Podróże po Stanach
Nasza podróż niestety musiała się skończyć więc przyszła pora na opis ostatniego dnia i podsumowanie całej podróży. Wspaniałej podróży. Chciałem na koniec – tytułem przypomnienia – wybrać i zaprezentować po jednym zdjęciu z każdego dnia podróży, ale okazało się to zbyt trudne. Ale zrezygnować z pomysłu nie chcę, więc zamieszczam po jednym zdjęciu z każdego dnia, ale w formie nieco rozbudowanej.
Dzień 2 - filmowe Los Angeles, Santa Monica i dotknięcie Pacyfiku
Dzień 3 - Długa podróż na południe Arizony do Tucson, surowe krajobrazy, pustynia i kaktusy
Dzień 4 Saguaro National Park, miasteczko filmowe Old Tucson i podróż do Flagstaff
Dzień 5 - Wielki Kanion od strony południowej
Dzień 6 - Wielki Kanion od strony północnej, Marble Canyon i długa, piękna droga
Dzień 7 - Kanion Antylopy i Monument Valley
Dzień 8 - Arches National Park
Dzień 9 - Podróż przez najpiękniejsze miejsca Gór Skalistych, głowy prezydentów i bardzo długo podróż do Południowej Dakoty
Dzień 10 - Księżycowy Badlands, i długa podróż w pobliże Yellowstone
Dzień 11 - Yellowstone po raz pierwszy
Dzień 12 - Yellowstone po raz drugi i Grand Teton
Dzień 13 - długa droga na południe przez Salt Lake City w pobliże parku Bryce Canyon
Dzień 14 - Bryce Canyon i Zion - piękne parki narodowe
dzień 15 - Las Vegas
Dzień 16 - Dolina Śmierci i setki kilometrów z daleka od cywilizacji
Dzień 17 - Yosemite National Park
Dzień 18 - Yosemite po raz drugi i podróż do San Francisco
Dzień 19 - San Francisco
Dzień 20 - podróż z San Francisco do Los Angeles
Wracam do dnia ostatniego.
Nastrój miałem od rana ponury, bo nasza podróż nieuchronnie zbliżała się do
końca. Praktycznie nie było już żadnych zaplanowanych atrakcji, tylko
pakowanie, jazda na lotnisko i długa męcząca podróż, z nerwową przesiadką w
Paryżu. Ale wszystko ma swój kres.
Rano odkryłem, że poprzedniego
dnia złamałem moją amerykańską tradycję – kultywowaną od pierwszego dnia pobytu
i pamiętnej butelki Jaggermejstera z niezdejmowalnym kubkiem – nie wypiłem poprzedniego
dnia nawet grama alkoholu. Przez stres związany z końcem wyprawy i zwykłe
zapomnienie. A dwie butelki piwa przecież jeszcze były. Trzeba je więc było
zapakować i zawieźć do kraju, chociaż dobrego piwa w Polsce przecież nie
brakuje.
Zjedliśmy ostatnie hotelowe śniadanie i po raz ostatni spakowaliśmy rzeczy – tym razem szczególnie starannie bo już pod kątem podróży. Musieliśmy bezpiecznie przewieźć nasze bezcenne pamiątki – prezenty, których się trochę nazbierało. Głównie były to wyroby Indian Navajo. Poniżej kilka przykładów tego co przywieźliśmy.
Tomahawk to moja ulubiona
pamiątka. Ma ponad 60 cm długości. Żonie najbardziej podobały się malowidła
indiańskie. Obrazki są wykonane na kamieniach oraz na tabliczkach z barwionego
piasku. Wyroby ceramiczne były bardzo piękne, ale niestety strasznie drogie.
Przeszkadzało mi, że tak mamy jak cielęta jechać prosto na lotnisko i nic już ciekawego po drodze nie zobaczyć. Więc nie wytrzymałem i pojechałem bocznymi drogami. Od Camarillo w stronę Los Angeles jedzie się drogą 101. Jest ona widoczna na zamieszczonej poniżej mapie. Naszym celem było lotnisko – jest na dole mapy. Zamiast jechać prosto drogą 101, skręciliśmy w drogę 23 i zamiast zbliżać - zaczęliśmy się oddalać od Los Angeles i lotniska. Droga 23 zaznaczona jest na mapie kolorem czerwonym i wiedzie przez Góry Santa Monica w kierunku wybrzeża. To całkiem duże pasmo górskie.
Najwyższy szczyt ma 948 metrów,
czyli róznica poziomów w stosunku do oceanu jest mniej więcej taka jak Giewontu
w stosunku do Zakopanego. Trasa była bardzo pokręcona, wąska i pusta. Wzdłuż
drogi stało sporo mniejszych i większych domów i całkiem dużych rezydencji. Wszak
te tereny to bliskie sąsiedztwo Los Angeles, a nie wszyscy, którzy chcą ładnie
mieszkać są w stanie pomieścić się w Hollywood i w Beverly Hills. A oprócz
domów były malownicze góry porośnięte lasami, różnorodną roślinnością, w tym
potężnymi kwitnącymi jukami.
W ten sposób zaliczyliśmy
jeszcze jedną piękną trasę widokową.
Mieliśmy do odlotu samolotu sporo czasu, więc miałem nadzieję, że na
samolot zdążymy, chociaż takie zachowanie nie było do końca odpowiedzialne.
Trasa była strasznie wolna. Zakręt za zakrętem i ciągle w górę i w dół i tak
przez blisko 50 km. W końcu góry się skończyły i dojechaliśmy do oceanu – do
drogi nr 1 - w rejon słynnych kalifornijskich plaż Malibu i Santa Monica. Przed Malibu droga była jeszcze stosunkowo
pusta, a między oceanem a drogą stały ładne rezydencje.
A potem pojechaliśmy już prosto w rejon lotniska, do
wypożyczalni samochodów. Procedura zdawania samochodu była ekspresowa.
Podjechaliśmy do wyznaczonego miejsca. Podszedł człowiek, strzelił skanerem w
numer nadwozia, wydrukował z przenośnego terminala paragon, na którym kwota
była zgodna z umową i powiedział, że to wszystko – możemy sobie iść. Ciężko
było rozstać się z przyjacielem, który nas tak pięknie woził, ale nie było
wyjścia. Samochód też sprawiał wrażenie przygnębionego – pewnie wątpił, czy
zdarzy mu się jeszcze raz przejechać taką ładną trasę.
Wsiedliśmy
do autobusu wożącego klientów wypożyczalni na lotnisko. Lotnisko jest tam
zorganizowane zupełnie inaczej niż w Europie. Każda większa linia lotnicza ma
swoją, wyodrębnioną część na terminalu.. Kierowca pyta pasażerów nie o
terminal, na którym chcą wysiąść, tylko o nazwę linii lotniczej. Tak jest
prościej. Przy wejściu do budynku, stała kobieta, spytała uprzejmie gdzie
chcemy lecieć i uprzejmie poprosiła, żeby jeszcze kilka minut poczekać przed
budynkiem, bo odprawa się jeszcze nie zaczęła.
Zdziwiło nas to strasznie, bo jak to tak – czekać przed wejściem do
budynku.
Potem
normalna kolejka po kartę pokładową. Ale odprawa nie przebiegła tak jak
myśleliśmy. Po pierwsze odcinki naszych kart imigracyjnych odpiął z paszportu i
wziął pracownik Air France - młody murzyn, który nie wyglądał na doświadczonego
pracownika. Zwrot tego świstka jest bardzo ważny. Jak nie trafi on tam gdzie
trzeba, oznacza to, że nie opuściliśmy Stanów zgodnie z wyznaczonym terminem.
Wtedy przy następnym pobycie, pierwsze co amerykanie robią to takiego nieodhaczonego
delikwenta aresztują – tak na wszelki wypadek. Więc upewnialiśmy się jeszcze
czy człowiek zabierając nam te papierki wie co robi – powiedział, że on
wszystko odda tam gdzie trzeba. Potem dostaliśmy karty pokładowe, ale tylko na
lot do Paryża. Ani w ząb nie mogliśmy się z nim dogadać dlaczego tak dziwnie
postępuje. Tłumaczyliśmy, że nie będziemy mieć w Paryżu czasu, aby tam się
drugi raz odprawiać. Powiedział, że to nie będzie problem, bo bagaże mamy
nadane już do Warszawy, a karta na następny lot będzie na nas czekać w Paryżu.
Ponieważ wydawało nam się to co mówił głupie, przyprowadził nam doświadczonego
pracownika Air France, który miał nam wszystko wyjaśnić. Ten też obiecał, że
wszystko będzie w porządku, ze na pewno zdążymy, a karta pokładowa na następny
lot będzie na nas czekała na „gate” w Paryżu, bo tam będą przygotowani na nasz
przylot. Wszystko to mi się bardzo nie podobało, bo jak mamy odebrać kartę na
„gate” jak na „gate” nie wpuszczają, jak nie ma się karty. Żona niechętnie
poszła zatem jeszcze raz rozwiać wszelkie wątpliwości, ale jej zupełnie nie
wyszło. Trzeba było sobie tylko powiedzieć, że jakoś to będzie i że Paryż jest
już zdecydowanie bliżej domu niż Los Angeles.
Głupio
była też rozwiązana sprawa z nadawaniem bagażu. Po otrzymaniu karty pokładowej
i po oznakowaniu bagaży, nie zostawia się ich na taśmie, tylko bierze ze sobą i
stoi z nimi w nastpnej kolejce do punktu przyjmowania bagażu. Dlaczego tak
dziwnie – nie wiadomo. A potem już wszystko było jak wszędzie – kontrola
bezpieczeństwa, i wejście do strefy gdzie były sklepy i wejścia do rękawów.
Lot
rozpoczął się zgodnie z planem, trwał zgodnie z planem, był spokojny, bez
zbędnych wrażeń. Tylko strasznie się dłużył i ciężko było tyle godzin
wysiedzieć w jednym miejscu. Próbowałem oglądać filmy, ale dosyć szybko traciłem z nimi kontakt. Znalazłem za to
informacje na temat przesiadek. Wynikało z niej, że takie przypadki jak nasz, są
na lotnisku obsługiwane przez specjalne punkty do obsługi pasażerów
przesiadających się.
Nad Francją była piękna pogoda,
świeciło słońce i widoczna była wieża Eiffla. Przylecieliśmy na terminal 2E. Po
wyjściu z samolotu znaleźliśmy zaraz punkt przesiadkowy. Tam dano nam bez
problemu kartę pokładową na samolot do Polski. Główny problem został
rozwiązany, ale trzeba powiedzieć, że informacja uzyskana w Los Angeles była,
co najmniej nieprecyzyjna, a tak naprawdę wprowadzała w błąd. Przesiadka przebiegła bez
problemu. Najpierw odbyła się kontrola paszportowa przy wyjściu z terminalu 2E,
a przy wejściu na terminal 2F mieliśmy kontrolę bezpieczeństwa. Między
terminalami przeszliśmy na pieszo. Zostało nam sporo czasu do odlotu, więc
pochodziliśmy jeszcze po sklepach.
Do
Warszawy przylecieliśmy zgodnie z planem lotu, bagaże przyleciały razem z nami,
Matiz na parkingu grzecznie czekał, podróż się skończyła. Pozostało jeszcze
dojechać z Warszawy do Łodzi – ale przecież to tylko 130 km. Jadąc myśleliśmy
sobie, że gdybyśmy w takim tempie jeździli po Stanach to pewnie bylibyśmy w
połowie wyprawy. Droga z Warszawy do Łodzi była wtedy fatalna, autostrady jeszcze nie było. Z Warszawy do Łodzi jechaliśmy ponad trzy godziny. Po drodze widzieliśmy
trzy stłuczki. Był to widok, którego w Stanach nie widzieliśmy. Aż jest to
trudne do zrozumienia – przejechaliśmy blisko 10 tys. kilometrów i nie
widzieliśmy ani jednego wypadku, stłuczki, czy rozbitego i leżącego na poboczu
samochodu. Jest to bardzo ciekawe – czy jest to głównie wina naszych kierowców,
czy naszych dróg.
Podsumowując - ten wyjazd był pod każdym względem jedyny w swoim rodzaju. Był naj. Był to najdłuższy nasz urlop. Najdalej
od naszej Łodzi. Przejechaliśmy w trakcie tej wyprawy najwięcej kilometrów. Jeździliśmy po najwyżej i najniżej
położonych w Stanach drogach. Widzieliśmy najwspanialsze
cuda przyrody, o zobaczeniu, których przed laty nawet nie marzyliśmy.
Widzieliśmy najwyższe wodospady
Ameryki Północnej, najgorętsze
pustynie, najpotężniejsze drzewa, największe kaniony i skupiska gejzerów,
największe kasyna, hotele i
wytwórnie filmowe, najbardziej
księżycowe krajobrazy i wiele innych rzeczy naj. Był to też niestety wyjazd najdroższy. Ale warto było i nawet przez moment nie żałowaliśmy, że
nie przeznaczyliśmy tych pieniędzy na coś innego. Prawie wszystko, co
zaplanowaliśmy zostało wykonane. Nie było rozczarowań – wszystko było takie,
jak miało być. Oczywiście, że można było to wszystko zaplanować jeszcze
odrobinkę lepiej i zobaczyć nieco więcej, ale chyba tylko troszkę. Większych
błędów w planowaniu nie popełniłem.
Udał się też wyjątkowo taniec pogody. To szczególny sukces biorąc pod
uwagę, że trzeba było wytańczyć pogodę na całe trzy tygodnie i w dodatku na
odległym kontynencie.
Przytrafiła nam się tylko jedna drobna porażka. Mieliśmy wygrać ogromne
pieniądze w Las Vegas, a nie wygraliśmy. Zabrakło nam może determinacji i
odważnego działania. Chociaż w szczególnie trudnych sprawach największa
determinacja nie pomoże. Automat ma serce z kamienia i jest strasznie
racjonalny – wie czego chce. On nie może kierować się sentymentami, tylko musi
realizować założony plan. My i nasza wygrana w tym planie się nie mieściły. Ale
przecież podobno pieniądze szczęścia nie dają.
I w ten sposób opis podróży 2009 kończę, następny wpis dotyczyć już będzie podróży odbytej w roku 2010.
I nie tylko
A
współcześnie wakacje minęły półmetek. Dokuczają upały. Żniwa na ukończeniu. Coraz
więcej kwiatów przekwitło, dni coraz krótsze. Chwila a będzie jesień. Marta z
Arkiem wrócili z długiego rejsu po Morzu Północnym. Trzy tygodnie tak sobie po
tym morzu pływali. Dodam, że nie byli pasażerami jachtu, tylko pełnoprawną
załogą. Niemcy, Belgia, Holandia, Anglia – trochę zwiedzili. Pływanie po Morzu Północnym z całą pewnością nie
jest tym zajęciem, o którym marzę. Woda nie jest moim żywiołem. Poniżej kilka z
tego rejsu.
Wspaniała przygoda, świetne opisy i cudowne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam :)
krokodprzygody.blogspot.com
Z dużą przyjemnością przeczytałem opis Państwa podróży. Jestem bardzo zadowolony z dokładnych wskazówek i opisów. Praktyczne informacje podane w tak przystępny sposób przydadzą się wielu wybierającym się na Zachód USA turystom. Dzięki - tak trzymajcie. Zwiedzajcie Świat i opisujcie to, a ja będę podążał za Wami pionierami ;)
OdpowiedzUsuń