Podróże do Stanów
Nasza
druga podróż za ocean wzięła się przede wszystkim z poczucia niedosytu po
podróży pierwszej. Zobaczyliśmy wtedy bardzo, bardzo dużo, ale wszędzie gdzie
byliśmy chcieliśmy być znacznie dłużej. Poza tym córka kupiła mi na gwiazdkę album
z najpiękniejszymi parkami narodowymi Ameryki Północnej. Mogliśmy pozachwycać
się pięknymi zdjęciami miejsc, w których byliśmy, ale jednocześnie zobaczyliśmy
wiele miejsc, w których nas nie było, a były piękne. Bardzo ładne w tym albumie
były zdjęcia Hawajów. Więc wymyśliłem wycieczkę jeszcze bardziej rozbudowaną,
bardziej skomplikowaną – zachodnie stany + Hawaje. Prezent gwiazdkowy stał się zapalnikiem, od
niego rozpoczęło się planowanie.
Po pierwszej podróży, która odbyła
się w 2009 roku powstał „przewodnik”. Jego napisanie zajęło mi sporo czasu.
Chciałem, aby nie były to tylko wspomnienia z podróży, ale przewodnik właśnie.
Chciałem, aby to dało się czytać z zaciekawieniem i żeby książka przydała się
tym, którym – tak jak nam - zamarzy się Ameryka. Czy mi się udało – trudno
powiedzieć. Niektórzy czytelnicy byli autentycznie pod wrażeniem i to
okazywali, inni byli bardziej powściągliwi w wyrażaniu opinii. Kiedyś wieczorem
zadzwoniła ciotka kolegi i przez kilka minut zachwycała się podróżą, jej
organizacją i książką, mimo, że nie poznaliśmy się nigdy osobiście. Miło mi
było. Dotychczasowe wpisy w tym blogu były nieco rozbudowaną wersją tego mojego
pierwszego przewodnika.
Po drugiej podróży nie miałem
dostatecznie dużo czasu aby napisać coś podobnego. Niespodziewanie musiałem
zostać przedsiębiorcą i to mnie pochłonęło. Pozostały z podróży tylko maile z
opisami kolejnych dni i fotografie. Maile zebrałem w jedną całość. I na tym
sprawa się na jakiś czas skończyła. Na mojej firmowej stronie internetowej
zamieściłem fragmenty „przewodnika” wraz z ofertą, że można ten przewodnik
kupić. Zamieściłem ją bardziej po to by urozmaicić stronę, niż po to, żeby
zarabiać na sprzedaży przewodnika. Aż takim optymistą nie byłem. Ale nieoczekiwanie
znalazła się kobieta, którą przewodnik zainteresował. Troszkę zniechęciła ją
cena, więc cenę opuściłem i zaproponowałem, że na dokładkę wyślę jej jeszcze
maile z drugiej podróży. Pani miała na imię Kinga i przewodnik zamówiła. Tak
więc zyskałem pierwszego czytelnika, który z własnej nieprzymuszonej woli kupił
mój przewodnik. Potem jeszcze kilka takich osób się znalazło. Przy okazji
transakcji z panią Kingą mój zbiór maili musiał zostać troszkę uporządkowany. A
po dalszych kilku miesiącach zacząłem wklejać do tego zdjęcia i wprowadzać
drobniutkie uzupełnienia. Trochę się całość zatem rozrosła, choć pełnoprawnym przewodnikiem
nigdy nie została. To raczej były wspomnienia z podróży – taka osobista
pamiątka. Teraz przy okazji pisania bloga, te wspomnienia zostaną zapewne
rozbudowane, o ile rzecz jasna starczy mi energii. .
Może zacznę od zaprezentowania kilku
zdjęć. Mam nadzieję, że staną się zachętą do czytania dalszych „odcinków” tego
bloga. To była bardzo malownicza, bardzo urozmaicona, piękna wyprawa.
To taki przegląd - mniej więcej po jednym zdjęciu z każdego dnia, ale nie chronologicznie.
Planowanie
podróży było tym razem znacznie mniej stresujące – po prostu znacznie więcej
wiedzieliśmy na temat Stanów. Problemem był oczywiście dobór trasy. Miejsc,
gdzie chcieliśmy się znaleźć było dużo, ale trzeba było się ograniczyć, bo nie
sposób było zakładać, że na zachodniej półkuli czas płynie wolniej. Wszak
sprawdziliśmy już, że płynie tak samo. Więc trzeba było nieźle się nagłówkować,
żeby plan się domknął. Chciałem jak najwięcej zobaczyć na Hawajach, ale też
zrobić w miarę duże koło po zachodnich stanach. Ostateczną trasę przedstawiam na zamieszczonej
poniżej mapie. Tu trzeba dodać, że Hawaje leżą około 5000 km od zachodniego wybrzeża USA, a w stosunku do Polski czas jest przesunięty o całe 12 godzin.
Druga
podróż zaznaczona jest zieloną linią. Start był znowu w Los Angeles, gdzie
polecieliśmy liniami Swiss Air z przesiadką w Zurichu. Tam mieliśmy zaplanowaną
„przerwę techniczną” ze zwiedzaniem Disneylandu i Los Angeles, a potem czekał
nas lot na Hawaje najpierw na wyspę Oahu, potem na Big Island i znowu na Oahu.
Wszystkie loty wewnątrzamerykańskie rezerwowaliśmy w Polsce (www.orbitz.com). Na
Hawajach byliśmy ponad tydzień, zwiedzając najpierw wyspę Big Island a potem
Oahu, na której jest Honolulu. Po Hawajach było kółeczko po części
kontynentalnej, ale znacznie mniejsze w porównaniu z poprzednim rokiem.
Nowością były: Yoshua Park, Park Sekwoi, parki stanowe w pobliżu Las Vegas
m.in. Valley of Fire, Canyonlands, Capitol Reef, Mesa Verde z pozostałościami
naskalnych osad indiańskich, Petryfield Forest i Kanion de Chelly. Było też
sporo powtórzeń – m.in. Dolina Śmierci, Las Vegas, Bryce Canyon. W następnych
„odcinakach” będę to po kolei opisywać.
Wypada
jeszcze w tym miejscu opowiedzieć o „tańcu pogody”. Jak zawsze wyszedł pierwszorzędnie.
Pogoda w całej podróży była na medal. Ale ten taniec miał cel dodatkowy. Otóż w
kwietniu 2010 roku zaczął dymić wulkan na Islandii i dymił coraz mocniej. Odwoływano
coraz więcej lotów w całej Europie, w tym w Polsce. Śledziłem na stronach
internetowych stężenie pyłów. Krążyły po całej Europie, po Azji, Afryce.
Wyglądało to coraz gorzej. Jednego dnia odwoływano loty w Holandii i Wielkiej
Brytanii, a drugiego w Hiszpanii. Wyglądało na to, że nasz samolot poleci, albo
nie poleci – loteria. Więc tańcząc taniec pogody myślałem też intensywnie o
wulkanie. Oczywiście, każdy powie, że to zbieg okoliczności, ale ja wiem swoje.
Następnego dnia wulkan radykalnie ograniczył dymienie, a kolejnego dnia
przestał dymić zupełnie, a pyły szybko rozproszyły się w atmosferze. Wylot
przestał być loterią.
I nie tylko
Warto może
odnieść wspomnienia z 2010 roku z Ameryki do momentu, w którym te wspomnienia
powstają. Mamy zatem sierpień 2014 roku. Minęły już ponad 4 lata od wyjazdu,
który teraz zaczynam opisywać. Co więc się dzieje teraz – współcześnie. Przede wszystkim jestem o cztery lata starszy
i nie mogę powiedzieć, żebym miał więcej sił i energii niż wtedy. Co prawda,
gdyby nie było różnych przeciwskazań ode mnie niezależnych, wyruszyłbym w
kolejną podróż do Ameryki, bez zastanowienia i natychmiast. Pewnie Główny
Tłumacz Wyprawy nie miał by też nic przeciwko temu. Choć żonie marzy się niekiedy większa
egzotyka. Jakieś Chiny na przykład. Ale do Ameryki dałaby się namówić bez
problemu i myślę też, ze na tej kolejnej wyprawie byłoby nam bardzo
dobrze. Zresztą bez niej, wyprawa nie
miałaby sensu i to nie tylko z przyczyn organizacyjnych. Na razie musimy te
plany jednak odłożyć.
Cóż dalej ? Moja
ciocia Marta ma prawie 97 lat i czuje się świetnie. Rozmawia się z nią jak z
każdym. Wszystko wie i wszystko rozumie. Była ostatnio na wiejskim weselu i to
nie na pięć minut, tylko na całą noc. A potem w następnym tygodniu pojechała do
sanktuarium w Licheniu, na wycieczkę pojechała.
Ja za tydzień
idę sobie na operację oka. Z nadziejami idę, bez przesadnego strachu idę, choć
nie powiem, żebym szedł bez żadnego stresu. Jest to coś pośredniego między
zachowaniem Teodora i Reksia w czasie wizyty u weterynarza. Teodor – czyli
pies, który kochał wszystkich ludzi – gdy szedł do weterynarza to najpierw się
zapierał a potem dostawał trzęsionki, ale agresji w stosunku do weterynarza nie
okazywał najmniejszej nawet. Reksio ani się nie zapiera, ani trzęsionki nie
dostaje, wchodzi do gabinetu dumnie, machając radośnie ogonem, po czym siada i
nie spuszcza oka z weterynarza. Dopóki on wprowadza dane do komputera wszystko
jest w najlepszym porządku, ale jak weterynarz wstaje, Reksio też wstaje i chce
sympatycznego, kochającego zwierzęta weterynarza zjeść. Po wszystkim (lub
prawie wszystkim, bo weterynarz nie zostaje zjedzony) Reksio wychodzi
niespiesznie z gabinetu, bez większej urazy do pana weterynarza.
Na zewnątrz
skończyły się upały. Kwiatków jeszcze dużo, ale za moment wszystko zacznie już
przekwitać. Noce są coraz chłodniejsze i
będąc na działce trzeba palić na noc w piecyku.
Na Ukrainie prawie
wojna, w Azji powstało państwo islamskie Iraku i Lewantu, a biorąc pod uwagę
Syrię, Afganistan, Libię to trzeba stwierdzić, że okrucieństwa na świecie jest coraz
więcej. Ale to osobny temat, nie na
dzisiaj. Do tego, jakby było nieszczęść na świecie za mało, rozwija się wirus Ebola. Świat coraz bardziej
niepokoi.
Ale świat jest
wciąż piękny, o czym świadczą chociażby zrobione przeze mnie ostatnio zdjęcia.
Na koniec
zacytuję w całości tekst napisany i opublikowany przez moją młodą znajomą, Panią Karolinę z południa Polski. Od pewnego czasu Pani Karolina, która jest choreografem i tancerką głównie, zaczęła
się realizować jako dziennikarz muzyczny i nie tylko muzyczny. Dziwna jest
trochę nasza znajomość, bo choć tylko korespondencyjna, to trwa zdecydowanie dłużej
niż pięć minut. Pani Karolina prowadzi studio baletowe dla dzieci, ale jej
aktywność artystyczna i zawodowa nie ogranicza się tylko do tego. Mam nadzieję, że nie będzie miała do mnie pretensji,
jeśli przez przypadek się dowie, że publikuję jej tekst na moim blogu, bez
wystąpienia o formalną zgodę na to. I do tego ilustruję jej tekst zdjęciem ściągniętym ze strony jest Studia.
Odetta na trzepaku
Karolina Momot
Więc może
kiedyś Copellia albo Julia. Albo nawet niekoniecznie. Już ostatni łabędź to
byłoby coś! Tak właśnie sobie myślą, dzień po dniu. Wkładają bladoróżowe
kostiumy, wiążą troczki od baletek, a w głowach mają wciąż wariacje i
najpiękniejszą partię Odetty. Po nocach śnią się im drążki, paczki, adagia i
oklaski. W świetle dnia są poobdzierane palce stóp i obolałe plecy. Cel jest
przecież najważniejszy.
Uwertura
Na szkołę mówi
się „baletówka” i kiwa się głowami, gdy ktoś tu się uczy. Ach, więc to ona,
jedna z nich, aspirująca do miana baleriny, no tak, jak pięknie, ale między
nami mówiąc - biedne dziecko, od maleńkości ktoś wykręca jej nóżki i każe
trenować te wszystkie wygięcia, katorga od rana do wieczora. Żadnego
dzieciństwa. A potem ponadwyrężane stawy, jak zniszczone sprężynki, ścięgienka
pozrywane, no i jeszcze ta sama skóra i kości, ten ciasny koczek, nóżki
chudzieńkie. Czy ona coś właściwie czasem je?
O pedagogach
krążą legendy. Że cię zniszczą, stłamszą, w dniu egzaminu wstępnego zdecydują o
twoim być albo nie być, mierząc linijką twoje nogi, a potem z pasją dzień po
dniu będą cię zmieniać w maszynę do tańczenia, krzykiem wymogą absolutny
posłuch i nieskalaność każdego twojego gestu. Nie pozwoli ci się na najmniejszą
niedokładność, na żadne odstępstwo. Unifikacja, reżim, dryl.
Wszystko razem
jakieś niepojęte, trochę intrygujące, trochę straszne.
Ale też będą
oklaski, zachwyty, gdy nierealnie piękna wbiegniesz na scenę, lżejsza od
puchu staniesz w świetle rampy.
A ty sama
doskonale wiesz, że z nikim z nich, wpatrzonych w ciebie z ciemnej widowni, nie
zamieniłabyś się ani na moment.
Tymczasem
najwytrwalej powtarzasz bez końca swoje battement.
Oto przeddzień
bycia tancerką.
Reverance
Więc na razie
masz siedem lat, popołudniami uganiasz się po podwórku, ale teraz stoisz, jak
wszystkie, w równych rzędach, wyciągnięta jak struna, poważna, zajęta. Każda
czesze włosy na gładko, wyciąga szyję, prostuje plecy, karnie ustawia stopy na
zewnątrz. Ręce zaokrąglić, kolana ściśle
złączyć. Ćwicz. Jedna na drugą zerka znad drążka. Ktoś wyżej podnosi nogę, ktoś
lepiej rozliczył adagio. Muzyka z płyty, a na parapecie plastikowa lalka w tiulowej
spódniczce i miniaturowych baletkach. Za drzwiami mamy i ojcowie ze swoimi
gazetami, szydełkowaniem, arsenałem soków, czekoladek, ich samochody
przyczajone na parkingu do ostatniego pas, tymczasem - przytwierdzeni do
krzeseł, przyssani do laptopów, strażnicy różowych sweterków i bucików w
rozmiarze dwadzieścia osiem, wierni lekturze tablicy ogłoszeń fani. Korytarzem
przechodzą obcy ludzie, patrzą na rwetes różowych spódniczek. Jakie śliczne,
dziewczynki, co wy tu robicie? Ach, baletnice. Baletniczki. Umiecie zrobić
szpagat?
Battement tendus
Sala baletowa
ma białe ściany i jedno duże okno. Za drzwiami się biega, krzyczy, można
schować się za w galerii, skakać po schodach na jednej nodze, są te wszystkie
berki i inne swawole. Tutaj traci się mowę, patrzy uważnie, zwraca uwagę na
własne kroki, bo gdy wejdziesz człapiąc jak czapla, możesz zostać wyproszona na
korytarz. Przeobrażenie. Na powitanie ukłony. Kroki lekkie i miękkie, jak na
scenie, trzeba wdzięcznie uśmiechnąć się
do ściany, do lustra, do pani, wyciągnąć ręce, z gracją skłonić głowę. Przy drążku szyk. Nikt nie zacznie
ćwiczyć zgarbiony. O byle szuraniu nie ma mowy. Rozwiązany troczek u baletek
może sprawić, że muzyka umilknie i usłyszysz, że tancerka ma być nieodmiennie
porządna, czy pomyślałaś o tym, zanim tu weszłaś? Od czasu do czasu chichoty,
bo pani powiedziała, że któraś ma ręce jak strach na wróble. W balecie nie ma
miejsca na strachy na wróble. W balecie są motyle.
Adagio
Nauczycielka
liczy do czterech, poprawia ustawienie nogi, podciąga ją wyżej, a potem
bezlitośnie puszcza i chcesz zapaść się pod ziemię, gdy nieposłuszna kończyna
bezwładnie spada na podłogę jak worek kamieni. Pot strużką cieknie ci po
plecach, ale nie dość jeszcze jesteś prosta, nie dość dobre to relevelant, ale
wreszcie udało się i wreszcie noga pod odpowiednim kątem, wysoko, wysoko…!
Powtarzamy. I raz, wyciągasz czubkiem palca tak, by krasnoludek mógł
przespacerować się pod zawieszoną nad
podłogą stopą. Dwa, ściągamy żebra, nie przyglądaj się własnym kolanom, głowa
patrzy na salę! Ręka zaczyna port des bras, trzy. Cztery, drżą mięśnie,
kręgosłup piecze gdzieś w lędźwiach, ale przecież pani, koleżanka, mama,
krasnoludek, potem kupimy nowy kostium z tiulowymi rękawami, trzeba się wysilić
jeszcze tylko trochę… pięć. Sześć, poza, lustro, i. Siedem, dominanta, musisz
być teraz piękna, ręką zatocz koło, głowa w górę. Osiem. Dopóki muzyka nie
wybrzmi, nie jesteś zmęczona. Nigdy nie jesteś zmęczona. Uśmiech.
Grand battement
Starsze klasy.
Tu rozgrzewasz się sama, przed lekcją robisz trzy szpagaty i wyrzucasz nogę do
ucha przy barierce pierwszego piętra. Małe patrzą na ciebie z zazdrością, gdy
przychodzisz, by zatańczyć u nich solo lub mijasz je, wysoka, strzelista,
doskonała, dorosła. Zapomniałaś o różowej paczce ze wstążką, wreszcie nosisz
ten czarny kostium z głęboko wyciętymi plecami. Przed lekcją ukradkiem zmywasz
w garderobie ten nowy lakier z paznokci. Nie narzekasz przy dwudziestym
powtórzeniu rond l’air. Piruet, skok. Co to za wysokość nogi w develope? Chcesz
wrócić do pierwszej klasy? Możesz zostać w kulisach, jeśli nie potrafisz.
Poprawiasz, podnosisz wyżej, zerkasz, czy nikt obok nie zrobił tego lepiej. Od
czasu do czasu chcesz zapomnieć, że to wszystko znasz, rozłożyć się przed
telewizorem, zgarbiona, rozczochrana, w dresie. Tańczyć do tego łomotu na
szkolnej dyskotece, jak pokraka. Ale nie możesz, już w to wrosłaś, ściągasz
ciasno włosy, wkładasz opinający ciało trykot. Grand battement,
tornount i pas – de – chat!
Allegro
A scena jest cudowna. Te
wszystkie światła, oklaski. Dumne babcie i ciocie na widowni. Dyżurna mama z
cukierkami w garderobie. Tańczysz i myślisz o swojej scenie kiedyś. O swojej
Królowej Łabędzi. Tymczasem możesz być siódmym grzybkiem w seledynowym
kapeluszu i szczęście maluje się na twojej niedorosłej twarzy.
****
Podwórkowy trzepak
trochę podobny do tego drążka. Ręka odruchowo opiera się lekko na barierce.
Trochę inaczej stoisz, inaczej trzymasz głowę. Pośród koleżanek licytacja na
zebrane naklejki z Królewną Śnieżką czy jakąś inną Pocahontas i twoje odruchowe
passe, gdy otwierasz szeroko oczy i opowiadasz koleżankom, że dostałaś piątkę z
przyrody. Później, gdy wszystkie zabawy się znudzą, jak zwykle będziesz
pokazywać szpagaty, a wszystkie spojrzenia wokół ciebie rozbłysną podziwem. Ja
tańczę. Ja. Przyjrzyjcie się mojej sukience z plamą po lodach i rozbitym
kolanom. Jeszcze o mnie usłyszycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz