Gdy zdecydowaliśmy po raz pierwszy, że jedziemy do Stanów, pewne rzeczy stały się nieodwracalne. Trudno znaleźć równie niezwykłe, dzikie i piękne krajobrazy, trudno znaleźć trasy liczące kilkaset kilometrów, wzdłuż których nie widać śladów cywilizacji. A tam to wszystko jest. A jednocześnie jest to kraj, gdzie podróżuje się bezpiecznie, gdzie są wygodne hotele, gdzie ludzie są życzliwi i sympatyczni.
Stany
spodobały nam się od pierwszego wejrzenia. Nie spodziewaliśmy się, że jest tam
aż tak pięknie. Nasza pierwsza wyprawa w 2009 roku miała być jedyną wyprawą na ten
kontynent i jednocześnie to miała być tak zwana podróż życia. Ale gdy do końca
wytyczonej trasy było coraz bliżej, pojawił się sprzeciw. Jak to tak - podróż
życia. Dlaczego życia. Dlaczego mamy tutaj nie wrócić, gdy jest tu tak pięknie.
Pamiętam dokładnie gdzie to było. To była piaszczysta droga „dwudziestu mułów”
w Dolinie Śmierci. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że musimy tutaj wrócić.
Ale to postanowienie pojawiło się na moment zaledwie i zasnęło. Po kilku miesiącach dostałem od mojej córki Marty prezent – album ze zdjęciami zrobionymi w
najpiękniejszych zakątkach Ameryki Północnej. Oglądając album było mi miło, że
tyle miejsc z albumu już widzieliśmy, ale jednocześnie uświadomiłem sobie,
że w wielu wspaniałych miejscach jeszcze
nas nie było. A jednym z takich miejsc były Hawaje z Parkiem Narodowym Wulkanów
i pięknymi plażami. I od oglądania tego albumu zaczęły się przygotowania do
drugiej wyprawy amerykańskiej, w której dotarliśmy aż na Hawaje. To była druga
„podróż życia”, najbardziej skomplikowana z logistycznego punktu
widzenia. Wszak Hawaje są oddalone od Los Angeles o co najmniej 5000 km. Było aż osiem lotów, bo były przesiadki i
były loty pomiędzy hawajskimi wyspami. Do tego aż 4 razy musieliśmy pożyczać
samochód, tak więc planowanie tej podróży nie było proste. Ale podobnie jak za
pierwszym razem wszystko zagrało znakomicie, pogoda jak zawsze dopisała i nie
było ani jednego dnia, który by się źle zapisał w pamięci. Wszystkie odwiedzane
miejsca zasługiwały na to aby je
odwiedzić. Hawaje były wówczas jednym z
głównych punktów programu – spędziliśmy tam osiem dni. Świat wulkanów, wyprawa
na szczyt góry Mauna Kea z obserwatorium astronomicznym, wspaniałe plaże,
dziwne nocne odgłosy, gwarne i piękne
Honolulu, lasy tropikalne i kultura Polinezji – to wszystko pozostanie w
pamięci. A potem pętla po zachodnich dzikich stanach – Nevada, Kalifornia,
Utah, Nowy Meksyk, Arizona i Kolorado. Prawie dwa tygodnie w drodze. Świat
sekwoi, Dolina Śmierci, Dolina Ognia, wspaniały Bryce Canyon, Capitol Reef,
Canyonlands, naskalne Indiańskie osady w Mesa Verde, park skamieniałych drzew,
bezkresne pustynie i niezwykłe drzewa Yoshua – to główne punkty „przyrodniczej”
części. I były też miasta – Las Vegas, Santa Monika i Los Angeles z wypadem do
Disneylandu.
W pierwszej
podróży do USA były tylko zachodnie stany ale pętelka jaką zrobiliśmy była
znacznie dłuższa. Start i koniec trasy był w Los Angeles, a trasa wiodła przez
stany: Kalifornia, Arizona, Utah, Colorado, Południowa Dakota, Wyoming,
Montana, Idaho, Nevada. Ta podróż była w jakimś sensie najbardziej
emocjonująca. Przede wszystkim przed wyjazdem były ogromne obawy – czy to w
ogóle jest możliwe, czy damy radę. Przecież zaplanowana trasa liczyła prawie
10.000 km. Do tego dokładała się bardzo jeszcze wtedy słaba znajomość języka.
Główny tłumacz wyprawy dopiero był po pierwszym roku nauki. Amerykańskich
realiów nie znaliśmy w dostatecznym stopniu. Przewodniki i różne fora
internetowe oczywiście czytaliśmy. Przewodniki są dobre, ale pewnych rzeczy,
tych najbardziej interesujących się z nich nie wyczyta. No i do tego
wszystkiego pojawiła się świńska grypa, która na szczęście okazała się zupełnie
niegroźna. Ale był i drugi powód emocji. Wtedy odkrywaliśmy Amerykę po raz
pierwszy. To było ogromne zaskoczenie, że jest tam aż tak pięknie, aż tak
niesamowicie dziko, że można przejechać jednego dnia 700 km i wzdłuż całej
drogi nie zobaczyć ani jednego miasta, pola, zakładu przemysłowego, tylko
przyrodę – najpiękniejszą w parkach narodowych, ale piękną wzdłuż całej
trasy. I te niezwykłe parki narodowe,
wspaniale przygotowane na przyjęcie turystów. Wszystkich turystów - od
niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich, po wytrawnych piechurów, którzy chcą wędrować w samotności wiele
kilometrów po dzikich ścieżkach i obozować w miejscach gdzie trzeba wysoko
wieszać plecaki żeby nie dobrał się do nich niedźwiedź. Czuło się na każdym
kroku, że działania dyrekcji parków narodowych mają na celu popularyzację
przyrody, a nie zbieranie pieniędzy od
turystów. Z jednej strony szeroko otwarty dostęp do najpiękniejszych zakątków
każdego parku, a z drugiej strony maksymalna troska o przyrodę.
W czasie
pierwszej wyprawy zwiedziliśmy trzy miasta – Los Angeles, San Francisco i Las
Vegas i przejechaliśmy dziesięć tysięcy
kilometrów zwiedzając po drodze parki narodowe. Było ich dużo. Spróbuję je
wymienić po kolei: Saguaro Park, Wielki Kanion od strony południowej i
północnej, Kanion Antylopy, Monument Valley, Arches, Park Gór Skalistych, Park
Custer, Badlands, Yellowstone, Grand Teton, Bryce Kanion, Zion, Dolina Śmierci
i Yosemite. Wspaniała, cudowna wyprawa, która zakończyła się poczuciem wielkiej
satysfakcji ale i niedosytu. Czas został wykorzystany maksymalnie. Ciężko
byłoby zobaczyć i zwiedzić w tym samym czasie jeszcze więcej. Trzeba by było
zrezygnować ze snu, jedzenia i jakiegokolwiek wypoczynku. Więc niedosyt nie
powinien mieć miejsca. Ale wszystkiego było nam za mało, a trzy tygodnie
zleciały zbyt szybko. Nie chciało nam się zupełnie wracać.
Druga podróż odbyła się w 2010 roku, a po roku przerwy wyjechaliśmy do Stanów po raz trzeci. Tym razem znowu było nieco inaczej. Byliśmy kilka dni w Nowym Jorku, a potem ponownie zrobiliśmy piękną pętelkę po zachodnich Stanach. Głównymi atrakcjami był park Yellowstone, Jezioro Powella, Park Arches i przede wszystkim dwudniowa wyprawa jeepem po parku Canyonlands, z noclegiem pod namiotem na całkowitym odludziu.
Trasy jakie pokonaliśmy
w pierwszej, drugiej i ostatniej wyprawie zaznaczone są na mapie zamieszczonej
poniżej. Trasa pierwszej wyprawy oznaczona jest kolorem czerwonym,
drugiej – zielonym, a trasa ostatniej podróży - kolorem niebieskim. Linią
przerwaną zaznaczone są przeloty samolotowe.
Trasy zaznaczone są na mapie pobranej ze strony www.wallbooks.com
I to było tyle tytułem wstępu. W kolejnych odcinkach planuję opisywać po kolei nasze amerykańskie wyprawy.
I nie tylko
A na drugim zdjęciu Marta fizyk teoretyczny, który równocześnie chce być fizykiem doświadczalnym, i poluje na elektrony i to nie byle jakie, tylko sparowane. Co prawda ja też kończyłem fizykę, ale nie doszedłem tak daleko jak ona, więc z tego co ona robi rozumiem niewiele. No cóż dzieci są na ogół zdolniejsze od rodziców. A zresztą fizyką nie zajmuję się od dawna. Stałem się specjalistą od cystern, materiałów niebezpiecznych i innych tego typu głupotek. A dodatkowo stałem się przedsiębiorcą - dodam, że małym. Bez pracowników, bez sekretarki, bez sprzątaczki, bez księgowej. Na stronach internetowych mojej firmy: www.wlodarczyk-szkolenia.pl, www.adr-lodz.pl, www.szkolenia-adr.lodz.pl można znaleźć czym się zajmuję.
Co prawda dopiero zaczynam czytać pana bloga, ale już muszę go pochwalić. Bardzo mi się on podoba już i zazdroszczę pana wycieczki po USA... ja zawsze tam chciałam lecieć, ale przez co najmniej jeszcze przez dwa albo trzy lata jeszcze nie polecę. Mam nadzieję, że ten dalsze części mi też przypadną do gustu. Dzięki panu bardziej poznam USA.
OdpowiedzUsuńTo mi bardzo miło. Zawsze mi miło jak ktoś da mi znać, że podobają mu się moje opisy. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych wypraw do Stanów. Może uda się wyjechać wcześniej niż za dwa lata. Może i mnie jeszcze kiedyś uda się tam być.
OdpowiedzUsuńBardzo bym tego chciała, tym bardziej, że to moje marzenie. Życzę, żeby znów państwu się udało tam pojechać.
OdpowiedzUsuń