiedlu i pojawił się od razu spory problem. Bez wody w bloku w dużym mieście trudno żyć. A jeżeli brakło by wody i prądu jednocześnie ? A jeśli wody nie byłoby nie tylko przez pół dnia, ale nie byłoby jej przez całe tygodnie ? I do tego nie byłoby prądu i ciepłej wody i była zima i w kilkutysięczne miasto zaczęły walić pociski. To bardzo ponura i trudna do wyobrażenia sytuacja, a przecież tak właśnie porobiło się we wschodniej Ukrainie. Jak w takiej sytuacji udaje się mieszkańcom żyć, patrzeć na miasto które jest niszczone, w którym jeszcze niedawno trwały mistrzostwa w piłce nożnej na pięknym stadionie.  Tak, to bardzo ciekawe pytanie, jak w takich momentach udaje się ludziom żyć. Tym bardziej ciekawe staje się to pytanie po uświadomieniu sobie, że w takich warunkach trudno liczyć na normalne, bieżące dochody z pracy. Gdyby taki konflikt był u nas w kraju, to skąd miałyby się brać nowe pieniążki. Planetarium żony stałoby się zupełnie niepotrzebne, praca naukowa Marty tak samo, zajęcia na uczelni i prace projektowe Arka – tak samo, duża część tego czym ja się zajmuję na co dzień - podobnie. Wśród moich sióstr, braci, ich współmałżonków i teściów tylko jeden z braci chodzi do pracy. Cała reszta to emeryci i renciści.  Płaci im budżet, ale czy w warunkach wojennych budżetowe wypłaty istnieją ? I tak, w którą stronę nie spojrzę, to widzę osoby, które utrzymują się z wypłat budżetowych albo z działalności, która w warunkach wojennych byłaby nikomu niepotrzebna. Praca w urzędzie, praca w teatrze, prowadzenie studia baletowego albo gabinetu kosmetycznego, wykonywanie reklam, praca w różnych centralach obsługi telefonicznej, sprzedaż telefonów komórkowych albo usług bankowych, tworzenie oprogramowania, szkolenia, doradztwo, usługi księgowe – to wszystko staje się niepotrzebne. Gdyby naloty rakietowo – bombowe zniszczyły najważniejsze elektrownie w kraju, rafinerie, węzły komunikacyjne to jak w takich warunkach, przy takiej strukturze zatrudnienia można żyć. Jestem ostatnio częstym gościem w największej łódzkiej elektrociepłowni i obserwuję jaki to skomplikowany organizm i widzę jak łatwo byłoby zakłócić pracę takiego organizmu przy zniszczeniu tylko kilku jego elementów. A gdyby tak się stało, to z takiej elektrociepłowni nie popłynął by prąd, ani ciepła woda do kaloryferów i kranów. Wydawałoby się zatem, że świat współczesny raz na zawsze powinien odrzucić wojnę jako sposób na rozwiązywanie konfliktów, bo świat współczesny jest zbyt skomplikowany, aby można zakłócać jego funkcjonowanie działaniami wojennymi. A jednak, jak widać, takie zapędy ciągle są.
Takie to ostatnio niewesołe refleksje przyszły mi do głowy przy okazji chwilowego braku wody. Ale trzeba mieć nadzieję, że świat aż taki głupi nie jest i do własnej zagłady nie doprowadzi. I trzeba cieszyć się tym co jest, czyli na przykład okiem, które nie widziało a widzi, pięknym wrześniem, kolejnym zwycięstwem siatkarzy, otwartą nową drogą na działkę, spotkaną czarną żmiją zygzakowatą. W lasach pojawiło się sporo grzybów, liście dopiero zaczynają zmieniać kolor, jest ciepło i miło. Więc na koniec dla podniesienia nastroju kilka jesiennych zdjęć.