Podróże do Stanów
Podróż do Stanów nie dostarczała już takich emocji jak ta pierwsza w 2009 roku, bo wiedzieliśmy
już mniej więcej, czego możemy oczekiwać – to po pierwsze, a poza tym na
przesiadkę w Zurichu było dużo czasu, więc obaw, że nie zdążymy się przesiąść nie
było. Dzień zaczął się pobudką o 1:30. O 2:30 wsiedliśmy do naszego pięknego,
zadbanego J Matiza i
pomknęliśmy do Warszawy. W hotelu w pobliżu Los Angeles byliśmy o 21 czasu
lokalnego, czyli o 6 rano czasu polskiego. Tak więc od początku dnia minęło
trochę godzin. Ale podróż przebiegła bez większych problemów. No ale żeby tam
dolecieć, to jednak trzeba się było w samolocie nasiedzieć. Do Zurichu samolot
leciał dwie godziny, potem trzy godziny na chwilę relaksu i przesiadkę, a potem
13 godzin w drugim samolocie – lot trwał dłużej niż rok wcześniej. Ale samolot
był zdecydowanie wygodniejszy. Dwa siedzenia zamiast trzech i większe odstępy
między fotelami. Trochę nawet pospaliśmy.
Kontrola graniczna zajęła ponad
godzinę, dwie długie kolejki, najpierw do tego człowieka co robi wszystkim pamiątkowe
zdjęcia, bierze na pamiątkę skany linii papilarnych i na koniec orzeka czy
wpuścić, a potem do celnika. Wzbudziliśmy najwyraźniej zaufanie bo żaden z nich
nas nie męczył. Z wypożyczeniem samochodu też nie było żadnych problemów. Firma
Traveljigsaw, z pośrednictwa której korzystaliśmy okazała się wiarygodna.
Samochód był całkowicie nowy – wygląda na to, że byliśmy jego pierwszymi
użytkownikami. To był całkiem duży Dodge – dużo, dużo większy od naszego,
niemałego przecież, pięknego i zadbanego Matiza. Wyjazd w obcym samochodzie, po
długiej i męczącej podróży, w ogromne i zatłoczone i obce miasto jest zawsze
stresujący. Ale nie było wyjścia. Tak jak w poprzednim roku nie korzystałem z
żadnych GPS-ów, tylko z map wydrukowanych na googlu i z uproszczonej mapy Los
Angeles, która nam została po poprzedniej podróży. Ale takie przygotowanie zdecydowanie
wystarczyło. Do hotelu przejechaliśmy bez problemu. Było na drodze spokojnie i
bezpiecznie. Zatrzymaliśmy się w hotelu w pobliżu Disneylandu, gdzie wybór
hoteli jest ogromny, a ceny przystępne. Tak więc zajęliśmy strategiczną pozycję
przed kolejnym dniem, czyli przed zwiedzaniem Disneylandu, niezwykłego parku rozrywki stworzonego dla dzieci przez potężny koncern Disneya.
Po zostawieniu walizek pojechaliśmy jeszcze na pierwsze zakupy a potem pozostał nam jeszcze czas na chwilę relaksu przy kalifornijskim winku. Początek był udany i dobrze rokował na przyszłość. Poniżej jeszcze dwa zdjęcia, żeby cokolwiek zachowało się z tego pierwszego dnia – widok z samolotu – zapewne jest to północna Kanada i nasz pierwszy hotelowy pokój.
Disneyland znalazł się w planie troszkę
z ciekawości, a troszkę z powodów logistycznych. Lecieć na Hawaje tak z marszu,
bez odpoczynku byłoby ciężko. Więc zaplanowaliśmy sobie, że najpierw zrobimy
sobie przerwę na Disneyland i Los Angeles w tej części gdzie mieszkają „gwiazdy”.
Największy Disneyland jest z tego co wiem na Florydzie w Orlando, ale i ten park
pod Los Angeles był dostatecznie duży. Żeby zobaczyć wszystkie atrakcje takiego
parku, trzeba tam spędzić co najmniej kilka dni.
Obecnie pod Los Angeles (w Anaheim) są
dwa parki tuż obok siebie. Stary Disneyland i nowy park California Adventure.
Wejścia do nich są naprzeciwko siebie. Bilety można kupić różne – jedno - lub
trzydniowe, tygodniowe, roczne, na jeden park i na obydwa. Do wyboru, do
koloru. Tylko cena różna. My zdecydowaliśmy się na bilet jednodniowy na dwa
parki, chociaż obawiałem się, że na dwa parki może nie starczyć czasu. W każdym
parku jest bardzo dużo atrakcji – w pierwszym 83, w drugim 49 (tak przynajmniej
było w 2010 roku – teraz zapewne to i owo doszło). Gdy kupi się bilet, można
chodzić wszędzie bez ograniczeń. Jedynym ograniczeniem jest czas i kolejki.
Najdłużej staliśmy w kolejce do Splash Mountain – szybkiej kolejki wodnej
– grubo ponad godzinę. Rano jak zjawiliśmy
się w Parku było zdecydowanie lepiej. Tuż po 9 do pierwszych atrakcji
wchodziliśmy praktycznie bez czekania. Do jednej z ciekawszych kolejek – „Indiana
Jones Adventure” weszliśmy korzystając z systemu tak zwanych fastpassów. Wkłada
się bilet do maszyny i dostaje się dodatkowy bilet z podaną godziną kiedy
należy powrócić. Wtedy wejście jest bez kolejki. Czyli na przykład w kolejce
trzeba stać godzinę, a przy fastpassie 5 minut. Ale czas od wydrukowania
dodatkowego biletu do wejścia może być bardzo długi. Do Splash Mountain wynosił
ponad trzy godziny, dlatego opłacało się stać w kolejce. Kolejny fastpass
możliwy jest do wydrukowania po skorzystaniu z poprzedniego. Czyli krótko
mówiąc, obejrzenie, skorzystanie z wszystkich atrakcji jednego dnia nawet w
jednym parku jest absolutnie niemożliwe.
A teraz trochę o atrakcjach. Wiele z
nich polega na tym, że wsiada się do wagoników, łodzi, itp. podobnych
wehikułów, które się przemieszczają z różną prędkością, a to przez dżungle, a
to przez podziemną świątynię (Indiana Jones), nawiedzony dom z duchami,
siedziby piratów, opuszczone kopalnie. Te kolejki są szybkie i wolne, naziemne
i podziemne, suche, mokre i bardzo mokre. Indiana Jones jest kolejką jedną z
bardziej atrakcyjnych, ale jest tak szybka, że musiałem zdjąć okulary bo
inaczej pewnie bym je stracił. Więc niewiele widziałem. A efekty specjalne były
niesamowite. Jedzie się w tym przypadku szalonym samochodem. Piraci z Karaibów
to przejażdżka na ogół spokojna, po wodzie, wśród piratów i ich skarbów.
Jeszcze spokojniejsza jest przejażdżka przez dżunglę. W tym przypadku, jest to pływanie
łodzią, wśród bujnej roślinności i licznych zwierząt – słonie, wynurzające się
z wody hipopotamy itd. Sporo chlapania.
Agnieszka nie chciała jechać najszybszą
kolejką wodną – Splash Mountain, ale się w końcu odważyła. Tutaj prędkości
zawrotne i każdy wysiadał mokry. Można by tak długo opowiadać. Ale nie sposób wszystkiego opisać, ani pokazać na zdjęciach. Zwłaszcza szybkich kolejek pokazać na zdjęciach nie można. Ale w internecie, na "youtubie" są filmiki z każdej atrakcji i można sobie je pooglądać. Do zdjęć za moment przejdę, ale jeszcze krótko o innych atrakcjach. Pływaliśmy parowcem po Nowym Orleanie, zwiedzaliśmy królestwo
Myszki Miki. Braliśmy udział w
projekcjach 3D. Super efekty. Na przykład świat owadów. Jak owad plunął wodą to
widzowie byli nią ochlapywani, jak puścił bąka to śmierdziało, jak dmuchnął, to
czuć było powiew. W innej projekcji z Michelem Jacksonem pędziło się w
kosmicznych wyścigach, a przy wybuchach trzęsły się fotele. Ale część atrakcji troszkę już nie pasowała do współczesności. Ruszające się postacie piratów, czy tańczące zwierzątka - troszkę zalatywało to latami mocno minionymi. Ale przecież miało podobać się to dzieciom i zdecydowanie dzieci wszędzie były zachwycone.
Disneyland to niezła fabryka do
zarabiania pieniędzy. Tłumy zwiedzających. I specyficzna atmosfera. Niezła
zabawa. Parady z Myszkami Miki, tancerkami, tancerzami, balonami, platformami,
flagami, szczudlarzami itd. Dzieciaków
mnóstwo, ale dorosłych i młodzieży - takiej na którą się z przyjemnością patrzy
– jeszcze więcej. Było też dużo rodziców z malutkimi dzieciakami, takimi które
jeszcze nie chodzą. Przy niektórych atrakcjach stało nawet kilkadziesiąt wózków
Odnotowaliśmy
dwie porażki. Najpierw Agnieszka nie odważyła się zwiedzić wieży strachu z
duchami i spadającymi windami. Niezła atrakcja. Przy spadaniu tyłek odrywał się
od fotela, mimo przypięcia pasami. I tak kilka razy – z ogromną prędkością w
górę i w dół. Po raz pierwszy zrobiło mi się trochę niedobrze. I pewnie dlatego
odnotowałem drugą porażkę. Nie odważyłem się pojechać super ogromną kolejką
górską. Miała malutką pętelkę gdzie z ogromną prędkością pokonywało się pionowe
koło. Uznałem, że tego mogę nie przeżyć.
Przyszła pora na zdjęcia.
Powyżej przed wejściem do parku, a niżej pierwsze zetknięcie z tłumem zwiedzających. Mimo że było to tuż po otwarciu tłumek był już gęsty.
Aleja prowadząca od bramy głównej w głąb parku to aleja sklepów z pamiątkami.
Poniżej
parowiec, którym później będziemy płynąć i zdjęcia z pierwszej atrakcji, którą
dało się sfotografować. Wcześniej była szalona kolejka górska poruszająca się
trochę nad ziemią ale i wewnątrz kopalni. A ta pierwsza spokojna kolejka to
podziemno – wodne królestwo piratów, pełne skarbów i groźnych piratów. Była to
przyjemna przejażdżka, ale ta atrakcja była z gatunku tych troszkę przestarzałych.
Poniżej dwa zdjęcia z nawiedzonego domu. Jechało się w nim wolno poruszającymi się wagonikami i spotykało po drodze różne duchy i zjawy.
Bardzo
atrakcyjnej i szybkiej kolejki z Indianą Jonsem pokazać nie mogę, ale zamiast
tego zamieszczam link, który rzecz jasna w najmniejszym stopniu tej atrakcji
nie oddaje https://www.youtube.com/watch?v=YlPDXuHLOnU. A poniżej spokojna
przejżdżka wodna przez dżungle Azji, Afryki i Ameryki Północnej. Przyjemna. Zwierzęta jak żywe.
Poniżej
domek Tarzana na drzewie, do którego rzecz jasna się wdrapaliśmy - był stamtąd ładny
widok, a dalej kilka obrazków z gatunku „różne”.
Znany z czołówek filmowych "zamek".
Agnieszka z Panem Disneyem
Zwiedzanie wieloryba
Ta karuzela nazywała się chyba "Alicja w krainie czarów". Nie kręciliśmy się w tych filiżankach.
Morze wózków.
Widok na bardzo szybką kolejkę lodową jeśli dobrze pamiętam, ale tutaj z uwagi na potworną kolejkę się nie dostaliśmy.
A poniżej kilka zdjęć z królestwa Myszki Miki, Kaczora Donalda, Psa Pluto i innych postaci z bajek Disneya. Bardzo fajne miejsce.
Mała dziewczynka ze zdziwieniem patrzyła jak taka dorosła już przecież osoba zajęła ten ładny samochodzik.
Występy dziecięcych chórów.
Bardzo szybka kolejka wodna, ta na którą ciężko było namówić Agnieszkę i do której była godzinna kolejka. Z zewnątrz wyglądał ten fragment kolejki tak, jakby wagonik znikał pod wodą. Chlapania dużo i zabawa przednia.
Nowoorleański zespół muzyczny.
I kilka zdjęć z przejażdżki parowcem.
A poniżej kilka zdjęć z niezwykle kolorowej, niezwykle głośnej, widowiskowej, roztańczonej wielkiej parady. Co jakiś czas taka parada jest powtarzana, są również parady wieczorne ze światłami.
A to już druga część parku, czyli California Adventure. Ulica która jest widoczna na zdjęciu wtapia się w perspektywę prawdziwej ulicy, ale podobnie jak niebo - to wszystko jest namalowane.
Poniżej straszny hotel ze spadającymi windami - miejsce z którego z naszej dwójki tylko ja skorzystałem
A poniżej miejsce, z którego nie skorzystało żadne z nas. Zachowaliśmy się jak cykory.
Najpierw rysunek
1.
twardówka
2. naczyniówka 3. kanał Schlemma 4. wyrostek rzęskowy 5. rogówka |
6.
tęczówka
7. źrenica 8. ciecz wodnista 9. komora przednia 10. ciało rzęskowe |
11.
soczewka
12. ciało szkliste 13. siatkówka 14.nerw wzrokowy
15. więzadełko rzęskowe
|
Powyżej oko
ludzkie (z Wikipedii). Temat ostatnio mocno mnie wciągnął . A ponieważ miałem w
drugiej części każdego odcinka opisywać tematy różne, w tym bieżące, więc
dzisiaj kilka słów na tematy związane z okiem. Oko jest generalnie potrzebne –
jedno i drugie. Z jednym można jako tako żyć, więc żyłem przez ostatni rok z
jednym okiem widzącym, a z drugim widzącym coraz gorzej. Na początku mogłem nim
przeczytać nr rejestracyjny samochodu gdy samochód był bardzo blisko. Potem nie
tylko numeru nie widziałem, ale nie widziałem tablicy rejestracyjnej, tylko zarys samochodu, a
na koniec stojąc przy samochodzie nie widziałem samego samochodu. Tak się ciekawie
porobiło. To zaćma – wada oka leczona tylko operacyjnie. Polega to na
zmętnieniu soczewki.
Jestem pod dużym wrażeniem postępu jaki
dokonał się w medycynie. A jeszcze bardziej podziwiam okulistów
chirurgów, którzy z dobrym efektem potrafią „dłubać” w oku. Dwa dni temu nie
widziałem stojącego przy mnie samochodu, a dzisiaj widzę jednym i drugim okiem tekst,
który piszę.
Powiem krótko na czym polega operacja
usunięcia zaćmy. Otóż chirurg okulista nacina oko – tak mniej więcej na 3 mm.
Przez dziurkę wprowadza do wnętrza oko końcówkę aparatu, który zowie się „fakoemulsifikator”
i który wysyła ultradźwięki rozbijające zmętniałą
soczewkę na małe fragmenty. Aparacikiem tym wysysa się następnie te małe
fragmenty na zewnątrz. Przez zrobioną wcześniej w oku dziurkę wprowadza się
następnie sztuczną soczewkę o odpowiednich parametrach. Jak można stosunkowo
dużą soczewkę wprowadzić przez małą dziurkę ? Nie rozumiem tego, nawet jak
czytam, że ta sztuczna soczewka zwinięta jest w ciasny rulonik i dopiero w oku się
rozwija. Cała operacja trwa około 20 minut i robiona jest w znieczuleniu
miejscowym. Następnego dnia wychodzi się do domu widząc. Warto w tym miejscu
zerknąć na rysunek oka i zobaczyć, gdzie soczewka jest. Wcale nie jest na
wierzchu oka, tylko jest nieźle ukryta. Czyż zatem można nie zachwycać się
sztuką jaką uprawia chirurg okulista. Zdecydowanie trzeba się zachwycać. Więc
to robię, a jedną z form tego zachwycania się jest ten opis. Jeżeli
zatem komuś tak by się tak porobiło, że przestał by widzieć samochody stojąc
przy nich, niech wie, że jest na to rada. Może iść na operację. Polecam
zdecydowanie profesora Nawrockiego z Łodzi i klinikę „Jasne Błonia”. Myślę o
osobie i miejscu jak najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz