Podróże po Stanach
Dzień w skrócie: pobudka 4:45, wyjazd 6:00, Wielki Kanion od 8:00 do 17:30, powrót do hotelu 19:10, przejechanych 320 km. Właśnie Wielki Kanion - niezwykłe miejsce na Ziemi.
Przytoczę wyjątkowo fragment tekstu z przewodnika Pascala. „Głęboki na 1,5 km, długi na 446 km i osiągający szerokość 29 km Wielki Kanion Kolorado jest słusznie uznawany za jeden z cudów świata naturalnego. Co roku Kanion zwiedza ponad 4 miliony osób, które przemierzają go na pontonach, mułach lub pieszo. Nie brakuje też chętnych, którzy chcą podziwiać jego piękno z helikoptera lub małego samolotu. Warto stracić trochę czasu na znalezienie wolnego miejsca na parkingu i przepychanie się przez tłumy turystów, by obejrzeć to niesamowite miejsce na Ziemi.” Na podstawie tego opisu spodziewaliśmy się oprócz niesamowitych wrażeń pozytywnych również pewnych trudności. Baliśmy się, że spędzimy mnóstwo czasu w kolejce do wjazdu, że będą trudności z zaparkowaniem samochodu, że będzie tłok, i żeby cokolwiek zobaczyć będziemy stać w kolejce jak przed wejściem na Giewont. Dlatego wystartowaliśmy bardzo wcześnie rano, aby tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczy uniknąć. Obawiałem się też, że czekają nas słone opłaty parkingowe. Ogólnie podróż do Kanionu była bardzo nerwowa. Cały czas miałem obawy o pogodę. Jak dojechaliśmy poprzedniego dnia do Flagstaff zrobiło się paskudnie. Rano wyszło co prawda słońce, ale po drodze strasznie się znowu zaczęło chmurzyć. Było poza tym bardzo zimno. Szyby w samochodzie pokryły się lodem, który trzeba było skrobać. Zabawne, poprzedniego dnia ciężko było wytrzymać z gorąca, i nagle mróz. Wieczorem szukałem w internecie informacji o pogodzie i były to informacje nie najlepsze. Zapowiadali deszcze i burze. Więc powody do zdenerwowania były. Pozostało wierzyć w odtańczony przed wyjazdem taniec pogody i w to, że pogoda nie może być aż tak podła, aby nie pozwolić nam obejrzeć Wielkiego Kanionu skoro jechaliśmy tutaj tyle kilometrów. No i rzeczywiście pogoda taka podła nie była. Im bliżej celu tym robiła się ładniejsza.
Tereny wokół Wielkiego Kanionu są zupełnie płaskie. Droga jest na wysokości około 2000 metrów, ale nic na to nie wskazuje. Teren przypomina rejony pomiędzy Częstochową i Radomskiem, gdzie wiele pól jest nieuprawianych i rosną na nich trawy i niezbyt wysokie drzewa, głównie iglaste. W ogóle nic nie zapowiada, że za kilka kilometrów w ziemi jest wielka, głęboka na 1,5 km i ciągnąca się na kilkaset kilometrów niezwykła dziura.
Wielki Kanion rozciąga się na ogromnej przestrzeni, ale dojazd do niego jest w zasadzie tylko w trzech miejscach - w rejonie Grand Canyon Village i Desert View od strony południowej, w rejonie North Rim od strony północnej i w rejonie znacznie bliższym Las Vegas, który jest pod zarządem Indian.
Do pierwszego z tych miejsc jechaliśmy. To tzw. South Rim – czyli południowa krawędź, z miejscowością Grand Canyon Village, stanowiącą centrum obsługi ruchu turystycznego. To najbardziej popularne miejsce w rejonie Wielkiego Kanionu i tam właśnie jechaliśmy. Miejsce to jest najbardziej zatłoczone, ale punkty widokowe należą do najbardziej atrakcyjnych. Południowa krawędź to również droga pomiędzy Grand Canyon Village i Desert View, wzdłuż której jest kilka punktów widokowych. North Rim oddalone jest od South Rim o zaledwie trzydzieści kilka kilometrów, ale z jednego miejsca do drugiego jedzie się całe pięć godzin. Północna krawędź jest na poziomie o około 100-200 metrów wyższym. W żadnym z tych miejsc nie ma zbudowanej w 2007 roku szklanej kładki, po której chodzi się nad kanionem i którą nieraz można zobaczyć na kanale Discovery lub innym tego typu. Kładka ta jest w trzecim z wymienionych miejsc, już poza Grand Canyon National Park i znajduje się na terenie rezerwatu Indian Haulapai, do którego skręca się z drogi nr 66 w miejscowości Peach Springs. Tam nas nie było, bo wszędzie być nie mogliśmy. Żeby wejść na tę kładkę trzeba też sporo zapłacić.
Na granicy parku - inaczej niż w Saguaro - stały budki podobne do tych, jakie stoją w u nas przy wjeździe na autostradę Siedzieli w nich strażnicy parku i sprawdzali albo sprzedawali karty wstępu. Tak było prawie we wszystkich zwiedzanych przez nas parkach z wyjątkiem Saguaro i Doliny Śmierci. Strażnicy noszą mundury i duże kapelusze, takie jak nosił strażnik Johnson na filmach z misiem Yogi i są bardzo uprzejmi. Dostaliśmy przy wjeździe broszurę informacyjną, mapę i życzono nam miłego dnia.
Przewodnik Pascala opisując jak dostać się do Grand Canyon Village odradza jazdę samochodem. Ostrzega przed ogromnymi korkami na drodze dojazdowej i zatłoczonymi do granic możliwości parkingami. Być może tak jest w czasie wakacji w lipcu i w sierpniu. My byliśmy tam 1.06 i tłoku nie było, mimo soboty. Droga dojazdowa była pusta, przy wjeździe nie było kolejki, nie było też żadnego kłopotu z zaparkowaniem samochodu. Później ruch samochodowy zrobił się trochę większy, ale tłoku nie było. Porównując to z parkingiem w Palenicy Białczańskiej w Tatrach. i drogą do Morskiego Oka to można powiedzieć, że w Wielki Kanion w ogóle nie był zatłoczony. We wszystkich punktach widokowych było sporo osób, ale bez przesady. Nie odczuwało się z tego powodu żadnego dyskomfortu. W ogóle nie ma porównania z Giewontem, czy Morskim Okiem w szczycie sezonu. Turyści byli z całego świata, chociaż przeważali amerykanie.

Tak więc, jeden z celów naszej podróży został osiągnięty. Zobaczyliśmy Wielki Kanion Kolorado, przy pięknej pogodzie i niezłej widoczności. Martwiąc się przed wyjazdem świńską grypą pocieszałem się, że czas wylęgania choroby to 7 dni, więc nawet jak zarazimy się pierwszego dnia to Wielki Kanion zdążymy jeszcze zobaczyć. Na szczęście nie zachorowaliśmy i zobaczyliśmy także inne miejsca, bo Wielki Kanion był co prawda jednym z piękniejszych miejsc na trasie naszej podróży, ale wiele innych miejsc dorównywało mu urodzie. Był na pewno w pierwszej piątce. Zresztą często zastanawiamy się, które miejsce w naszej podróży było najpiękniejsze i nie znajdujemy odpowiedzi na to proste pytanie. Na pewno przesadą byłoby jednak powiedzieć, że Wielki Kanion jest najpiękniejszy na świecie i nic mu nie dorówna.
Z Yavapai Point poszliśmy ścieżką wzdłuż krawędzi do Mather Point, z którego widok był równie ładny. A niżej zdjęcie z pierwszego bliskiego spotkania z amerykańską wiewiórką. Potem się okazało, że jest ich dużo, że są żebrakami, proszącymi o jedzenie i potrafią wejść nawet na kolana, aby coś dostać. Były tutaj i były też w innych parkach (Yellowstone, Yosemite, Bryce Canyon).
Kanion zwiedzaliśmy jak większość turystów, czyli trochę przemieszczając się pieszo, trochę autobusami. Byliśmy turystami z gatunku tych leniwych, którzy nie schodzą w dół kanionu, tylko trzymają się krawędzi, gdzie równo i wygodnie. Aż trochę wstyd. Ale nie mieliśmy wyboru. Wyprawa w dół Kanionu to wyprawa dwudniowa. Dla wielu, którzy chcieli zrobić taką trasę w jeden dzień taka wycieczka była ostatnią wycieczką w życiu. Punktów widokowych wokół Grand Canyon Village jest około 15 i są one rozrzucone na przestrzeni około 20 km. Na pieszo ciężko byłoby to wszystko przejść, więc pomiędzy nimi kursują co 15 minut bezpłatne autobusy. Można wsiadać i wysiadać gdzie się chce. I tak od punktu do punktu, a z każdego z nich są piękne, choć nieco inne widoki. W materiałach informacyjnych są podane trasy, przystanki i częstotliwość kursowania autobusów. Są trzy linie niebieska, czerwona i zielona. Koniec jednej linii to początek drugiej, tak, że można podróżować wzdłuż całej krawędzi. Tylko raz ludzi oczekujących na przystanku było tak dużo, że musieliśmy czekać na kolejny autobus. Kierowca autobusu opowiada w trakcie jazdy jaki jest następny przystanek, jaki jest tam punkt widokowy i jaki fragment Kanionu z tego miejsca widać. Tak więc oglądanie Kanionu ułatwione jest w sposób maksymalny. Korzystaliśmy z tych ułatwień, żeby zobaczyć jak najwięcej.
Pogoda się utrzymała, było trochę pochmurno, nawet zagrzmiało, ale nie padało. Przejechaliśmy i obejrzeliśmy wszystkie punkty widokowe wzdłuż trasy autobusu zielonego, potem autobusem niebieskim dojechaliśmy do czerwonego i tam zaliczaliśmy prawie wszystkie punkty widokowe. Miedzy skrajnymi punktami widokowymi jest spory odstęp - około 20 km. Na pieszo nie da się rady tego pokonać w jeden dzień. Zresztą najlepiej spojrzeć na mapę.
Można powiedzieć tak – każdy punkt widokowy ma swoją specyfikę, ale jednocześnie widok Kanionu jest z każdego miejsca trochę podobny. Wszędzie na plan pierwszy wysuwa się ogrom tego niezwykłego miejsca – szerokość, głębokość, różnorodność kolorów skał i ich form geometrycznych.
Można powiedzieć tak – każdy punkt widokowy ma swoją specyfikę, ale jednocześnie widok Kanionu jest z każdego miejsca trochę podobny. Wszędzie na plan pierwszy wysuwa się ogrom tego niezwykłego miejsca – szerokość, głębokość, różnorodność kolorów skał i ich form geometrycznych.
Pogoda się utrzymała, było trochę pochmurno, nawet zagrzmiało, ale nie padało. Przejechaliśmy i obejrzeliśmy wszystkie punkty widokowe wzdłuż trasy autobusu zielonego, potem autobusem niebieskim dojechaliśmy do czerwonego i tam zaliczaliśmy prawie wszystkie punkty widokowe. Można powiedzieć tak – każdy punkt widokowy ma swoją specyfikę, ale jednocześnie widok Kanionu jest z każdego miejsca trochę podobny. Wszędzie na plan pierwszy wysuwa się ogrom tego niezwykłego miejsca – szerokość, głębokość, różnorodność kolorów skał i ich form geometrycznych.
Wszędzie podziwia się strome i strasznie wysokie zbocza, szczeliny, kolumny, płaskie i strzeliste wypiętrzenia, amfiteatry. To ostatnie określenie jest własne, ale bardzo trafnie opisuje to, co się gdzie nie gdzie ukształtowało. Są takie miejsca, które przypominają starożytne amfiteatry, stadiony.
Każdy punkt widokowy jest niepowtarzalny, bo np. z Hopi Point widać spory odcinek rzeki Kolorado, która z innych punktów nie jest widoczna, a Abyss (przepaść) Point to gwałtownie opadające ściany Kanionu o wysokości 900 metrów. W jednym miejscu dominuje barwa szara w innym czerwona, a w jeszcze innym pomarańczowa. Pewnie, że mi przeszkadzało, że zwiedzamy Kanion jak para amerykańskich staruszków na emeryturze. Autobus i punkt widokowy, autobus i punkt widokowy, autobus i … - to rzeczywiście trochę nie w naszym stylu. Ale przecież mieliśmy przed sobą tyle jeszcze miejsc do przejechania, do zobaczenia, do przejścia - nie sposób było zatrzymać się tutaj na dłużej.

A potem wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy drogą wzdłuż południowej krawędzi Kanionu do Desert View. Ta trasa ma około 40 km długości i prowadzi cały czas blisko krawędzi Kanionu. Oczywiście mapa trasy była w materiałach, które otrzymaliśmy przy wjeździe. Tych map, planów, opisów geologicznych, ciekawostek przyrodniczych, było w materiałach mnóstwo. Byliśmy zaskoczeni. Żadnych opłat dodatkowych, żadnych opłat za parkingi, bezpłatne autobusy i jeszcze prezenty w postaci wspaniałej mapy i gazetek informacyjnych. Wielki Kanion jest tylko przykładem znakomitej polityki informacyjnej zarządu parków narodowych USA. Droga do Desert View była spokojna, ruch raczej mały, albo nawet bardzo mały i wzdłuż drogi przy punktach widokowych były parkingi lub większe zatoczki, aby bezpiecznie się zatrzymać i spojrzeć na kanion z kolejnego miejsca. Parkingi były oczywiście bezpłatne. Widoki równie fantastyczne jak te oglądane z punktów Grand Canyon Village.
I tak dojechaliśmy do Desert View, gdzie samochodów na parkingu i turystów było sporo, ale tłoku nie było. Widoki stąd są niesamowite i szczególnie pięknie widać rzekę Kolorado.
Przy punkcie widokowym stoi wieża Desert View Watchtower, która miała w dawnych czasach znaczenie wojskowe, ale obecnie jest to miejsce, gdzie można kupić ładne pamiątki, obejrzeć malowidła indiańskie, którymi pokryte są ściany wieży i skąd można z nieco większej wysokości spojrzeć na Kanion. Wszystko to zrobiliśmy. Malowidła indiańskie bardzo nam się podobały.
Ale droga nas zaskoczyła. Swoją urodą, pustką, barwami. Żadnych zabudowań, żadnych upraw, żadnego przemysłu, nic. Gdzie nie gdzie tylko przebiegała linia wysokiego napięcia. Od czasu do czasu stały przy drodze drewniane wiaty, gdzie Indianie Navajo sprzedawali pamiątki. Trochę nas to zaskoczyło. Gdybyśmy to wiedzieli, pewnie nie kupowalibyśmy tak łapczywie przy Wielkim Kanionie. Aż bałem się zatrzymać, żeby nie zobaczyć, że strasznie przepłaciliśmy. Więc się nie zatrzymałem. Ale późniejsze dni pokazały, że ceny w sklepach przy Wielkim Kanionie nie odbiegają na niekorzyść. Są wysokie, ale wszędzie są wysokie.
Droga do Tucson była piękna, droga z Tucson do Flagsaff jeszcze piękniejsza, ale obydwie wysiadały w porównaniu z tą. Nie spodziewaliśmy się, że droga dostarczy tylu pozytywnych wrażeń. I ten kompletny brak ludzkiej obecności. Jak to pozytywnie wpływa na przyrodę. Na naszej wspaniałej mapie wydawnictwa Marco Polo „USA WEST” zaznaczona była miejscowość Cameron – jedyna miejscowość pomiędzy Desert View i Falgstaff. Myślałem sobie, że mapa jest w dużej skali to i niedokładna – miejscowości i dróg jest pewnie znacznie więcej, ale zaznaczone są tylko te największe i Cameron musi być większym miasteczkiem. Szukałem tam nawet hotelu wprowadzając do wyszukiwarek hasło: „Cameron hotel”, ale nic nie wyskoczyło. Zrozumiałem tego dnia, dlaczego tak się stało i dlaczego mapa „USA WEST” wystarczy w podróży. Bo innych dróg po prostu nie ma i innych miejscowości nie ma. To dzikie puste tereny, piękne tereny. Cameron to miejscowość, przy której nasze wioski wyglądają jak prawdziwe metropolie. Tam stało może 30 może 50 domów, przyczep kampingowych, baraków. Pewnie tam mieszkali Indianie, ale mieszkali paskudnie. To przypominało zagospodarowujące się u nas działki, gdzie jeden nowy nabywca-właściciel postawił tymczasowy barak, inny przyczepę kempingową, a jeszcze inny skromny drewniany domek, ale żaden nie zdążył zasadzić roślin, porządnie posprzątać i wszystko wygląda jeszcze tak sobie. Tutaj dodatkowo przy każdym niemal domku (baraku lub przyczepie) stało kilka samochodów, z których większość była samochodami – wrakami. Takie małe domowe złomowisko. Oprócz tej miejscowości było jeszcze kilka mniejszych, ale wszystkie wyglądały równie nieatrakcyjnie. Ale droga była tak piękna, że po 13 godzinach od wyjazdu czuliśmy się wciąż wspaniale. Piękny, udany dzień. A do tego, pieniążki wydawaliśmy wyłącznie na dobra trwałe, czyli pamiątki - poza tym nie wydaliśmy ani jednego dolara.
Poniżej mapa dnia:
I nie tylko
Poniżej mapa dnia:
I nie tylko
A tu i teraz zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jak zawsze spędzane w Łodzi, gdzie nie ma kanionów, choć ładnych miejsc troszkę jest. Stare fabryki, parki, a przede wszystkim cudowny Las Łagiewnicki, który jest największym miejskim lasem w Europie.
Zawsze kupujemy choinkę z Martą, która się na tym zna równie dobrze jak ja. Lubimy kupować choinki. Jadąc na rynek śpiewany naszą choinkową piosenkę, którą ułożyliśmy przed laty do melodii „na gałązce choinkowej”. Choć „ułożyliśmy” nie jest najwłaściwszym słowem – ja ją głównie ułożyłem. Zacytuję tylko dwie zwrotki, a i one wystarczą, żeby się zorientować, że nie jest zbyt mądra ta choinkowa piosenka.
Na gałązce choinkowej siedzą dwa kundelki,
Mają czapki cyklistówki, spodnie oraz szelki.
A w dodatku jeden kundel, ma krawat ze spinką,
Drugi na szyi korale, bo on jest dziewczynką.
Choinka, choinka, wesoła choinka…..
Nie widomo skąd się wzięły na tej choineczce.
Nie są głodne, bowiem mają PedigreePal w teczce.
Zajadają, wódkę piją, drą się w niebogłosy,
Są szczęśliwe, choć zsiniały im na zimnie nosy.
Choinka, choinka, wesoła choinka …..
No to takie wierszyki kiedyś układałem. Ale to było bardzo, bardzo dawno. Najdłuższy był wiersz i dziku Antonim, ale cytaty sobie daruję.
Tak więc choinka kupiona, ryby kupione, oczyszczone, pokrojone w dzwonka (to też moje świąteczne zadanie, podobnie jak ich smażenie), no i prezenty kupione, a to przecież równie ważne jak choinka i ryby. Oczywiście wybór prezentów nie jest sprawą prostą. Podobno prezenty praktyczne nie są dobrze przyjmowane. Więc porzuciłem takie pomysły jak nowe, nowoczesne żelazko dla żony. Może z zachwytu nad tym nowym sprzętem zaczęłaby prasować moje koszule. Zgodził bym się. Nie kupiłem też praktycznych poradników w rodzaju – „Jak mniej jeść i zachować szczupłą sylwetkę” czy „Jak się oryginalnie acz skutecznie oświadczyć i zostać przyjętym” :) Więc kupiłem coś zupełnie innego. Mam nadzieję, ze się prezenty spodobają. Życzę wszystkim udanych, spokojnych, rodzinnych Świąt.
Wspaniałe zdjęcia i bardzo ciekawie Pan pisze :) Aż chce się wyskoczyć z domu i ruszyć czym prędzej w świat! Gratuluję odwagi i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwww.krokodprzygody.blogspot.com
Bardzo mi miło. Nie tylko ktoś przeczytał, ale jeszcze pochwalił :) Pozdrawiam serdecznie. I jak są możliwości to trzeba ruszyć, bo warto :)
Usuń