niedziela, 16 lutego 2014

Podróż 2009, dzień 11, Yellowstone dzień pierwszy i włókna węglowe

Podróże po Stanach

Najpierw moje ulubione zdjęcie - nie tylko z Yellowstone. Niezwykły kontrast - szarość całego otoczenia, głęboki niebieski kolor czarnego stawu (kiedyś podobno był czarny i stąd nazwa) i intensywna czerwień kurtki Agnieszki.



          Poprzedni - 10 dzień w naszej niezwykłej podróży skończył się fatalną pogodą - totalne zachmurzenie, deszcz, paskudnie. Co prawda nie miało to znaczenia dla dnia, który minął. Bo ten był pogodowo piękny wtedy, gdy powinien być, czyli gdy byliśmy w Badlands i w czasie prawie całej drogi. Jednak wieczorny deszcz źle wróżył. Yellowstone miało być przecież jednym z głównych punktów podróży. Dodatkowo drogę do Yellowstone wybrałem nie jakąś tam taką, typową. Droga, którą wybrałem prowadziła przez Góry Skaliste, przez przełęcz na wysokości około 3400 m i dodatkowo miała ładną nazwę – Droga Niedźwiedziego Zęba. Naczytałem się o niej dużo przed wyjazdem.  Z opisów odszukanych w internecie wynikało, że jest to niezwykle malownicza górska przeprawa – może najładniejsza trasa wysokogórska w całych Stanach. Przejechałem ją nawet na You Tube na motocyklu i bardzo mi się podobała. Niepokoiło mnie tylko, że strona internetowa Google Maps za nic nie chciała mnie przez przełęcz przepuścić, tak jakby była ona nieprzejezdna.  Inne źródła, w tym materiały parku Yellowstone tego nie potwierdzały, więc uznałem, że na Google Maps jest błąd. Miałem rację. Ale planując podróż należy wiedzieć, że droga ta jest otwarta tylko od końca maja do połowy października, a i w tym okresie bywa niekiedy zamykana, gdy pada śnieg.  A śnieg może tam spaść nawet w środku lata. Nie ma co się jednak dziwić, przecież to bardzo wysokie góry i w dodatku położone w północnej części kraju.
Ponieważ wysokich gór na pewno nie można lekceważyć, sprawdziłem poprzedniego dnia prognozę pogody. Była fatalna. Na 70 – 90 %, w zależności od punktu na mapie Yellowstone, miały być ulewy, opady śniegu z deszczem, silny wiatr i burze. W taką pogodę jechać tą drogą nie miało sensu – bo niebezpiecznie, bo w deszcz nie widać gór, tylko widać deszcz i chmury, do tego jest ślisko, i ze zboczy spadają na drogę kamienie. Rano mówiłem sobie mniej więcej to samo, po czym wsiedliśmy do samochodu i …. pojechaliśmy Drogą Niedźwiedziego Zęba. Bo przecież taki był plan, bo akurat w tym momencie nie padało i jak ktoś sympatyczny zwykł mówić „nie ma ryzyka – nie ma zabawy”.
        I wbrew wszelkim zapowiedziom synoptyków, gdy zaczęliśmy się wspinać robiło się pogodnie, pojawiło się niebieskie niebo, góry zrobiły się widoczne, no pięknie się zrobiło. A trasa niezwykła. Główna wspinaczka rozpoczęła się za uroczym miasteczkiem Red Lodge. Te amerykańskie małe miasteczka są na swój sposób piękne. 
 

Za Red Lodge zaczęła się nasza wspinaczka i zaczęła się robić coraz ładniejsza pogoda, 


Samochód musiał pokonać dużą różnicę poziomów - około 1400-1600 metrów, ale dał pięknie radę A im wyżej tym więcej było zimowych krajobrazów. Droga była odśnieżona, ale obok drogi warstwa śniegu w niektórych miejscach przekraczała 3 metry. Trasa bardzo ładna, aczkolwiek porównując ją z drogą, którą jechaliśmy w Parku Narodowym Gór Skalistych trzeba powiedzieć, że tamta trasa była ładniejsza w górnych partiach – ładniejsze wtedy były panoramy szczytów. Droga Niedźwiedziego Zęba jest ładniejsza za to w dolnych partiach. A obie są cudowne. 


        Droga była zupełnie pusta. Przez cała trasę – od Red Lodge do wjazdu do Parku Yellowstone minęliśmy się zaledwie z kilkoma autami. Droga wspinała się serpentynami coraz wyżej i wyżej. Kilka razy wydawało się, że to już najwyższy punkt, a za moment pojawiało się nowe zbocze, nowe serpentyny i zaczynała się nowa wspinaczka. Co jakiś czas były zatoczki, pozwalające przystanąć, zrobić jakieś zdjęcia i pozachwycać się coraz szerszą panoramą. Chmury cały czas wisiały nad szczytami, pogoda nie była idealna, ale w porównaniu z prognozami była wręcz rewelacyjna.  
          Na zdjęciach widać, że w górnych partiach zima trzymała się mocno, mimo, że był to już początek czerwca.  Ale Yellowstone słynie z wyjątkowo długiej i mroźnej zimy i ekstremalnych zjawisk pogodowych. To najzimniejsze miejsce w Stanach Zjednoczonych poza Alaską. Najniższa temperatura jaką zanotowano zimą wyniosła – 54 oC. Przez większość zimowych miesięcy mróz w nocy przekracza minus 20 oC.  Latem w ciągu dnia temperatura jest sympatyczna, na poziomie 20 – 25 oC, natomiast w nocy spada niekiedy poniżej zera. Zdarzają się też upały – najwyższa zanotowana temperatura to 37 oC.  Śniegu można spodziewać się w każdym miesiącu roku. Pokrywa śnieżna w wyższych partiach gór przekracza zimą 7 metrów. Niekiedy Yellowstone nawiedzają silne wichury. W 1987 roku przez Park przeszło tornado, podczas którego prędkość wiatru osiągała 350 – 400 km/godzinę. Opady deszczu i śniegu są w ciągu roku wyjątkowo duże. W południowo – zachodniej części parku dochodzą do  2000 mm na rok. 
  






           Park Narodowy Yellowstone jest ogromny. Zajmuje obszar blisko 9000 km2 – około 100 na 90 km. Poniżej przedstawiona jest mapa parku. Drogi zaznaczone kolorem czerwonym są drogami asfaltowymi i jest ich około 350 km. My pierwszego dnia w obrębie samego parku przejechaliśmy ponad 200 km a łącznie z Drogą Niedźwiedziego Zęba i z krótką drogą dojazdową do Red Lodge - 440 km. Obszar parku na zamieszczonej poniżej mapie zaznaczony jest kolorem zielonym, a wielka niebieska plama to jezioro Yellowstone. Do parku można wjechać w 5 miejscach – my wjechaliśmy wjazdem północno-wschodnim i przejechaliśmy trasę: Northeast Entrance - Tower Falls – Canyon – Lake – West Thumb – Old Faithful – Madison – West Entrance.  

YellowstoneNationalParkMap.png
"YellowstoneNationalParkMap" autorstwa http://www.nps.gov - http://www.nps.gov. Licencja Public domain na podstawie Wikimedia Commons.
A poniżej malutkie miasteczko znajdujące się przed wjazdem do Parku - Cooke City. Kilka domów, hotel, sklepy z pamiątkami, jakieś knajpy i niedźwiedzie. Nawet nam do głowy wtedy nie przyszło, że będziemy tu za trzy lata ponownie i tutaj spędzimy dwie noce. 


             Park Narodowy Yellowstone położony jest w północnej części Gór Skalistych. Nie ma w jego obrębie wysokich szczytów – te są wokół. Większość terenów należących do Parku leży na wysokości 2000-2500 m npm.
          Park Yellowstone jest miejscem wyjątkowym. To pierwszy utworzony na świecie park narodowy. Powstał w 1872 roku decyzją prezydenta Granta i od tego roku przyroda w Yellowstone jest pod szczególną ochroną. W Yellowstone jest więcej gejzerów, gorących źródeł, wulkanów błotnych i tzw. fumaroli niż we wszystkich innych miejscach naszej planety razem wziętych. Łączna liczba zjawisk geotermalnych sięga 10 tysięcy. Do tego są wspaniałe Góry Skaliste, wodospady, z których największy - „Lower Fall” jest dwukrotnie wyższy od wodospadu Niagara, jezioro Yellowstone uznawane za największe na świecie jezioro z tych, które leżą na poziomie wyższym niż 2100 metrów i Kanion Yellowstone. To właśnie od barwy skał tego kanionu wzięła się nazwa parku, bowiem kolor żółty (yellow) jest najpopularniejszym kolorem skał (stone) kanionu.  Yellowstone to królestwo zwierząt. Jest tutaj największe żyjące swobodnie stado bizonów liczące 4500 sztuk, żyją niedźwiedzie grizzly i niedźwiedzie baribal, wilki, pumy, łosie i wiele innych. Najbardziej niesamowite jest to, że pod Yellowstone jest ogromny wulkan, który może doprowadzić do zagłady znaczną część Ameryki Północnej. Około 5 – 10 km pod powierzchnią jest ogromna komora wypełniona magmą. Wulkan ten co jakiś czas wybucha w szczególnie spektakularny sposób. Największe wybuchy miały miejsce 2.1 mln, 1,3 mln i 640 tys. lat temu. W czasie ostatniego – największego wybuchu na powierzchnię wydostało się 1000 kmlawy. Powstało wówczas wielkie zapadlisko, stanowiące obecnie centrum Yellowstone. Kaldera, czyli potencjalne miejsce wypływu lawy, albo inaczej mówiąc, miejsce nad komorą wypełnioną magmą o temperaturze ponad 1000 oC jest w przypadku wulkanu Yellowstone ogromna. Na stronach internetowych Parku www.nps.gov/yell można znaleźć mapy najciekawszych miejsc w Parku, trasy turystyczne piesze, można też znaleźć mapę, gdzie zaznaczony jest obszar kaldery i wszystkie miejsca, gdzie w szczególnie dużym nasileniu występują zjawiska geotermalne. 
           Kaldera ma wymiary 45 na 78 kilometrów i ciągnie się m.in. pod jeziorem Yellowstone. To właśnie wulkan jest źródłem zjawisk geotermalnych. Teren parku podnosi się i opada w zależności od ruchów magmy w głębi. Od 2004 roku centralna część kaldery podnosi się w tempie 7 cm rocznie.  To bardzo dużo, jak na zjawiska geologiczne. Gdyby nastąpił wybuch taki jak 640 tys. lat temu znaczna część Ameryki Północnej zostałaby przysypana popiołem wulkanicznym, mnóstwo ludzi by zginęło, a cała planeta znacznie by się ochłodziła i życie na niej nie wyglądałoby już tak samo jak przed wybuchem.   Efekty możliwego wybuchu można zobaczyć na filmie fabularno – dokumentalnym „Superwulkan” z 2005 roku. Zgroza. Trzęsienie ziemi w Los Angeles – nawet potężne – to przy tym mały pikuś.   Dlatego w czasie zimnej wojny bardzo dużo rosyjskich rakiet atomowych skierowanych było na Yellowstone, mimo, że nie było tam żadnych instalacji wojskowych i nie o Misia Yogi chodziło.  Rosjanie sądzili, że w ten sposób pobudzą do działania wulkan, a on doprowadzi do zagłady całe wrogie Stany Zjednoczone. 

         Ale pora wracać do opisu dnia. Z Billings wyjechaliśmy tradycyjnie o 8 a w hotelu w West Yellowstone położonym tuż przy granicy parku byliśmy o 20:40. I pewnie bylibyśmy jeszcze później gdyby nie trzeba się było zameldować do 21. Bo park Yellowstone był zachwycający pod każdym względem. Pierwszy odcinek pomiędzy wjazdem a punktem Tower zaskoczył nas bogactwem zwierząt. Czytałem oczywiście o tym, że żyje tam dużo zwierząt, ale co innego czytać, a co innego widzieć je na każdym kroku. Droga poprowadzona była doliną rzeki Lamar.  Krajobrazy jak to w górach śliczne. Lasy na zboczach i rozległe łąki, pośród których płynie rzeka.  Jak spotkaliśmy tam pierwszego bizona, sfotografowałem go na wszystkie strony. Dziwiłem się trochę, że nie wszyscy się nim interesują  –  przecież to prawdziwy bizon.  Ale potem zrozumiałem dlaczego. Były ich tam setki. Duże otwarte łąki (takie hale) i duże stada pasących się bizonów. Jak nasze owce w Tatrach. Piękny widok. Co jakiś czas na drodze był zator samochodowy. Samochody stały, choć nie powinny stać, a obok nich stali podekscytowani ludzie, wpatrywali się w coś, rozstawiali statywy, montowali na nich wspaniałe aparaty fotograficzne i robili zdjęcia. Niektóre obiektywy były długie na metr. Oczywiście stawaliśmy wtedy i my, bo zawsze takie zgromadzenie oznaczało coś ciekawego.  Łoś leży, łoś idzie, jakieś rogacze, małe borsuki – całe stadko baraszkujące z borsukową mamą, pieski preriowe, stojący na dwóch łapach niedźwiedź, muflony, wiewiórki no i bizony. Bogactwo zwierząt niesamowite. Tylko niedźwiedzia zmyśliłem, choć i on pewnie był, tylko nie rzucał się w oczy. Reszta została sfotografowana. Stado bizonów na zdjęciu niżej liczyło ponad 100 sztuk i takich stad widzieliśmy kilka. Rzeka w tym miejscu tworzyła potężne rozlewisko. Piękny widok, mimo braku słońca. A na innych zdjęciach w tej grupie zdjęć przedstawiam część spotkanych przez nas zwierzaków m.in. łosia, pieska preriowego, małego borsuka bawiącego się z mamą i jakiegoś rogacza.






           Park Yellowstone jest udostępniony turystom jak wszystkie parki perfekcyjnie. Do wszystkich ciekawych miejsc można dojechać samochodem i krótka lub średnio długa ścieżka prowadzi do atrakcji, gejzeru, wodospadu, widoku na kanion itd. Często ścieżka jest taka, że można dojechać wózkiem inwalidzkim i niepełnosprawnych widzi się sporo. W każdym miejscu parking, oczywiście już bezpłatny, na wjeździe dostaje się szczegółowe informatory i mapy. Tak więc w jeden dzień można zobaczyć bardzo dużo, tylko trzeba ze sto razy wysiąść i wsiąść do samochodu, bo tu taki widok, tam taki, tu łoś, tu bizony, a tu ścieżka do Kanionu. Oczywiście są i długie trasy piesze, więc ktoś, kto nie chce towarzystwa innych ludzi może spokojnie znaleźć dla siebie miejsce. Wszystko można sprawdzić na stronie parku: www.nps.gov/yell.  Dodatkowo szczegółowe mapy lub opisy są w skrzyniach ustawionych w ciekawszych miejscach. Skrzynia jest otwarta i ma skarbonkę, w którą powinno się wrzucić 50 centów, bo tyle kosztuje ta szczegółowa mapa.  Ale równie dobrze można z mapy skorzystać i odłożyć do skrzyni, żeby służyła następnym turystom – wtedy się nie płaci.
         Generalnie wszędzie było luźno, parkingi dostępne bez problemu. Może dlatego, że to jeszcze nie szczyt sezonu. Chociaż porównajmy – do Yellowstone przyjeżdża rocznie 3 mln turystów, a w nasze Tatry 2,5 mln. Park Yellowstone jest natomiast ponad 40 razy większy niż nasz Tatrzański Park Narodowy. A więc sądzę, że nigdy nie ma tutaj takiego tłoku jak nad Morskim Okiem.
Więc najpierw zachwycaliśmy się krajobrazami i zwierzakami, których się w takiej masie nie spodziewaliśmy.  A potem pojechaliśmy do Wielkiego Kanionu Rzeki Yellowstone.  Rzeka ta wypływa z jeziora Yellowstone Lake i początkowo jest szeroka, ale spokojna. Płynie leniwie tak, ze prawie nie widać, że płynie. A potem nabiera tępa i wpada do kanionu, który przez lata pewnie sama zrobiła. Kanion ma wysokość do 300 m, jest stromy i ładny, bo ma żółto brązowe skały. Atrakcją kanionu jest jego ogólna uroda i wodospady. Najpierw był punkt Tower z wodospadem Tower Falls o wysokości 40 metrów i pierwszym widokiem na Kanion.  


Ładne miejsce, ale musieliśmy pędzić tam gdzie jeszcze piękniej, czyli w rejon Canyon Village, gdzie Kanion jest jeszcze piękniejszy a wodospady jeszcze potężniejsze.  



         Szczegółowy plan tego miejsca, i innych tego typu był  na mapie otrzymanej przy wjeździe do parku. Co prawda, na mapie, którą wówczas otrzymaliśmy był błąd. Kierunek drogi jednokierunkowej zaznaczony był odwrotnie. Byliśmy pewni, że droga ta jest niedostępna dla samochodów, bo od strony Visitor Center był znak zakazu wjazdu. Ruszyliśmy więc pieszo, ale czułem, że coś jest nie tak, bo co jakiś czas wyjeżdżał z naprzeciwka samochód. W porę zawróciliśmy i dzięki temu nie straciliśmy zbyt dużo czasu. Na mapie był błąd – trzeba było na drogę wjechać z drugiej strony – od wodospadu Lower Falls. Wtedy można dojechać w pobliże każdego ciekawego punktu widokowego samochodem. Jest to wersja dla leniwych, albo takich jak my – czyli dysponujących mocno ograniczonym czasem. Dla innych jest wersja piesza, czyli wytyczone ścieżki po obydwu stronach Kanionu. Przy wersji dla leniwych dojście od poszczególnych parkingów do najbliższego punktu widokowego jest albo króciutkie, lub trochę dłuższe, ale nie zabiera więcej niż 20 minut.




         Lower Falls jest najwyższym wodospadem w Yellowstone. Ma 94 metry wysokości i jest dwukrotnie wyższy od wodospadu Niagara. Co prawda jest zdecydowanie mniej potężny, bo ma zaledwie 22 metry szerokości, podczas, gdy szerokość Niagary to 800 metrów. Mimo tego ilość wody, która spada w dół jest imponująca. Wodospad można obserwować stojąc tuż nad jego progiem i wtedy znakomicie widać jaka to potężna siła. Na wiosnę ilość przepływającej wody osiąga wielkość 240 m3/s. Czyli przez 4 sekundy przepływa milion litrów.                 Nie spodziewaliśmy się, że wodospad można zobaczyć tak dobrze - z bliska i z każdej strony. Udostę-pnienie największych atrakcji jest znakomite. Wodospad był na wyciągnięcie ręki. A Kanion z tego miejsca wyglądał również pięknie. Był głęboki i bardzo kolorowy. Punkty widokowe wybrane były perfekcyjnie. Kolory skał są bardzo różne, najwięcej jest koloru żółtego, ale jest też pomarańczowy, czerwony, różowy, jak na zdjęciach poniżej. 






              Nie zobaczyliśmy wszystkich ciekawych miejsc w rejonie Canyon Village. Brakło czasu. Rozsądek nakazywał jechać dalej. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy Upper Falls. Jest to niższy wodospad – nazwa jest trochę myląca. Upper oznacza, że jest wyżej, a nie, że jest wyższy. Trochę nam się to myliło. Ten wodospad ma tylko 33 metry, ale też robi duże wrażenie.
             A poniżej sympatyczne zwierzątka, z tych które nie tylko dały się zobaczyć, ale również sfotografować i jeszcze kilka zdjęć pięknego kanionu Yellowstone.






        Pojechaliśmy dalej na południe kierując się w stronę jeziora Yellowstone. Teraz nastawialiśmy się na oglądanie zjawisk geotermalnych. Wjechaliśmy w przepiękną dolinę Hayden, gdzie rzeka Yellowstone zrobiła się łagodna jak baranek, płynęła wolno, tworzyła liczne zakola i rozlewiska. Na rozległych łąkach pasły się kolejne stada bizonów i duże kolorowe gęsi.



 I tak dojechaliśmy do pierwszych dwóch miejsc, które miały coś z atmosfery piekła. Nazywały się też odpowiednio – w wolnym tłumaczeniu: siarkowe kotły i wściekły wulkan. W obydwu miejscach strasznie śmierdziało siarką. W kotłach była gęsta szara ciecz, w której tworzyły się duże gazowe bąble – przypominało to bardzo gęstą gotującą się zupę. A wściekły wulkan to miejsce, gdzie na dużej przestrzeni wypływają gazy, gdzie są szare rozległe, parujące kałuże, gdzie spod ziemi wypływa szare brzydkie błoto i gdzie śmierdzi siarką. Najpierw siarkowe kociołki:



i zdjęcia wściekłego wulkanu i jego równie wściekłego towarzystwa.



          Bardzo nam się te „bulgoty” – bo tak je na własny użytek nazwaliśmy - podobały. Atmosfera wokół nich jest nieziemska. Miejsca, gdzie występują zjawiska geotermalne, są zaznaczone na otrzymywanych przy wjeździe mapach. Większość z nich zaczyna się przy północno – zachodnim brzegu jeziora Yellowstone w miejscu, które nosi nazwę West Thumb Geyser Basin i ciągnie wzdłuż dróg łączących West Thumb – Old Faithful – Madison - Norris i Mammoth Hot Springs, czyli w zachodniej części parku. Żeby to wszystko spróbować zobaczyć dotarliśmy najpierw do jeziora Yellowstone Lake. Jezioro jest ogromne, jego głębokość dochodzi do 131 metrów, woda jest lodowata, a kilka kilometrów pod dnem zalega w dużych ilościach magma. Za jeziorem widać ośnieżone szczyty Gór Skalistych.   



 Miejsce malownicze, choć na kolana nie rzuca, więc bez zatrzymywania dojechaliśmy do jednego z piękniejszych w Yellowstone miejsc, czyli do West Thumb Geyser Basin. Tam nagromadzenie geotermalnych dziwactw było szczególnie duże. Były różnorodne bulgoty, od niewiele większych od miski, po bardzo duże. Były bulgoty nieprzezroczyste i z krystalicznie czystą wodą, były stożki gejzerów, małe stożki wulkanów błotnych i wydobywająca się spod ziemi para wodna i śmierdzące gazy.  Wśród tego wszystkiego zbudowane były drewniane pomosty, po których można było bezpiecznie chodzić i wszystko podziwiać. Stożki gejzerów były też pod powierzchnią jeziora Yellowstone. Przepiękne miejsce. Łaziliśmy tam ponad godzinę.














         Nie wiem jak gorąca była woda. Ręki nie wkładałem ze strachu, że się rozpuści i zostaną same kości.  Woda w niektórych miejscach miała kolor czysto niebieski, najprawdopodobniej dlatego, ze niektóre „kociołki” były bardzo głębokie na kilkanaście co najmniej metrów. 
        Postanowiliśmy jeszcze spróbować zobaczyć tego dnia słynny gejzer Old Faithful. Jest to gejzer, który strzela nie dość, że wysoko, to jeszcze z dużą regularnością. Słup gorącej wody i pary osiąga wysokość 40 – 55 metrów, a wybuchy mają miejsce średnio, co półtorej godziny. Inne gejzery tak doskonałe nie są. Niektóre wybuchają na przykład raz na kilka lat. Dlatego przy tym gejzerze ustawione są ławeczki – taki mały amfiteatr, z którego można obserwować wybuch. Old Faithful jest na potężnym polu gdzie gejzerów jest więcej.  A w rejonie otaczającym Old Faithful zgromadzona jest jedna czwarta gorących źródeł i innych zjawisk tego typu z całej kuli ziemskiej. Przy Old Faithful droga robi się dwupasmowa, odjazd na parking jest na dwupoziomowym skrzyżowaniu, ale proszę mi wierzyć, to nie przeszkadza.
         Na ławeczkach obok gejzeru nie było turystów, więc słusznie przyjęliśmy, że do wybuchu jest jeszcze sporo czasu. Żona podeszła do informacji turystycznej i tam informacja się potwierdziła. Bo tam zawsze wisi kartka, gdzie podane jest za ile minut i z jaką tolerancją czasową gejzer wybuchnie. Nie czekaliśmy, bo bałem się, że nie zdążymy do hotelu. Podjechaliśmy zamiast tego do Upper Geyser Basin i Midway Geyser Basin, gdzie wszystko spowiło się mgłą. Zrobiło się zimno, zaczął padać deszcz i wszystko parowało szczególnie mocno. Trudno było jednak narzekać na deszcz, bo przecież miał on padać cały dzień, a zaczął padać raptem pół godziny przed końcem dnia.
       W Midway Geyser Basin jest słynne gorące źródło – Grand Prismatic Spring. Jest to największe gorące źródło w Stanach. Woda niebieska a z brzegów wylewają się na zewnątrz żółto pomarańczowe jęzory. To efekt nagromadzenia w tym miejscu koloni kolorowych bakterii, które lubią ciepło. Cały basen z gorącymi źródłami, parującą wszędzie ziemią i smrodem siarki miał pewnie ze 4 km2.  Ale musieliśmy to miejsce szybko opuścić i gnać do hotelu, który był tuż przy granicy parku. Na szczęście zdążyliśmy. A poniżej kilka zdjęć z Midway Geyser Basin. 




           Widać, że nie było ciepło. Główny Tłumacz Wyprawy trzęsie się trochę z zimna. A na tym zdjęciu widać też jak to niezwykłe miejsce wygląda z lotu ptaka.


  Hotel był ładny, pokój bardzo duży i tani. Co prawda bez Internetu i bez śniadania, ale co tam. Trochę martwił deszcz, ale mieliśmy nadzieję, że do rana się skończy i tak też się stało. Następnego dnia za oknem było biało. 









I nie tylko

           Mój dobry teść często opowiadał (i opowiada) o różnych zdarzeniach z bardzo odległej przeszłości. Przekazał wiele ciekawych wojennych historii – o tym jak toczyło się życie w jego rodzinnej Serokomli w czasach wojny, kiedy był jeszcze małym chłopcem. O bracie AK-owcu, o mieszkańcach Serokomli, o zagładzie społeczności żydowskiej, o tym jak dwa razy cudem uniknął śmierci. Pamięta najdrobniejsze szczegóły. Wiele opowieści dotyczy czasów już zdecydowanie późniejszych, choć też bardzo odległych. O pracy, o swoich przełożonych, o kolegach z pracy, o konfliktach w zakładzie. Zawsze się dziwiłem jak on to wszystko może tak doskonale pamiętać. Przecież mnie zdarza się zapomnieć, jak się nazywał człowiek z którym rozmawiałem kilka dni temu i o czym z nim rozmawiałem, a on pamięta ludzi i zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Ale im dłużej żyję, tym mniej się temu dziwię. Bo uświadamiam sobie, że i ja, zapominając o rzeczach bieżących, niektóre zdarzenia bardzo odległe pamiętam doskonale i nic nie wskazuje, żeby się one ulotniły z pamięci kiedykolwiek. Instytut Włókien Chemicznych to miejsce mojej pierwszej pracy. Pracowałem tam 12 lat. Minęło już 21 lat jak stamtąd odszedłem. A pamiętam doskonale tysiące zdarzeń zupełnie nieznaczących dla tego co robię obecnie. Pamiętam zdarzenia i osoby. Pamiętam grubego Maciusia hydraulika - spawacza (Maciusia nie Maćka ani Macieja, bo tak zawsze się do niego zwracał drugi hydraulik), pamiętam kierownika warsztatu Kaczmarka, elektronika Kapuścińskiego, Mencla – kadrowego, dyrektorów Makowskiego Urbanowskiego i Struszczyka, woźnego Jankowskiego i jego kulawą żonę sprzątaczkę, nie mówiąc już o współpracownikach z mojej pracowni i bezpośrednich szefów. A przecież ta pamięć jest mi do niczego niepotrzebna. Po co zajętych jest ileś tam tysięcy, a może milionów komórek, na rzeczy nieistotne dla tego co tu i teraz ?
       Czas pracy w Instytucie to z wielu względów był czas dla mnie najlepszy. Praca ciekawa, współpracownicy w większości fajni, atmosfera znakomita. Nie było tego szalonego tempa. Był czas na pracę i był czas na rozmowy, wspólne przerwy śniadaniowe. Był też alkohol (o zgrozo w godzinach pracy także) na przykład wino pite ze szkła laboratoryjnego, albo wzmocniona spirytusem kawa. A spirytus był zupełnie niemoralnie "rozpisywany" na czyszczenie mikroskopów. Mimo głupoty komunistycznej dookoła, mimo stanu wojennego, mimo biedy, mimo pustych półek sklepowych, żyło się dużo spokojniej niż obecnie. To prawda, że wyprawa do Ameryki była wówczas czymś zupełnie abstrakcyjnym, brakowało wielu rzeczy podstawowych, nie było samochodu, ale wspominam te czasy bardzo dobrze. I nie wiem z czego to wynika. Czy głównie z tego, że był to czas mojej młodości, czy powody są inne.
            Poniżej trzy zdjęcia przypominające tamten czas. Pierwsze zdjęcie pochodzi z „Werowni” czyli z pokoju Pani Weroniki, zwanej Werą. Pani Wery niestety na zdjęciu nie ma, a szkoda, bo był to dobry duch pracowni. To w jej malutkim pokoju toczyło się życie towarzyskie pracowni. A scena ze zdjęcia ? Nie pamiętam kiedy i przy jakiej okazji to zdjęcie zostało zrobione. Może to było przed świętami Bożego Narodzenia. Zawsze przed świętami Instytut sprowadzał karpie dla załogi. Maciuś hydraulik był głównym sprzedawcą. Tego dni nikt nie pracował. Przecież z karpiami było sporo pracy, a poza tym to był czas świątecznego instytutowego świętowania. Na zdjęciu Tadek Bednarz przygotowuje zapewne kanapki a obok Ewa Wesołowska. 



        Na kolejnym zdjęciu męska część pracowni. To zdjęcie zrobione zostało już po moim odejściu z Instytutu, ale jeszcze wtedy tam bywałem i na tym spotkaniu też byłem. To pożegnanie mojego kierownika, który odchodził na emeryturę. Była to niezła impreza, choć następny dzień był bardzo trudny. Kierownik (jedyny w krawacie) był w porządku. Dobrze się z nim pracowało. W ubiegłym roku byłem na jego pogrzebie. Obok kierownika stoi Rysiek Domagała. Bawił się tego dnia świetnie. Tryskał humorem. Być może to jego ostatnie zdjęcie, bo po dwóch tygodniach już nie żył. A po lewej Wacek Tomaszewski. Postać bardzo ciekawa. Raczej malkontent, ale zdolny człowiek. Zawsze dobrze wiedział co robi. 




A ostatnie zdjęcie nie przedstawia już osób, tylko tak zwany ciąg węglowy. Kilka lat prowadzony był w mojej pracowni temat związany z technologią otrzymywania włókien węglowych. Przez kilka lat byłem związany z tym tematem bardzo mocno. Planowanie kolejnych prób i próby ciągnące się kilkadziesiąt godzin non stop – wokół tego kręciło się przez dłuższy czas życie pracowni.  Praca była wielozmianowa. Ten ciąg węglowy mógłby opowiedzieć wiele ciekawych historii. Ale nie opowie, bo został zdemontowany już wiele lar temu. Ciekawe awarie, wycieki trującego dwutlenku siarki, wybuchy wodoru i różne inne niezwykłe zdarzenia. Ale wszystko się nagle skończyło. Włókna węglowe były objęte embargiem. Wiec opracowanie krajowej technologii stanowiło niezłe wyzwanie, bo to produkt potrzebny też w produkcji wojskowej. Ale przyszedł rok 1990, komunizm upadł, embargo zostało zniesione, cały temat stał się z dnia na dzień nieważny. No cóż – tak to bywa – praca poszła na marne, tylko wspomnienia pozostały. Ładne wspomnienia.