sobota, 29 listopada 2014

Podróż 2010 - dzień 7, Big Island, Hawaii i aktualności

Podróże po Stanach

     Na początek zdjęcie, które wybrałem jako wizytówkę tego dnia. 



     Ten dzień był dniem objazdowym. Zrobiliśmy sobie wycieczkę prawie dookoła wyspy, żeby wyrobić sobie ostateczne zdanie o tym miejscu. Podsumowanie jest takie. Nie jest to najpiękniejsze miejsce na świecie, ale jedno z najbardziej interesujących i ma wiele pięknych zakątków. Wulkany, Mauna Kea, dżungla, malownicze wodospady - jest wiele miejsc na wyspie, które  muszą się podobać, a nawet zachwycać. Ale jak się jedzie przez wyspę, to wiele miejsc jest po prostu zwyczajnych, a dodatkowo oszpeconych paskudnymi słupami obwieszonymi drutami różnej grubości.  Kable wysokiego napięcia, średniego, niskiego, telefoniczne – jedna wielka plątanina. Słupy są do tego poprzechylane na różne strony. Złoszczę się nieraz na słupy poustawiane zupełnie niepotrzebnie w ładnych widokowo miejscach w Polsce, które psują krajobraz, ale te polskie słupy są niczym w porównaniu z Hawajskimi – no istne paskudztwa. Nie czerpie się tutaj takiej przyjemności z jazdy samochodem, jaką się ma jeżdżąc po zachodnich stanach części kontynentalnej USA. Ale nie znaczy to rzecz jasna, że podróż na tę wyspę była błędem, lub, że ostatni dzień był nieudany – co to, to nie. Nie zamierzam tylko mówić, że cała wyspa jest zachwycająca, gdy to nieprawda. Relacja musi być rzetelna. 

     A teraz po kolei. Na początek był targ w Hilo, gdzie można było kupić najróżniejsze owoce, koszulki hawajskie, miski z drewna, ozdóbki itd. Jeden dobry człowiek praktycznie cały czas machał maczetą i ścinał młode kokosowe orzechy żeby dobrać się do mleczka. Następnie dawał kupującemu słomkę do picia i brał pieniążka, a klient odchodził i pił mleczko prosto z orzecha. 

     Potem pojechaliśmy drogą Saddle Road pomiędzy górami Mauna Kea i Mauna Loa. Bardzo ładnie i dziko. Zatrzymaliśmy się w pobliżu odjazdu wiodącego w stronę obserwatorium na Mauna Kea i zrobiliśmy kilka zdjęć. Krajobrazy były wyjątkowo dzikie. Roślinność bardzo skromna. Góra Mauna Kea, która ma ponad 4000 metrów, wcale nie wygląda na tak wysoką. Jest łagodna, szara i smutna nieco. Na górze widać było połyskujące kopuły teleskopów. Poniżej kilka zdjęć z tego miejsca.





Droga początkowo była ładna, równa i wygładzona. Wiodła niekiedy pomiędzy wzgórkami, które wyglądały i zapewne były nieczynnymi stożkami wulkanicznymi. Droga nie należała do ruchliwych, wręcz przeciwnie, rzadko coś nią jechało. 



      A potem pojechaliśmy dalej w stronę zachodniego wybrzeża wyspy. Naszą całą trasę pokazuje poniższa mapa.



Droga na dalszym odcinku była niesamowicie pokręcona i pofałdowana. W górę i w dół, a stromizny większe niż w San Francisco.  I wszędzie mniejsze i większe stożki wulkaniczne. W tym miejscu było to już porośnięte trawami a lawa była widoczna w niewielu miejscach.

        Potem był odcinek na trójkę z plusem, ale dojechaliśmy do przepięknej plaży z turkusową wodą, palmami i skałami z jednej i drugiej strony. Przepiękne miejsce. Połaziliśmy sobie trochę na plaży, posiedzieliśmy na złotym piaseczku – relaksik.









         Ponieważ plażowo byłem zupełnie nieprzygotowany, postanowiłem kupić spodenki kąpielowe, żeby w Honolulu na plaży w Wikkiki nie odstawać od reszty towarzystwa. Tutaj w długich spodniach i półbutach trochę odstawałem. A buty trudno było mi zdjąć, bo piasek był tak nagrzany, że parzył. Więc po drodze kupiliśmy spodenki, według kroju jaki nasili panowie i chłopcy oraz klapki, których wcześniej, nigdy w życiu nie posiadałem. Plaża była przepiękna. Wyglądała lepiej niż na folderach reklamowych. Spodziewaliśmy się po drodze większej ilości takich plaż, ale niestety. Big Island pod tym względem jest wyspą bardzo ubogą. 
         Bo to młoda wyspa. Na innych, które też mają pochodzenie wulkaniczne, lawa porosła już roślinnością, a plaże zrobiły się piaszczyste. A ta wyspa jest najmłodsza i jeszcze w wielu miejscach są ogromne przestrzenie z  czarną lawą, ledwo co porośniętą trawami. Lawa dochodzi do samego morza i wygląda to interesująco, ale nie jest to super malowniczy widok. Interesujący tak, super piękny nie. To niesamowite ile na tej wyspie jest pól lawowych, ile stożków wulkanicznych. Wzdłuż naszej trasy było ich na pewno grubo ponad sto. Na wyspie są dwie główne miejscowości – Hilo na wschodzie i Kona na zachodzie. W pierwszej my mieszkamy, a ta druga jest zdecydowanie bardziej popularna, bo po tej stronie wyspy jest zdecydowanie lepsza pogoda. Mniej pada. Ale tutaj nie ma ładnych, dużych plaż i jest gęsta zabudowa, hotele, domy i kable na słupach w dużym nasileniu. Piękna plaża była w północno – zachodniej części wyspy.  Od plaży do Kony krajobrazy były bardzo ładne, ale surowe. Tam na ogromnych przestrzeniach są pola lawowe, w niewielkim stopniu porośnięte trawami. A od Kony na południe droga była brzydka. Nic szczególnego, zabudowa, słupy i plątanina drutów. Chociaż wszędzie mnóstwo pięknie kwitnących drzew i krzewów. Dopiero jak dojechaliśmy na południową część wyspy, krajobrazy zrobiły się znowu ładne.  Ale i tutaj pól lawowych było bardzo dużo.






        Oprócz licznych postojów w punktach widokowych zatrzymaliśmy się na trochę dłużej na czarnej plaży. Bardzo ładne miejsce. Palmy, skały, duże fale i rogalik piaszczystej plaży, na której ludzie relaksowali się leżąc na kocykach. Tylko w odróżnieniu od innych plaż, na tej plaży piasek był zupełnie czarny. Taka to dziwna wyspa. Jest na niej jeszcze plaża z piaskiem zielonym ale tam już nie pojechaliśmy. 





        Droga powrotna do Hilo prowadziła obok parku narodowego wulkanów. Od czasu do czasu widać było słup gazów wyrzucanych z krateru Halema’Uma’u. Wyglądało na to, że słup jest większy niż poprzedniego dnia, kiedy tam byliśmy. Postanowiliśmy to zatem sprawdzić i na moment jeszcze raz podjechaliśmy do kaldery. I rzeczywiście dymiło bardziej, a dodatkowo dymiło w wielu innych miejscach gdzie poprzedniego dnia żadnych dymów nie było widać. Wiele dymiących miejsc pojawiło się m.in. w kraterze Kilauea Iki, gdzie chodziliśmy wczoraj. Czyli wulkan żyje i raz jest spokojniejszy, a raz bardziej nerwowy. Pewnie jeszcze nieraz wszystkich zaskoczy.

Pogoda nam dopisywała chociaż była zmienna i na koniec bardzo się zachmurzyła. Czarne krajobrazy i zachmurzona pogoda sprawiły, że końcowe zdjęcia są wyjątkowo surowe. 



I nie tylko

A teraz kilka słów o tym co tu i teraz. Kończy się już listopad. Drzewa straciły resztki liści. Od wczoraj powietrze jest mroźne. Rano było minus pięć stopni.
W kraju trwają wybory samorządowe – jutro druga tura. Takich udanych wyborów jeszcze nie było. Szczególnie dobrze zaprezentował się system informatyczny i Państwowa Komisja Wyborcza. No i należy oczywiście pogratulować PSL-owi, który zdobył rekordowe poparcie. Ale „to wszystko dało się policzyć”, a malkontenci mogą iść do sądu. Sądy działają wszak perfekcyjnie i zapewne wszelkie wątpliwości wyjaśnią w mig. Chociaż nieraz z powodów obiektywnych nie wszystko w sądzie idzie błyskawicznie. Ważne, ze zawsze jest to zgodne z przepisami. Moja żona na przykład będzie mogła wystartować w konkursie na niespełnionego świadka. Już chyba pięć razy stawiła się w sądzie w charakterze świadka właśnie i nigdy nie było jej dane zeznawać. Z różnych powodów rozprawy były odwoływane. A i ja niedawno byłem na rozprawie jako zupełnie zbędny świadek w sprawie przeciwko zorganizowanej grupie przestępczej kradnącej wiele lat temu cysterny. Mój jedyny związek z tą sprawą był taki, że zgłosiłem na Policji kradzież. I tylko tyle mogłem wnieść w czasie rozprawy – „tak zgłosiłem kradzież”. Grupa przestępcza liczyła dziewięć osób, a ponieważ jej członkowie działali wspólnie i w porozumieniu to na każdej rozprawie muszą się stawić wszyscy. Akurat jeden oskarżony w dniu rozprawy nagle zachorował i sędzia cytując postanowienia Kodeksu Postępowania Karnego musiał sprawę odwołać. Idzie jesień, zima – okres grypy i przeziębień, a więc prawdopodobieństwo, że wszyscy oskarżeni będą zdrowi wydaje mi zerowe. Ale to tak dygresja.
Wracając do Państwowej Komisji Wyborczej to jej członkowie troszkę, ale tylko troszkę, przypominają mi pacjentów oddziału geriatrycznego, na który niestety trafił mój dobry teść. Dopiero w takim szpitalu widać jak wygląda starość, gdy do wieku dołączają choroby, niesamodzielność, czy niesprawność umysłowa. Przykre są to obserwacje. No cóż nie każdy ma zdrowie mojej cioci Marty. Obserwując natomiast naszą służbę zdrowia to odczucia mam mieszane. Bardzo mi się podobała interwencja załogi karetki pogotowia. Pełen profesjonalizm. Ale obserwując szpital już taki zachwycony nie jestem. Ale daleki byłbym od totalnej krytyki. Praca personelu to niewątpliwie praca trudna, i prowadzona w zbyt skromnym składzie jak na oczekiwania pacjentów, którzy do łatwych na pewno nie należą. Mam nadzieje, że dzisiaj dobry teść zostanie wypuszczony do domu. Bardzo miła, sympatyczna i pełna zrozumienia pani doktor dała nam rano taką nadzieję.
Jesień stała się bezlistna, ale ma jeszcze dużo uroku. Porobiłem ostatnio trochę jesiennych zdjęć w pięknym Parku Julianowskim w Łodzi, więc na koniec pozwolę sobie kilka z nich zaprezentować.











Park Julianowski ma bardzo stary drzewostan, część leśną z ogromnymi wspaniałymi dębami, są tu też malownicze stawy. Ma długą historię sięgającą XIX wieku. 

I na koniec zdjęcie mojego Placu Słonecznego. Zrobione w nocy telefonem. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz