niedziela, 29 listopada 2015

Podróż 2012, dzień 3. Nowy Jork, New York, i aktualności z kotem, "Centralem" i odrobiną polityki

Podróże po Stanach

Kolejny dzień spędzony w Nowym Jorku nie należał do łatwych. Słońce, ponad 30 stopni Celsjusza i do tego wilgotność 77 %. A mieliśmy do przejścia sporo. Kilka słów o prognozach pogody. W poniedziałek mówili, że we wtorek i środę będzie padać. We wtorek rano prognozy były już nieco inne – tego dnia miało padać, ale dopiero wieczorem, za to w środę to już na pewno i to od samego rana. Do końca dnia we wtorek jednak nie padało. Trochę się zachmurzyło, ale nie padało. No cóż, nauki meteorologiczne nieraz okazują się słabsze od efektów mojego tańca pogody.  Ale podchodzę do tego zawsze z pewną ostrożnością. I z tej ostrożności wzięła się zmiana planów. Mieliśmy być tego dnia w Metropolitan Muzeum of Art, ale uznałem, że przełożymy to na środę, bo jeśli, zgodnie z prognozą pogody,  będzie padać, to w muzeum tego nie odczujemy. Więc na ten dzień plan zrobił się następujący: najpierw najwyższy (z ukończonych) wieżowiec w Nowym Jorku, czyli  oddany do użytku w 1931 roku Empire State Building (Górny Manhattan) a potem najciekawsze obiekty na Dolnym Manhattanie.  Plan został zrealizowany w całości.
Na Manhattan pojechaliśmy oczywiście metrem w ramach wykupionego na samym początku naszej wyprawy tygodniowego biletu. Po raz pierwszy jechaliśmy metrem w normalny dzień roboczy. W poniedziałek amerykanie mieli święto i nie pracowali. Tym razem w metrze było dosyć tłoczno. I jakby więcej było ludzi o europejskim wyglądzie. Ale różnorodność ogromna. Siedzi sobie na przykład facet o azjatyckiej urodzie i czyta gazetę, gdzie są same krzaczki i przewraca te kartki i patrzy i sprawia wrażenie, że coś z tego rozumie. Metro to doskonale połączenie z całym Nowym Jorkiem. Nie mieliśmy najmniejszych problemów, żeby się dostać tam, gdzie właśnie chcieliśmy.
Empire State Building był wówczas najwyższym budynkiem Nowego Jorku. W strefie „0” dopiero był budowany nowy wieżowiec, który obecnie jest najwyższy. Empire State Building łącznie z anteną ma 440 metrów wysokości.

 Panoramę Nowego Jorku ogląda się z 86 piętra. Cały Nowy Jork jest wtedy niżej. Co rok odwiedza go 3,5 mln zwiedzających, czyli mniej więcej wychodzi 10.000 osób każdego dnia. No to w tej masie ludzi byliśmy i my. Obsługa była sprawna, wszystko szło szybko. 

 Po wyjściu na taras można sobie na nim po prostu być ile się chce. Niezły widok. Widać ogromny obszar. Podobno przy przejrzystym powietrzu widać tereny znajdujące się w promieniu 100 km.  Do iglicy miały cumować zeppeliny, ale okazało się to jednak niemożliwe – wiatr na tej wysokości jest zbyt silny. W budynku pracuje 15 tysięcy osób ( w różnych biurach) a stałej obsługi jest 250 osób. Widoki na nowy Jork są z tarasu widokowego niezwykłe.

 Najwyższy budynek w oddali na zdjęciu powyżej to wieżowiec stojący w strefie „0”. Obecnie najwyższy w Nowym Jorku, wówczas w trakcie budowy.


Statua wolności na powyższym zdjęciu jest po lewej stronie, na najbardziej oddalonej wysepce. A widoczna woda to rzeka Hudson.










Zdjęcie poniżej zrobione jest w kierunku północnym – czyli w stronę, gdzie znajduje się Central Park. To ta zielona plama, przysłonięta wieżowcami. Najszerszy z nich to Rockefeller Center, na szczycie którego znaleźliśmy się za dwa dni. Na terenie Central Parku można by pewnie postawić co najmniej 500 nowych, wspaniałych wieżowców, ale nikt ich nie postawi. Central Park to jeden z symboli Nowego Jorku – nie do ruszenia. 

 Poniżej fragment z Wikipedii na temat tego parku, zajmującego ogromny obszar 341 hektarów. „Kiedy w  r. władze podjęły decyzję o zagospodarowaniu terenu na park miejski, było to "odludzie" (znajdowała się tam jedynie mała osada zamieszkana głównie przez zbiegłych murzyńskich niewolników) pomiędzy Nowym Jorkiem a wioską Harlem. W 1857 roku ogłoszony został konkurs na koncepcję parku. Wygrał projekt nazwany The Greensward Plan
Budowa parku trwała 15 lat, pracowało przy niej 20 tys. robotników. Dużym wyzwaniem było przekształcenie bagien w teren nadający się do użytku. Wymagało to zasadzenia kilkuset tysięcy drzew oraz nawiezienia 3 mln m³ ziemi. Park jest utworzony w stylu angielskim. Posiada wiele rozległych łąk, kilkanaście wzgórz oraz ścieżki dla pieszych. Największym atutem parku jest duża liczba drzew (26 tys.), prawie całkowicie zasłaniających zabudowania miejskie. Park zagospodarowany jest atrakcyjnie pod względem sportowym i wypoczynkowym, dostępne są place zabaw dla dzieci. Znajduje się tu także wiele rzeźb oraz nowojorskie zoo."

Poniżej jeszcze kilka zdjęć.







 Żeby nie było wątpliwości, że tam byliśmy kolejne dwa zdjęcia.





 Kolejne punkty programu na ten dzień związane były z Dolnym Manhattanem, czyli koniuszkiem półwyspu – miejscem,  gdzie jest dzielnica finansowa i gdzie stały słynne dwie wieże. Ale najpierw posiedzieliśmy sobie w sympatycznym parku przy ratuszu nowojorskim, przy fontannie i przy świecących się latarniach gazowych. Bardzo ładne miejsce – oaza spokoju w tym żyjącym na najwyższych obrotach mieście. Ten malutki zielony skwer graniczy z nowojorskim ratuszem.








Blisko parku jest wejście na Most Brooklyński, łączący Manhattan z Brooklynem. Warto odnotować, że został ukończony w roku 1883. To już kawał historii. Dobrze został zbudowany bo stoi do dziś. Są tam dwa pasy ruchu samochodowego i ścieżka dla pieszych i dla rowerów. I taką właśnie ścieżką przewędrowaliśmy po całym moście ciesząc się wspaniałymi widokami Manhattanu. Sam most jest ciekawy. Ma dwie wieże i dziesiątki potężnych lin podtrzymujących główną część mostu, czyli to po czym się jeździ samochodami, chodzi pieszo i jeździ na rowerach. To pierwszy most wiszący na świecie – oczywiście takich gabarytów. Długość mostu wynosi  1834 metry, a wysokość 84 metry.




 Most robił wrażenie – wysokie wieże, grube liny, ktoś to nieźle kiedyś zaprojektował. Konstrukcja nam się oczywiście podobała, ale głównie zachwycaliśmy się pięknymi widokami Manhattanu. Fantastycznie prezentowała się stąd ściana utworzona z nowoczesnych, estetycznych wieżowców. Most Brooklyński widział w swoim życiu niejedno. Grał w wielu filmach – zniszczony został przez Godzillę a za kilka lat pojawił się na nim Spider Man. Most patrzył jak rozwija się Nowy Jork, ale widział też jak płoną, a potem jak się zapadają wieże World Trade Center. Widział samobójców i zakochanych. Na szczęście tych drugich więcej. A teraz zobaczył nas. I chyba się ucieszył, że i my wpadliśmy się po nim przejść.












Z Mostu Brooklyńskiego widać też port nowojorski  i  Statuę  Wolności. A nad  tym  wszystkim krążą cały czas helikoptery. Jedną z atrakcji Nowego Jorku jest latanie nad miastem turystycznymi helikopterami. Ale nie skorzystaliśmy. Za 15-minutowy lot trzeba zapłacić równowartość około 650 zł od osoby. 








       Rezygnując ze śmigłowca musieliśmy zatem używać dalej własnych nóg. Ponieważ jednak nie mieliśmy dwudziestu, ani trzydziestu lat i nie jeździliśmy jeszcze wówczas na rowerze, po zejściu z mostu znowu poszliśmy do parku żeby ponownie odrobinę odpocząć i zjeść. 


     A potem oglądaliśmy kolejne symbole Nowego Jorku na Dolnym Manhattanie. Poruszaliśmy się wzdłuż Broadwayu czyli głównej ulicy Nowego Jorku biegnącej przez cały Manhattan.


 Pierwszym sławnym budynkiem, był Bank Rezerw Federalnych, gdzie są m.in. składowane rezerwy w postaci gór złotych sztabek. No i zapewne w tym budynku podejmowane są decyzję mające wpływ na stan światowych finansów. Organizowane są do banku wycieczki, w czasie których można pogłaskać złote sztabki przez kratę. Ale my się na taką wycieczkę nie zapisaliśmy. Są w tym zakresie liczne ograniczenia. Trzeba się zapisywać z dużym wyprzedzeniem.



       Oczywiście będąc w Nowym Jorku trzeba być też na Wall Street, no to poszliśmy. Bardzo ładnie prezentuje się budynek giełdy nowojorskiej, a obok stoi budynek w kształcie rotundy, gdzie przysięgę składał Waszyngton. Na zdjęciach poniżej zdjęcia z tego miejsca. Budynek giełdy to ten z ogromną amerykańską flagą.











 Niedaleko budynku giełdy stoi kościół, przed którym gromadzili się kilka miesięcy przed naszym pobytem „oburzeni”, protestujący przeciwko porządkom panującym na świecie. Kościół ten jest również znany z filmu Skarb Narodów. Były pod nim – według filmu – zgromadzone ogromne skarby, które znalazł Nicolas Cage. Ale przede wszystkim to bardzo ładny kościół. Dziwnie wygląda. Zbudowany w stylu gotyckim stoi sobie wśród potężnych wieżowców.





       Następnym miejsce, które odwiedziliśmy było muzeum Indian amerykańskich z bardzo ładnymi eksponatami. Wyroby indiańskie zawsze nam się podobały, więc pomaszerowaliśmy do muzeum z przyjemnością.  Gmaszysko potężne, ale zbiory udostępnione publiczności są raczej malutkie. Zbiory ładne, ciekawe, ale mało.





A po muzeum chcieliśmy popłynąć na jedną z wysepek, z której ładnie widać Manhattan, ale okazało się, że promy pływają tam tylko w weekendy. Oceniając siły jakie w nas jeszcze były, uznaliśmy, że damy radę zobaczyć jeszcze World Trade Center. Podjechaliśmy tam metrem. Ale  wejście na teren gdzie stały te wieże nie jest sprawą prostą. To teren mocno chroniony. Wejście jest bezpłatne, ale trzeba odebrać wejściówkę w miejscu oddalonym co najmniej o pół kilometra i zgłosić się o godzinie podanej na wejściówce. Trochę nam się to nie spodobało, ale poszliśmy po wejściówkę. Ponieważ do wejścia zostało nam jeszcze trochę czasu, odwiedziliśmy jeden z największych domów towarowych na Manhattanie, który miał w nazwie „21”. Ale zmęczenie dało o sobie znać. Agnieszka, która zawsze się w marketach silnie ożywia, tym razem była zupełnie nieożywiona i nieskora do zakupów, choć rzeczy było mnóstwo. 


 Odwiedziliśmy jeszcze jeden kościół, który już ładny w środku nie był, ale to jest najstarszy kościół w Nowym Jorku. W kościele tym modlił się przed zaprzysiężeniem Waszyngton. Z zewnątrz kościół wyglądał bardzo ładnie i był przy nim baaardzo stary cmentarz z nagrobkami z XVIII wieku miedzy innymi. I był tam szczególny eksponat – strój strażaka, który zginął w czasie akcji w Word Trade Center.





          Na wielokrotnie powtarzane pytanie – czy wypoczywasz, Agnieszka odpowiadała twierdząco, choć było widać że ledwo lezie. Kawał drogi pokonaliśmy pieszo, ale nie to była najbardziej męczące. Najbardziej dokuczał upał i ogromna wilgotność powietrza. Strefa „0” to był wówczas jeden wielki plac budowy. W miejscu  zawalonych wież zbudowano nietypowe pomniki-baseny, a obok postanowiono zbudować nowe wieżowce w tym ten najwyższy. Wówczas stał już jego cały szkielet.
Konstrukcja jednego z wieżowców szczególnie nam się podobała. Dwie ściany schodziły się  pod ostrym kątem, były szklane i w ten sposób wieżowiec idealnie wtapiał się tło – zlewał się z błękitnym niebem.  





           Wejście do strefy „0” poprzedzone jest dokładną kontrolą osób wchodzących. Prześwietlanie bagażu, bramki itd. I tutaj znowu byliśmy podejrzani, bowiem w plecaku Agnieszki zobaczono nóż. Pytana czy ma nóż – zaprzeczyła. I rzeczywiście noża nie było.  Być może skórki od banana dały taki obraz, bo skórki od banana w plecaku były. Banany to jeden z produktów żywnościowych, który braliśmy ze sobą  na wycieczki, aby w trakcie nie paść z głodu.  Tam gdzie stały wieże są zbudowane specyficzne pomniki. Są to baseny o wymiarach odpowiadających podstawie wież o ścianach wysokich na jakieś 10 metrów. Na górze, dookoła całego basenu, jest tablica, na której wyryte są nazwiska osób, które zginęły w zamachu. Po ścianach basenu spływają w dół strumienie wody, a w środku basenu jest jeszcze kwadratowy duży  otwór, do którego ta woda wpływa. Oryginalny pomnik.







No i to by było chyba wszystko, jeżeli chodzi o wspomnienia z trzeciego dnia naszej podróży. Potem to już tylko pół godziny metrem i odpoczynek w hotelu. Dzień był jak najbardziej udany. Udało się zobaczyć nawet nieco więcej niż przypuszczałem. 

I nie tylko

      Minęły kolejne trzy tygodnie od ostatniego wpisu. Wypada zatem zdać relację ze spraw bieżących. Przedstawię na początek nowego, choć już zadomowionego nowego członka stada. 


      Kot nazywa się Pusia i jak przyprowadził się do nas ze swoją Panią to był bardzo nieszczęśliwym kotem. Siedział cały czas schowany w kanapie. Przez pierwsze dni nie jadł, nie pił, nie korzystał z kuwety. Ale z każdym dniem i tygodniem było lepiej. A mieszka z nami już prawie trzy miesiące. Pies jak go widzi odczuwa lekki niepokój, jak mówimy do kota to z zazdrości żałośnie popiskuje, ale żadnej agresji w stosunku do kota nie okazuje. W drugą stronę działa to trochę inaczej. Jak w pokoju kota pojawia się pies to kot usiłuje go przestraszyć sycząc na niego groźnie i można powiedzieć, że nieraz osiąga efekt. Ale z czasem może się zaprzyjaźnią.
     Czas płynie strasznie szybko, znowu przybył mi rok, świat zmienia się w sposób mniej lub bardziej zauważalny. Moja ciocia Marta skończyła 98 lat. Gdy Vito Corleone w Nowym Jorku stawał się gangsterem, gdy Borowiecki budował w Łodzi fabrykę, a w Rosji wybuchła rewolucja październikowa, moja ciocia już była na tym świecie. Patrząc na filmy przedstawiające czasy o sto lat wcześniejsze widać wyraźnie jak zmienił się świat w ciągu tych lat. Jedno życie cioci Marty i świat jest zupełnie inny. Tylko charaktery ludzkie się nie zmieniły. Okrucieństwa, głupota, wrogość, agresja - tego wokół nas jest wciąż wiele i świat jak był niebezpieczny takim też pozostał. I w tym zakresie postępu nie ma.
                Ostatnio, przez przypadek znalazłem się pod łódzkim „Centralem” i miałem w  dodatku w plecaku aparat fotograficzny. „Central” powstał nie sto, ale około 45 lat temu. Ale to też kawałek historii. To był kiedyś jeden z największych domów towarowych w Polsce. Zjeżdżały się do niego wycieczki autokarowe z całej Polski, bo był jak na tamte czasy nieźle zaopatrzony. Kiedyś bywałem w „Centralu”  dosyć często, ale od kilku lub kilkunastu lat w nim nie byłem. Postanowiłem z ciekawości zajrzeć. Dziwne wrażenie. Kiedyś wydawał się ogromny, teraz w porównaniu z dużymi marketami jest okruszkiem na mapie handlowej Łodzi.  Niby ten sam, a zupełnie inny. Na zewnątrz nie ma już charakterystycznego neonu z sylwetkami kobiety i mężczyzny, nie ma gwiazdek, które zawsze migały w okresie przedświątecznym. Szkoda neonu i gwiazdek. W środku parter przypominał stary „Central”, podobny układ sklepu, ruchome schody w górę (kiedyś duża atrakcja Łodzi) i kręcone schody w dół, takie same wejścia – jedno od Piotrkowskiej, a drugie od Mickiewicza. Kiedyś, dawno dawno temu, przed tym drugim wejściem, w okresie świąteczno-noworocznym stał dziwny smok. Zapytał czemu się tak w niego wpatruję, co to smoka wcześniej nie widziałem. A ja rzeczywiście ani wcześniej, ani potem takiego smoka nie widziałem. „Central” miał kiedyś pięć poziomów: -1, 0, 1, 2 i 3. Ale przed schodami na poziom drugi stały teraz barierki. Drugi poziom został zlikwidowany, więc trzeciego, gdzie kiedyś była tylko kawiarnia, o której mało kto wiedział, też nie było. Trochę szkoda „Centralu”, że tak podupadł. Ale takie czasy. Dobrze, że go choć trochę zostało. Poniżej zdjęcie obecnego „Centralu” i zdjęcie nowego centrum przesiadkowego przy „Centralu”, na nowej, dopiero co otworzonej trasie WZ.




      Jesień zrobiła się już trochę smutna, drzewa pogubiły liście, świat stracił kolory, ale obiektów godnych fotografowania ciągle jest dużo. Więc poniżej zamieszczam kilka ostatnich moich zdjęć. 













A co w Polsce i na świecie. Na świecie terroryzm i problem z imigrantami, którzy napływają do Europy w skali, która musi niepokoić.  W Paryżu miały miejsce krwawe zamachy, w których zginęło ponad sto osób, w Bruksela była przez kilka dni sparaliżowana z powodu groźby zamachów. Islamiści wysadzili w powietrzu rosyjski samolot. Francja i Rosja rozpoczęły intensywne naloty na państwo islamskie, ale efekty tych nalotów są mizerne. Państwo islamskie trzyma się dalej mocno. Żeby było ciekawiej, Turcja zestrzeliła rosyjski samolot bojowy  i tak do końca nie wiadomo jaka jest polityka tego kraju. Czy zależy Turcji na zniszczeniu państwa islamskiego, czy bardziej skupia się na walce z Kurdami. I to z przyzwolenia Turcji każdego dnia do Europy przypływa dziesięć czy nawet dwadzieścia tysięcy imigrantów. Europejskie kraje, które były dotychczas otwarte na przyjmowanie imigrantów zaczynają dostrzegać zagrożenie. Co prawda wszyscy „światli” Europejczycy powtarzają jak mantrę, że nie należy łączyć terroryzmu z islamem i z uchodźcami, we Włoszech żeby nie drażnić muzułmanów rezygnuje się z akcentów świątecznych w przestrzeni publicznej, ciągle wbrew faktom mówi się że islam jest religią, która z przemocą nie ma nic wspólnego, ale coś się zmienia. Polityk holenderski raczył zauważyć, że kraje europejskie mogą podzielić los starożytnego Rzymu jeśli nie powstrzyma się napływu imigrantów, Dania oświadczyła, że nie wywiąże się z własnych zobowiązań w zakresie ich przyjmowania, a Szwecja zmieniła stanowisko i nie będzie już witać z otwartymi ramionami obywateli szwedzkich powracających do kraju z Syrii, gdzie walczyli w szeregach państwa islamskiego, nie będzie szukać dla nich mieszkań i pracy tylko będzie posyłać do więzień. No, no. Zobaczymy jak to się rozwinie. Rozsądek podpowiada, że dobrze nie będzie, bo sprawy zaszły za daleko. Politycy Unii Europejskiej od wielu tygodni tylko mówili o ochronie granic zewnętrznych, a nie zrobili w tej sprawie nic konkretnego. I trzeba, zwłaszcza po zamachach w Paryżu, pamiętać co mówili kilka miesięcy temu przywódcy państwa islamskiego – będziemy każdego dnia wysyłać z uchodźcami naszych bojowników, żeby zniszczyć waszą cywilizację.

                A w Polsce rozgorzał właśnie spór o Trybunał Konstytucyjny. Oczywiście można powiedzieć, że wybuchła awantura, że wybuchła kolejna wojna polsko-polska itd., ale po co używać takich nadętych określeń jak można powiedzieć prościej - spór. Można tę sytuację opisać na wiele sposobów. Poniżej trzy warianty do wyboru (niepotrzebne skreślić):

         - mamy do czynienia z zamachem na demokrację, z próbą obalenia porządku konstytucyjnego, końcem państwa demokratycznego, niszczeniem osiągnięć ostatnich 25 lat, zawłaszczeniem państwa

         - to w czerwcu 2015 roku, dokonano zamachu na porządek konstytucyjny, zakłócono procedury demokratyczne, sędziowie Trybunału pisali ustawę ich dotyczącą, a teraz dzięki wysiłkom nowej władzy przywrócony zostaje tylko i wyłącznie porządek prawny, zgodny z Konstytucją i wolą narodu. Nie ma tu żadnego drugiego dna.

     - po wygranych wyborach, PiS chce dodatkowo umocnić swoją pozycję polityczną, wykorzystując błąd jaki popełniła poprzednia koalicja zmieniając na koniec kadencji ustawę o TK. To dobry pretekst do dokonania zmian, które PiS wprowadza idąc po bandzie, chcąc ugrać jak najwięcej. Ale to tylko polityka. A w polityce liczy się skuteczność. Czy to będzie skuteczne – to akurat wcale nie jest pewne. W każdym razie trudno oczekiwać, by PiS po tylu latach trwania w bezsilnej opozycji, starał się teraz spełniać oczekiwania obecnej opozycji i nie starał się umocnić swojej pozycji politycznej. Jak to ktoś ostatnio powiedział, nie można wyciągać ręki do rozzłoszczonego krokodyla. Bo Platforma być może przyjęła już do wiadomości, że wybory przegrała, ale nie może pogodzić się z tym, że na nic nie ma wpływu. Więc walczy jak może, dramatyzując w sprzyjających jej mediach, opuszczając salę sejmową w czasie głosowań, chwaląc komitety obrony demokracji, ale to też tylko polityka. I w tym przypadku też powstaje pytanie, czy taka polityka okaże się skuteczna, czy dodatkowo zmniejszy poparcie. Na razie jest nieskuteczna bo Nowoczesna w sondażach wyprzedziła Platformę.

                Za moment rozgorzeje następny polityczny spór o publiczne środki masowego przekazu. To pewne. Bo media są niewątpliwie ważne. PiS wygrał wybory między innymi dlatego, ze został złamany monopol oficjalnych mediów. Portale internetowe i nowe tygodniki zmieniły sytuację. Bo gdy zewsząd słyszy się tylko jedną słuszną rację można uznać ją za swoją wbrew własnemu „ja”. I to nie jest bujda - jak mawiał mój teść. Jeden z badaczy przeprowadził taki oto eksperyment. Narysowane były dwie linie. Jedna była wyraźnie dłuższa. Na pytanie „która linia jest dłuższa?” mieli wypowiedzieć się uczestnicy eksperymentu. Ale większość z nich brała w tym udział w sposób wcześniej przygotowany. I ci uczestnicy wskazywali świadomie linię krótszą jako dłuższą. Nieświadomy niczego, niewprowadzony w eksperyment kolejny uczestnik, nie chcąc wyjść na odmieńca, nie będąc pewnym, zasugerowany wcześniejszymi wskazaniami,  odpowiadał tak samo, wbrew temu co widział. A im bardziej dostojnie, im bardziej nobliwie, im wyżej w hierarchii społecznej stał „ustawiony” uczestnik eksperymentu, tym silniej wpływało to na kolejnych, nieświadomych niczego, uczestników badania. Tak właśnie działa propaganda. A główne środki masowego przekazu w Polsce nie są z całą pewnością bezstronne w toczonych sporach. I PiS byłby bezrozumny, gdyby nie chciał tego zmienić. Więc na pewno będzie próbował. Nie ma nic złego w tym, że Tomasz Lis jest żarliwym przeciwnikiem PiS i walczy z tą partią w prywatnym Newsweeku, lub w prywatnym portalu „natemat.pl”, podobnie jak nie ma nic złego w tym, że bracia Karnowscy mają poglądy dokładnie odwrotne i to prezentują w portalu „wpolityce.pl” czy w swoim tygodniku. Ale telewizja publiczna nie powinna być stronnicza, a moim zdaniem jest. O wielu ważnych rzeczach nie mówi, inne rozdmuchuje do niebotycznych rozmiarów i wiele czasu poświęca na tematy zupełnie nieistotne. Nieraz mam wrażenie, że głównymi mediami w Polsce rządzi niewidoczny Komitet do Spraw Środków Masowego Przekazu, który decyduje co pokazać, a co przemilczeć. I jeśli uzna, że o czymś nie należy informować, to informacje na ten temat nie pojawią się ani w Polsacie, ani w TVN, ani w TVP, ani w „Onecie”, ani w Wirtualnej Polsce, ani w „Interii”, ani w RMF-ie, ani w Radiu Zet, ani w programach Polskiego Radia. Jeśli zaś Komitet, zwany również Głównym Wajchowym  zdecyduje, że coś trzeba rozdmuchać, to wszystkie te media wałkują to na tysiąc sposobów. Ten mechanizm został zakłócony przez mniej popularne portale internetowe i nowe tygodniki, ale działa jeszcze całkiem nieźle. Wyrwanie z tego kręgu TVP i Polskiego Radia będzie dla PiS zadaniem ważnym. Bo mechanizm wspólnego przekazu głównych mediów będzie poważnie zakłócony. Jeśli obecnie o czymś powie się dzisiaj w Telewizji Republika, która jest telewizją niszową, to można to spróbować przemilczeć w głównych mediach. Ale jeśli opowie o tym TVP to już przemilczeć się nie da. Oczywiście wiadomo jakie będą na ten temat opinie:

- my przywracamy tylko normalność, uwalniamy wolność przekazu, chcemy telewizji poważnej, wiarygodnej, realizującej misję, uczciwej, dopuszczającej do głosu każdego, nie służącej ani władzy ani opozycji, telewizji rzetelnej …..

- odbywa się proces zawłaszczania mediów publicznych, to zamach na demokrację, czystki jak w mrocznych czasach stanu wojennego, zwalnianie dziennikarzy, aparatczycy zamiast dziennikarzy, propaganda władzy zamiast informacji, wstyd na całą Europę itd. itp.

Ale żadna z tych opinii nie jest prawdziwa. Wahadełko wychyli się zapewne w drugą stronę. Można mieć tylko nadzieję, że wychyli się mniej niż jest wychylone obecnie. Może za kilka, lub kilkanaście lat zrobi się normalnie i będziemy wiedzieli jak dziennikarze TVP wyglądają, ale nie będziemy mieli pojęcia kogo popierają, na kogo głosowali, bo będą umieli ukryć swoje poglądy osobiste i zachowywać się uczciwie w stosunku do każdej strony.

                I tym marzeniem kończę część „i nie tylko”, która na koniec zrobiła się troszkę za bardzo polityczna.