czwartek, 25 grudnia 2014

Podróż 2010, dzień 8, Hawaii, Oahu, Honolulu i stare zdjęcia

Podróże po Stanach

Powróciliśmy do Honolulu, tym razem na trochę dłużej i nie tylko po to żeby się przespać. Za nami był piąty już lot w tej podróży. Troszkę niepokojący był ten lot, bo opóźniał się z przyczyn technicznych. Ale szczęśliwie samolot doleciał bez problemów na lotnisko w Honolulu.
Ale może zacznę od zdjęcia wizytówki tego dnia, czyli widoku na plażę Hanauma.


Po raz trzeci już w tej podróży przeszliśmy przez formalności związane z wypożyczeniem samochodu. Był wygodny, ale w paskudnym niebieskim kolorze. Oahu – wyspa, na której leży Honolulu jest piękną wyspą. A Honolulu jest miastem z klimatem.  Zamieszkaliśmy w dzielnicy Waikiki – dzielnicy eleganckich hoteli i słynnej plaży. Nasz hotel – Ilima Hotel - też był elegancki, a pokój jaki otrzymaliśmy był bardzo duży, z wszystkimi wygodami, z aneksem kuchennym, pewnie ponad 40 m2.
Kilka słów o dzielnicy Wikiki. Tutaj spędza czas większość turystów. Tutaj są hotele, sklepy, restauracje, bary – tutaj toczy się życie  - praktycznie całą dobę. Ulice są tutaj normalnie szerokie, albo normalnie wąskie – autostrady są wyrzucone poza centrum miasta. Na zdecydowanej większości skrzyżowań jest sygnalizacja, więc jeździ się po tych ulicach bezstresowo. Większość hoteli to wysokie wieżowce na dwadzieścia – trzydzieści pięter. Ale cała ta zabudowa powstać musiała już wiele lat temu, tak na oko w latach co najwyżej siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Nie są to tak nowoczesne fasady jak w Las Vegas. Ale całość jest ładna, nie można powiedzieć nic złego na ten temat. Na dole budynków są sklepy, restauracje, galerie i wokół tego wszystkiego kręci się zawsze mnóstwo ludzi.
Największy ruch panuje wieczorem. Wtedy płonie  dużo pochodni, występują różni grajkowie i jest tak zwany nastrój. A wśród turystów co najmniej połowa ma urodę azjatycką, co nie znaczy, że są to tylko Japończycy. Dużo jest Koreańczyków – tych z południa rzecz jasna. I bardzo często rodziny wyglądające na azjatów rozmawiają ze sobą po angielsku. Dużo jest też turystów takich mocno pomieszanych – ciemniejszy kolor skóry, ale uroda azjatycka. Nieraz taka mieszanka jest całkiem ładna. Zresztą na większość młodych japonek patrzy się z przyjemnością, są ładne i ładnie się ubierają. Potem coś się z nimi robi niedobrego bo już przestają się podobać. 
W przewodniku Pascala przeczytaliśmy, że na Oahu są wąskie, ciasne i zatłoczone drogi. Częściowo się zgadzało. Były zatłoczone. Ale z lotniska wjechaliśmy na kilkupasmową autostradę (chyba pięć pasm w jedną stronę) i od razu się zgubiliśmy. Ale tylko na moment. Doświadczenie robi swoje. Hotel był dostępny dopiero po 15, więc pojechaliśmy zwiedzać wyspę. Mimo szerokiej autostrady, mnóstwa samochodów, wieżowców, od razu dostrzec było można, że wyspa jest piękna. Wspaniałe wybrzeże i pasmo niesamowicie pięknych gór. Coś wspaniałego. 


            Podjechaliśmy na plażę w zatoce Hanauma Bay – bajka. Zachwycające miejsce. Woda kryształ, rafa koralowa, pływające kolorowe ryby, palmy – super. Wszyscy wchodzący na plażę muszą obowiązkowo obejrzeć film, na którym są instruowani co wolno robić, a czego robić nie wolno. Oczywiście nie można łapać rybek, niszczyć rafy koralowej, deptać żółwi itp. Miejsce jest rzeczywiście warte ochrony. Zatoka powstała w miejscu, gdzie wcześniej był krater wulkanu. Po wybuchu to miejsce się zapadło. Od strony oceanu wdarła się woda i powstała ta cudowna zatoka. 






        Plaża była tak piękna, że nie było wyjścia, trzeba było założyć spodenki kąpielowe, w których czułem się jak idiota, bo krój mi zupełnie nie odpowiadał, ale co można było zrobić jak wszyscy takie nosili. I oczywiście wbryknąłem się do wspaniałej ciepłej wody. Żona kostiumu nie wzięła ze sobą, ale nie przejęła się tym wcale i weszła do wody tak jak była ubrana. Była zachwycona. 






Relaksowaliśmy się dosyć długo na tej niezwykłej plaży, bo było tam naprawdę wspaniale. A potem pojechaliśmy najpierw wzdłuż wybrzeża a potem przez góry znowu do Honolulu – takie kółeczko obejmujące może ¼ wyspy. 








 Układ wyspy przedstawiam na poniższej mapie pobranej w Wikipedii.

Oahu.svg
"Oahu". Licencja: CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons.

       Góry są niezwykłe z uwagi na ich kształt, zupełnie inny niż na Big Island. Są pokryte bujną roślinnością, wcale nie są niskie, biorąc pod uwagę różnicę poziomów. W górach były wspaniałe miejsca widokowe. Widać było, góry, wybrzeże, kawał wyspy. 







         Do hotelu dojechaliśmy bez problemów choć ruch ogromny. Ulice są na ogół jednokierunkowe, ale te główne – mimo że jednokierunkowe, to mają pięć pasów ruchu. Hotel idealny. Na biurku ułożone były kwiatki i kartka ze słowami miłego powitania zaczynające się od hawajskiego Aloha. Co prawda nikt nam nie wręczył wieńca kwiatowego, ale bez przesady. A hotel był znakomity, pokój duży, podziemny parking i ładny widok na kanał i okoliczne malownicze wzgórza, na które wspinały się osiedla domków. 







        Po krótkim wypoczynku poszliśmy do miasta, zrobić jakieś zakupy bo od rana nic nie jedliśmy. Tłumy ludzi, palące się pochodnie, występy zespołów hawajskich, wspaniały nastrój. Setki sklepów, barów, restauracji. Tak jak lubię dzikość, to bardzo mi się to podobało. Wystarczyło żeby Agnieszka nieco dłużej popatrzyła na stojące na jednym ze straganów figurki Tiki, żeby natychmiast została osaczona przez obsługującą ten stragan kobietę. Ale to była mistrzyni marketingu. Co za dar przekonywania, jakie nadzwyczajne upusty – nie dało się nie kupić. Oczywiście przepłaciliśmy. 








        Trudno było znaleźć sklep z żywnością, ale się udało. A po kolacji – pieczony kurczak i wino, znowu do miasta i na plażę. Pięknie. Ciemno, morze świateł, mnóstwo płonących pochodni, szum oceanu, ładne dziewczyny. Piękny spacer.









I nie tylko

Kończy się pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Grudzień jest wyjątkowo ciepły. Temperatura cały czas grubo powyżej zera, choć na ogół jest bardzo ponuro, niebo zachmurzone i lubi padać deszcz. Ale jutro ma być chłodniej i niewykluczony jest śnieg. Nie tęsknię za nim wcale.

Od pewnego czasu bawię się odtwarzaniem starych slajdów i zdjęć. Zmieniam je w postać cyfrową. Nie wychodzą te zdjęcia idealnie, ale mają niezwykły urok. Przypominają czasy już odległe, przypominają miłe chwile.


Ponieważ są Święta, to na początek choinka. Zdjęcie pochodzi z roku 1981. Był to początek stanu wojennego, choinek generalnie nie było, ale mnie udało się kupić. Obok choinki młoda żona z kilkumiesięcznym zaledwie stażem. 


Dalej kilka kolejnych starych sentymentalnych zdjęć. Jeszcze jedno zdjęcie żony. Potem sympatyczna babcia żony - czyli babcia Jadwiga i zdjęcia z naszego ślubu







Tak, tak to ja. Niewątpliwie wówczas wyglądałem znacznie lepiej :)