czwartek, 21 sierpnia 2014

Podróż 2010 - Hawaje i zachodnie stany - wstęp - i jak zawsze nie tylko

Podróże do Stanów 

Nasza druga podróż za ocean wzięła się przede wszystkim z poczucia niedosytu po podróży pierwszej. Zobaczyliśmy wtedy bardzo, bardzo dużo, ale wszędzie gdzie byliśmy chcieliśmy być znacznie dłużej. Poza tym córka kupiła mi na gwiazdkę album z najpiękniejszymi parkami narodowymi Ameryki Północnej. Mogliśmy pozachwycać się pięknymi zdjęciami miejsc, w których byliśmy, ale jednocześnie zobaczyliśmy wiele miejsc, w których nas nie było, a były piękne. Bardzo ładne w tym albumie były zdjęcia Hawajów. Więc wymyśliłem wycieczkę jeszcze bardziej rozbudowaną, bardziej skomplikowaną – zachodnie stany + Hawaje.  Prezent gwiazdkowy stał się zapalnikiem, od niego rozpoczęło się planowanie.
            Po pierwszej podróży, która odbyła się w 2009 roku powstał „przewodnik”. Jego napisanie zajęło mi sporo czasu. Chciałem, aby nie były to tylko wspomnienia z podróży, ale przewodnik właśnie. Chciałem, aby to dało się czytać z zaciekawieniem i żeby książka przydała się tym, którym – tak jak nam - zamarzy się Ameryka. Czy mi się udało – trudno powiedzieć. Niektórzy czytelnicy byli autentycznie pod wrażeniem i to okazywali, inni byli bardziej powściągliwi w wyrażaniu opinii. Kiedyś wieczorem zadzwoniła ciotka kolegi i przez kilka minut zachwycała się podróżą, jej organizacją i książką, mimo, że nie poznaliśmy się nigdy osobiście. Miło mi było. Dotychczasowe wpisy w tym blogu były nieco rozbudowaną wersją tego mojego pierwszego przewodnika.
            Po drugiej podróży nie miałem dostatecznie dużo czasu aby napisać coś podobnego. Niespodziewanie musiałem zostać przedsiębiorcą i to mnie pochłonęło. Pozostały z podróży tylko maile z opisami kolejnych dni i fotografie. Maile zebrałem w jedną całość. I na tym sprawa się na jakiś czas skończyła. Na mojej firmowej stronie internetowej zamieściłem fragmenty „przewodnika” wraz z ofertą, że można ten przewodnik kupić. Zamieściłem ją bardziej po to by urozmaicić stronę, niż po to, żeby zarabiać na sprzedaży przewodnika. Aż takim optymistą nie byłem. Ale nieoczekiwanie znalazła się kobieta, którą przewodnik zainteresował. Troszkę zniechęciła ją cena, więc cenę opuściłem i zaproponowałem, że na dokładkę wyślę jej jeszcze maile z drugiej podróży. Pani miała na imię Kinga i przewodnik zamówiła. Tak więc zyskałem pierwszego czytelnika, który z własnej nieprzymuszonej woli kupił mój przewodnik. Potem jeszcze kilka takich osób się znalazło. Przy okazji transakcji z panią Kingą mój zbiór maili musiał zostać troszkę uporządkowany. A po dalszych kilku miesiącach zacząłem wklejać do tego zdjęcia i wprowadzać drobniutkie uzupełnienia. Trochę się całość zatem rozrosła, choć pełnoprawnym przewodnikiem nigdy nie została. To raczej były wspomnienia z podróży – taka osobista pamiątka. Teraz przy okazji pisania bloga, te wspomnienia zostaną zapewne rozbudowane, o ile rzecz jasna starczy mi energii. .
            Może zacznę od zaprezentowania kilku zdjęć. Mam nadzieję, że staną się zachętą do czytania dalszych „odcinków” tego bloga. To była bardzo malownicza, bardzo urozmaicona, piękna wyprawa. 






















      To taki przegląd - mniej więcej po jednym zdjęciu z każdego dnia, ale nie chronologicznie. 
     
Planowanie podróży było tym razem znacznie mniej stresujące – po prostu znacznie więcej wiedzieliśmy na temat Stanów. Problemem był oczywiście dobór trasy. Miejsc, gdzie chcieliśmy się znaleźć było dużo, ale trzeba było się ograniczyć, bo nie sposób było zakładać, że na zachodniej półkuli czas płynie wolniej. Wszak sprawdziliśmy już, że płynie tak samo. Więc trzeba było nieźle się nagłówkować, żeby plan się domknął. Chciałem jak najwięcej zobaczyć na Hawajach, ale też zrobić w miarę duże koło po zachodnich stanach. Ostateczną trasę przedstawiam na zamieszczonej poniżej mapie. Tu trzeba dodać, że Hawaje leżą około 5000 km od zachodniego wybrzeża USA, a w stosunku do Polski czas jest przesunięty o całe 12 godzin.

Druga podróż zaznaczona jest zieloną linią. Start był znowu w Los Angeles, gdzie polecieliśmy liniami Swiss Air z przesiadką w Zurichu. Tam mieliśmy zaplanowaną „przerwę techniczną” ze zwiedzaniem Disneylandu i Los Angeles, a potem czekał nas lot na Hawaje najpierw na wyspę Oahu, potem na Big Island i znowu na Oahu. Wszystkie loty wewnątrzamerykańskie  rezerwowaliśmy w Polsce (www.orbitz.com). Na Hawajach byliśmy ponad tydzień, zwiedzając najpierw wyspę Big Island a potem Oahu, na której jest Honolulu. Po Hawajach było kółeczko po części kontynentalnej, ale znacznie mniejsze w porównaniu z poprzednim rokiem. Nowością były: Yoshua Park, Park Sekwoi, parki stanowe w pobliżu Las Vegas m.in. Valley of Fire, Canyonlands, Capitol Reef, Mesa Verde z pozostałościami naskalnych osad indiańskich, Petryfield Forest i Kanion de Chelly. Było też sporo powtórzeń – m.in. Dolina Śmierci, Las Vegas, Bryce Canyon. W następnych „odcinakach” będę to po kolei opisywać.
Wypada jeszcze w tym miejscu opowiedzieć o „tańcu pogody”. Jak zawsze wyszedł pierwszorzędnie. Pogoda w całej podróży była na medal. Ale ten taniec miał cel dodatkowy. Otóż w kwietniu 2010 roku zaczął dymić wulkan na Islandii i dymił coraz mocniej. Odwoływano coraz więcej lotów w całej Europie, w tym w Polsce. Śledziłem na stronach internetowych stężenie pyłów. Krążyły po całej Europie, po Azji, Afryce. Wyglądało to coraz gorzej. Jednego dnia odwoływano loty w Holandii i Wielkiej Brytanii, a drugiego w Hiszpanii. Wyglądało na to, że nasz samolot poleci, albo nie poleci – loteria. Więc tańcząc taniec pogody myślałem też intensywnie o wulkanie. Oczywiście, każdy powie, że to zbieg okoliczności, ale ja wiem swoje. Następnego dnia wulkan radykalnie ograniczył dymienie, a kolejnego dnia przestał dymić zupełnie, a pyły szybko rozproszyły się w atmosferze. Wylot przestał być loterią. 

I nie tylko

           Warto może odnieść wspomnienia z 2010 roku z Ameryki do momentu, w którym te wspomnienia powstają. Mamy zatem sierpień 2014 roku. Minęły już ponad 4 lata od wyjazdu, który teraz zaczynam opisywać. Co więc się dzieje teraz  – współcześnie.  Przede wszystkim jestem o cztery lata starszy i nie mogę powiedzieć, żebym miał więcej sił i energii niż wtedy. Co prawda, gdyby nie było różnych przeciwskazań ode mnie niezależnych, wyruszyłbym w kolejną podróż do Ameryki, bez zastanowienia i natychmiast. Pewnie Główny Tłumacz Wyprawy nie miał by też nic przeciwko temu.  Choć żonie marzy się niekiedy większa egzotyka.  Jakieś Chiny na przykład.  Ale do Ameryki dałaby się namówić bez problemu i myślę też, ze na tej kolejnej wyprawie byłoby nam bardzo dobrze.  Zresztą bez niej, wyprawa nie miałaby sensu i to nie tylko z przyczyn organizacyjnych. Na razie musimy te plany jednak odłożyć.

           Cóż dalej ? Moja ciocia Marta ma prawie 97 lat i czuje się świetnie. Rozmawia się z nią jak z każdym. Wszystko wie i wszystko rozumie. Była ostatnio na wiejskim weselu i to nie na pięć minut, tylko na całą noc. A potem w następnym tygodniu pojechała do sanktuarium w Licheniu, na wycieczkę pojechała.

          Ja za tydzień idę sobie na operację oka. Z nadziejami idę, bez przesadnego strachu idę, choć nie powiem, żebym szedł bez żadnego stresu. Jest to coś pośredniego między zachowaniem Teodora i Reksia w czasie wizyty u weterynarza. Teodor – czyli pies, który kochał wszystkich ludzi – gdy szedł do weterynarza to najpierw się zapierał a potem dostawał trzęsionki, ale agresji w stosunku do weterynarza nie okazywał najmniejszej nawet. Reksio ani się nie zapiera, ani trzęsionki nie dostaje, wchodzi do gabinetu dumnie, machając radośnie ogonem, po czym siada i nie spuszcza oka z weterynarza. Dopóki on wprowadza dane do komputera wszystko jest w najlepszym porządku, ale jak weterynarz wstaje, Reksio też wstaje i chce sympatycznego, kochającego zwierzęta weterynarza zjeść. Po wszystkim (lub prawie wszystkim, bo weterynarz nie zostaje zjedzony) Reksio wychodzi niespiesznie z gabinetu, bez większej urazy do pana weterynarza.

       Na zewnątrz skończyły się upały. Kwiatków jeszcze dużo, ale za moment wszystko zacznie już przekwitać.  Noce są coraz chłodniejsze i będąc na działce trzeba palić na noc w piecyku.

          Na Ukrainie prawie wojna, w Azji powstało państwo islamskie Iraku i Lewantu, a biorąc pod uwagę Syrię, Afganistan, Libię to trzeba stwierdzić, że okrucieństwa na świecie jest coraz więcej.  Ale to osobny temat, nie na dzisiaj. Do tego, jakby było nieszczęść na świecie za mało,  rozwija się wirus Ebola. Świat coraz bardziej niepokoi.

         Ale świat jest wciąż piękny, o czym świadczą chociażby zrobione przeze mnie ostatnio zdjęcia.









           Na koniec zacytuję w całości tekst napisany i opublikowany przez moją młodą znajomą, Panią Karolinę z południa Polski. Od pewnego czasu Pani Karolina, która jest choreografem i tancerką głównie, zaczęła się realizować jako dziennikarz muzyczny i nie tylko muzyczny. Dziwna jest trochę nasza znajomość, bo choć tylko korespondencyjna, to trwa zdecydowanie dłużej niż pięć minut. Pani Karolina prowadzi studio baletowe dla dzieci, ale jej aktywność artystyczna i zawodowa nie ogranicza się tylko do tego.  Mam nadzieję, że nie będzie miała do mnie pretensji, jeśli przez przypadek się dowie, że publikuję jej tekst na moim blogu, bez wystąpienia o formalną zgodę na to. I do tego ilustruję jej tekst zdjęciem ściągniętym ze strony jest Studia.

Odetta na trzepaku
Karolina Momot

Więc może kiedyś Copellia albo Julia. Albo nawet niekoniecznie. Już ostatni łabędź to byłoby coś! Tak właśnie sobie myślą, dzień po dniu. Wkładają bladoróżowe kostiumy, wiążą troczki od baletek, a w głowach mają wciąż wariacje i najpiękniejszą partię Odetty. Po nocach śnią się im drążki, paczki, adagia i oklaski. W świetle dnia są poobdzierane palce stóp i obolałe plecy. Cel jest przecież najważniejszy.

Uwertura
Na szkołę mówi się „baletówka” i kiwa się głowami, gdy ktoś tu się uczy. Ach, więc to ona, jedna z nich, aspirująca do miana baleriny, no tak, jak pięknie, ale między nami mówiąc - biedne dziecko, od maleńkości ktoś wykręca jej nóżki i każe trenować te wszystkie wygięcia, katorga od rana do wieczora. Żadnego dzieciństwa. A potem ponadwyrężane stawy, jak zniszczone sprężynki, ścięgienka pozrywane, no i jeszcze ta sama skóra i kości, ten ciasny koczek, nóżki chudzieńkie. Czy ona coś właściwie czasem je?
O pedagogach krążą legendy. Że cię zniszczą, stłamszą, w dniu egzaminu wstępnego zdecydują o twoim być albo nie być, mierząc linijką twoje nogi, a potem z pasją dzień po dniu będą cię zmieniać w maszynę do tańczenia, krzykiem wymogą absolutny posłuch i nieskalaność każdego twojego gestu. Nie pozwoli ci się na najmniejszą niedokładność, na żadne odstępstwo. Unifikacja, reżim, dryl.
Wszystko razem jakieś niepojęte, trochę intrygujące, trochę straszne.

Ale też będą oklaski, zachwyty, gdy nierealnie piękna wbiegniesz na scenę, lżejsza od puchu  staniesz w świetle rampy.
A ty sama doskonale wiesz, że z nikim z nich, wpatrzonych w ciebie z ciemnej widowni, nie zamieniłabyś się ani na moment.
Tymczasem najwytrwalej powtarzasz bez końca swoje battement.

Oto przeddzień bycia tancerką.

Reverance
Więc na razie masz siedem lat, popołudniami uganiasz się po podwórku, ale teraz stoisz, jak wszystkie, w równych rzędach, wyciągnięta jak struna, poważna, zajęta. Każda czesze włosy na gładko, wyciąga szyję, prostuje plecy, karnie ustawia stopy na zewnątrz. Ręce  zaokrąglić, kolana ściśle złączyć. Ćwicz. Jedna na drugą zerka znad drążka. Ktoś wyżej podnosi nogę, ktoś lepiej rozliczył adagio. Muzyka z płyty, a na parapecie plastikowa lalka w tiulowej spódniczce i miniaturowych baletkach. Za drzwiami mamy i ojcowie ze swoimi gazetami, szydełkowaniem, arsenałem soków, czekoladek, ich samochody przyczajone na parkingu do ostatniego pas, tymczasem - przytwierdzeni do krzeseł, przyssani do laptopów, strażnicy różowych sweterków i bucików w rozmiarze dwadzieścia osiem, wierni lekturze tablicy ogłoszeń fani. Korytarzem przechodzą obcy ludzie, patrzą na rwetes różowych spódniczek. Jakie śliczne, dziewczynki, co wy tu robicie? Ach, baletnice. Baletniczki. Umiecie zrobić szpagat?

Battement tendus
Sala baletowa ma białe ściany i jedno duże okno. Za drzwiami się biega, krzyczy, można schować się za w galerii, skakać po schodach na jednej nodze, są te wszystkie berki i inne swawole. Tutaj traci się mowę, patrzy uważnie, zwraca uwagę na własne kroki, bo gdy wejdziesz człapiąc jak czapla, możesz zostać wyproszona na korytarz. Przeobrażenie. Na powitanie ukłony. Kroki lekkie i miękkie, jak na scenie, trzeba wdzięcznie uśmiechnąć  się do ściany, do lustra, do pani, wyciągnąć ręce, z gracją skłonić  głowę. Przy drążku szyk. Nikt nie zacznie ćwiczyć zgarbiony. O byle szuraniu nie ma mowy. Rozwiązany troczek u baletek może sprawić, że muzyka umilknie i usłyszysz, że tancerka ma być nieodmiennie porządna, czy pomyślałaś o tym, zanim tu weszłaś? Od czasu do czasu chichoty, bo pani powiedziała, że któraś ma ręce jak strach na wróble. W balecie nie ma miejsca na strachy na wróble. W balecie są motyle.

Adagio
Nauczycielka liczy do czterech, poprawia ustawienie nogi, podciąga ją wyżej, a potem bezlitośnie puszcza i chcesz zapaść się pod ziemię, gdy nieposłuszna kończyna bezwładnie spada na podłogę jak worek kamieni. Pot strużką cieknie ci po plecach, ale nie dość jeszcze jesteś prosta, nie dość dobre to relevelant, ale wreszcie udało się i wreszcie noga pod odpowiednim kątem, wysoko, wysoko…! Powtarzamy. I raz, wyciągasz czubkiem palca tak, by krasnoludek mógł przespacerować  się pod zawieszoną nad podłogą stopą. Dwa, ściągamy żebra, nie przyglądaj się własnym kolanom, głowa patrzy na salę! Ręka zaczyna port des bras, trzy. Cztery, drżą mięśnie, kręgosłup piecze gdzieś w lędźwiach, ale przecież pani, koleżanka, mama, krasnoludek, potem kupimy nowy kostium z tiulowymi rękawami, trzeba się wysilić jeszcze tylko trochę… pięć. Sześć, poza, lustro, i. Siedem, dominanta, musisz być teraz piękna, ręką zatocz koło, głowa w górę. Osiem. Dopóki muzyka nie wybrzmi, nie jesteś zmęczona. Nigdy nie jesteś zmęczona. Uśmiech.


Grand battement
Starsze klasy. Tu rozgrzewasz się sama, przed lekcją robisz trzy szpagaty i wyrzucasz nogę do ucha przy barierce pierwszego piętra. Małe patrzą na ciebie z zazdrością, gdy przychodzisz, by zatańczyć u nich solo lub mijasz je, wysoka, strzelista, doskonała, dorosła. Zapomniałaś o różowej paczce ze wstążką, wreszcie nosisz ten czarny kostium z głęboko wyciętymi plecami. Przed lekcją ukradkiem zmywasz w garderobie ten nowy lakier z paznokci. Nie narzekasz przy dwudziestym powtórzeniu rond l’air. Piruet, skok. Co to za wysokość nogi w develope? Chcesz wrócić do pierwszej klasy? Możesz zostać w kulisach, jeśli nie potrafisz. Poprawiasz, podnosisz wyżej, zerkasz, czy nikt obok nie zrobił tego lepiej. Od czasu do czasu chcesz zapomnieć, że to wszystko znasz, rozłożyć się przed telewizorem, zgarbiona, rozczochrana, w dresie. Tańczyć do tego łomotu na szkolnej dyskotece, jak pokraka. Ale nie możesz, już w to wrosłaś, ściągasz ciasno włosy, wkładasz opinający ciało trykot. Grand battement, tornount  i pas – de – chat!

Allegro
A scena jest cudowna. Te wszystkie światła, oklaski. Dumne babcie i ciocie na widowni. Dyżurna mama z cukierkami w garderobie. Tańczysz i myślisz o swojej scenie kiedyś. O swojej Królowej Łabędzi. Tymczasem możesz być siódmym grzybkiem w seledynowym kapeluszu i szczęście maluje się na twojej niedorosłej twarzy.

****
Podwórkowy trzepak trochę podobny do tego drążka. Ręka odruchowo opiera się lekko na barierce. Trochę inaczej stoisz, inaczej trzymasz głowę. Pośród koleżanek licytacja na zebrane naklejki z Królewną Śnieżką czy jakąś inną Pocahontas i twoje odruchowe passe, gdy otwierasz szeroko oczy i opowiadasz koleżankom, że dostałaś piątkę z przyrody. Później, gdy wszystkie zabawy się znudzą, jak zwykle będziesz pokazywać szpagaty, a wszystkie spojrzenia wokół ciebie rozbłysną podziwem. Ja tańczę. Ja. Przyjrzyjcie się mojej sukience z plamą po lodach i rozbitym kolanom. Jeszcze o mnie usłyszycie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz