Podróże po Stanach
Tego dnia oswoiliśmy się chyba na dobre z naszą podróżą – okrzepliśmy rzec by można. Stres związany z obawami jakie mieliśmy przed i na początku podróży mijał, a wrażenia były do tego tak niezwykłe, że poczuliśmy się … no sam nie wiem jak się poczuliśmy, na pewno dobrze. Mieliśmy w planie dwie atrakcje: Saguaro National Park i Old Tucson – miasteczko westernowe, a potem mieliśmy się przemieścić w pobliże Wielkiego Kanionu.
Na początek mapy z wrysowanymi trasami tego kolejnego dnia.
Nie jest łatwo dokonać wyboru, co zwiedzać w Tucson. Są dwa parki Saguaro – jeden na zachód od miasta, drugi po wschodniej stronie Tucson – obydwa ciekawe. Dodatkowo jest tam kościół misyjny z końca XVIII wieku, oaza zieleni na pustyni z malowniczymi wodospadami czyli Sabino Canyon, muzeum pustyni – Arizona-Sonora Desert Muzeum i Old Tucson Studio - miejsce, gdzie nakręcono najsłynniejsze westerny. Gdybyśmy zaplanowali naszą wyprawę na 6 tygodni, moglibyśmy zobaczyć wszystkie te miejsca. Ale w naszym przypadku musieliśmy wybierać, gdzie jechać i co oglądać. Tym bardziej, że plan na ten dzień przewidywał jeszcze dojazd do Flagstaff. Łącznie mieliśmy przejechać 485 km. Wybraliśmy zachodnią część parku, bo tam kaktusy są najwyższe i jest miasteczko westernowe położone tuż obok.
Zaczęliśmy od parku. Droga z hotelu była prosta i zajęła nie więcej niż pół godziny. Biegła pomiędzy wzgórzami porośniętymi kaktusami. Mapy parku są dostępne w na stronie parku narodowego: http://www.nps.gov/sagu/index.htm
Pierwszym miejscem, gdzie musieliśmy podjechać, był budynek Visitor Center. Musieliśmy kupić kartę wstępu do parku. Są różne rodzaje wejściówek – jednorazowe, miesięczne i roczne - dotyczące jednego parku i wszystkich parków narodowych Stanów Zjednoczonych. Kartę kupuje się na osobę i w jakimś sensie na samochód. Niezależnie czy w samochodzie podróżuje jedna, czy kilka osób, opłata jest taka sama. Karta jest imienna, tzn. właściciel karty musi być w samochodzie. Sprawdzają nieraz bardzo skrupulatnie, czy podpis na karcie – bo trzeba ją podpisać – zgadza się z podpisem na dokumencie takim jak paszport, czy prawo jazdy. Cena karty rocznej uprawniającej do wjazdu do wszystkich parków narodowych USA wynosi 80$. To dużo i jednocześnie bardzo mało. Mało, jeśli się porówna z ceną biletu do Universal Studios, mało, biorąc pod uwagę, że w ramach karty wstępu w każdym parku otrzymuje się piękną, dokładną mapę i bardzo obszerną broszurę informacyjną. Dodatkowo, wszystkie parkingi na terenie parku są bezpłatne. Mało tego, w niektórych parkach kursują bezpłatne autobusy, które wożą turystów z jednego ciekawego miejsca do drugiego.
W Visitor Center powitała nas niezwykle uprzejma, niezwykle sympatyczna i do tego bardzo ładna kobieta (choć nie pierwszej już młodości). Ludzie są uprzejmi w różny sposób, nieraz ta uprzejmość jest sztuczna i denerwuje, bo wydaje się fałszywa. A ta kobieta była uprzejma w sposób, który odbierało się super sympatycznie. Okazała radość, że przyjechaliśmy do jej parku, do tego aż z Polski. Wypisała nam kartę. Wolno i dokładnie wszystko wyjaśniła. Wręczyła mapy, spytała czy może jeszcze w czymś pomóc. Potwierdziła, że drogi, po których zamierzałem jeździć są dostępne. Spytała, czy mamy w planie jakieś wycieczki piesze. Jak wykazałem się dobrym przygotowaniem i znajomością tras pieszych była zachwycona. Bardzo sympatyczne spotkanie.
W Visitor Center powitała nas niezwykle uprzejma, niezwykle sympatyczna i do tego bardzo ładna kobieta (choć nie pierwszej już młodości). Ludzie są uprzejmi w różny sposób, nieraz ta uprzejmość jest sztuczna i denerwuje, bo wydaje się fałszywa. A ta kobieta była uprzejma w sposób, który odbierało się super sympatycznie. Okazała radość, że przyjechaliśmy do jej parku, do tego aż z Polski. Wypisała nam kartę. Wolno i dokładnie wszystko wyjaśniła. Wręczyła mapy, spytała czy może jeszcze w czymś pomóc. Potwierdziła, że drogi, po których zamierzałem jeździć są dostępne. Spytała, czy mamy w planie jakieś wycieczki piesze. Jak wykazałem się dobrym przygotowaniem i znajomością tras pieszych była zachwycona. Bardzo sympatyczne spotkanie.
Najpierw przeszliśmy asfaltową pętelkę, która jest zaraz za Visitor Center. Jest to płaska asfaltowa ścieżka przeznaczona dla wszystkich, również niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich. Wszystkie parki są zorganizowane w taki sposób, aby każdy znalazł coś dla siebie. Wytrawny turysta ma gdzie pochodzić, powspinać się, może wędrować daleko i z dala od tłumów, ale staruszek na wózku inwalidzkim też może zobaczyć najciekawsze miejsca.
Na pierwszym zdjęciu widać asfaltową ścieżkę. Park narodowy i ścieżka wylana asfaltem, to troszkę jakby złe połączenie. Ale wózek inwalidzki po nierównej ścieżce nie pojedzie. Proszę spojrzeć na mapę. Nasza pętelka (jest przy niej cyferka 1) zajęła nam pół godziny bardzo wolnego marszu. Proszę ją porównać z długością innych ścieżek. Tam naprawdę jest gdzie pochodzić nie stąpając po asfalcie.
Ale my nie mieliśmy czasu na bardzo długie wędrówki, zresztą w ogromnym upale nie dalibyśmy rady daleko zawędrować. Samochodem przejechaliśmy całą pętelkę zaznaczoną na mapie kolorem żółtym, pojechaliśmy jeszcze drogą zaznaczoną szarym kolorem w stronę cyferki 5. Od cyferki 6 do cyferki 2 przeszliśmy na pieszo i dodatkowo na pieszo doszliśmy do Valley View Overlook.
Kaktusy robiły ogromne wrażenie. Wszystko wokół wysuszone było na wiór i panował ogromny upał. Z uwagi na upał, miejsce to nie jest szczególnie mocno odwiedzane latem. Bardziej popularne jest zimą, gdy jest chłodniej. W końcu kwietnia i na początku maja jest szczyt kwitnienia kaktusów. My widzieliśmy raczej kaktusy przekwitnięte, ale trochę kwiatów jeszcze było. Niektóre kaktusy kwitły na biało, inne na czerwono.
Droga, którą jechaliśmy i trochę szliśmy na pieszo była drogą nieutwardzoną. Była niekiedy wąska, na szerokość jednego zaledwie samochodu i na tym odcinku była jednokierunkowa. Turystów było bardzo mało Nieraz przejechał pojedynczy samochód a turystów wędrujących było jak na lekarstwo. Żona ucieła sobie pogawędkę z jedną parą ze Stanów, którzy zapytali skąd jesteśmy. Wszyscy zgodziliśmy się, że jest tutaj pięknie i że jest bardziej gorąco niż w Polsce. Polskę kojarzyli doskonale. Znali Kraków, wiedzieli o wspaniałych zabytkach tego naszego miasta. Jeszcze nieraz w naszej podrózy przekonaliśmy się, że Polska jest przez Amerykanów kojarzona prawidłowo i że nie jest dla nich krajem zupełnie egzotycznym, o którym nic nie wiedzą.
Wśród kaktusów można był spotkać jaszczurki wygrzewające się na słońcu i było dużo ptaków przypominających nasze synogarlice (cukrówki), które siadały na czubkach kaktusów.
Arizona, upał, ogromne kaktusy, pustynia, pustkowie, cisza i my. Fajne uczucie. Przyjechaliśmy z Łodzi do Arizony i łazimy wśród kaktusów.
Wycieczka piesza do punktu widokowego zajęła nam godzinę w obie strony. Dobrze było się przejść, bo jak się jedzie samochodem nie wszystko dociera. Przede wszystkim nie czuje się upału, a to ważny element tego miejsca. Ale jazda samochodem wśród ogromnych kaktusów też stanowiła atrakcję. Im szybciej jechaliśmy tym większy tuman kurzu pozostawał za nami. Trzeba przyznać, że nasz samochód prezentował się na tle kaktusów bardzo malowniczo.
Pora jednak było pożegnać Park Saguaro i jechać do Old Tucson Studios www.oldtucson.com. To miasteczko westernowe powstało na potrzeby filmu Arizona w 1939 roku i było od tego czasu ciągle rozbudowywane. Powstało tu mnóstwo sławnych westernów, a góra widoczna z miasteczka stała się symbolem wytwórni Paramount Picture. Na zdjęciu poniżej góra „na żywo” i na fotografii z planu filmowego Rio Bravo z Johnem Waynem, jako szeryfem.
1939 rok – Arizona
1950 – Broken Arrow (Złamana Strzała),
1956 – 3:10 to Yuma (1510 do Yumy),
1959 – Rio Bravo,
1964 – Arizona Riders (Jeźdźcy Arizony)
1966 – Bonanza,
1970 – Rio Lobo,
1972 – Joe Kidd,
1982 – American Frontier,
1986 – Three Amigos,
1987 – Desperado,
1988 – Red River (Rzeka Czerwona)
1992 – California Dreaming,
1993 – Geromino,
1993 – Tombstone,
1995 – Quick and The Dead (Szybcy I Martwi)
Old Tucson nie jest atrapą. Budynki są kompletne, można do nich wchodzić. Jest hotel, budynek szeryfa, sklep, saloon, kościół, cmentarz, kolejka, kościół misyjny, kopalnia, pralnia, młyn wodny, szkoła i wiele innych westernowych budynków.
Jednym z ciekawszych obiektów jest lokomotywa Reno. Zbudowana została w 1872 i zanim została gwiazdą filmową, była zwykłą lokomotywą ciągnącą wagony przez dziki zachód. Woziła sławnych ludzi i gwiazdy filmowe – prezydentów Roosevelta i Granta, aktorów: Johna Wayne’a, Jamesa Stewarta, Paula Neumana, Clinta Eastwooda i Elizabeth Taylor. Zagrała w ponad 100 filmach.
Bardzo ładny był kościół i leżący obok niego mały westernowy cmentarz. I ogólnie miejsce jest super.
Obejrzeliśmy tylko przedstawienie komediowe, które zupełnie mnie nie śmieszyło – może dlatego, że nie wiedziałem o co w nim chodzi i byliśmy na występie czterech dziewczyn w saloonie. Ale były to zwykłe dziewczyny, normalnie ubrane, tylko w kowbojskich kapeluszach. Śpiewały i tańczyły - nieraz na scenie, nieraz na barze, nieraz wśród widowni, ale bez rewelacji. I trzeba na nie uważać – siadanie zbyt blisko sceny grozi wciągnięciem w przedstawienie. Wiem o czym mówię - bo zostałem przez jedną wciągnięty, a nie czułem się z tym dobrze. Poniżej saloon, fragmenty przedstawienia komediowego w scenerii starego kościoła, śpiewające dziewczyny, malowniczo wyglądający dyliżans i kilka dodatkowych obrazków z Old Tucson.
Niestety i to atrakcyjne miejsce trzeba było opuścić i jechać dalej, na północ. Tam czekał na nas Wielki Kanion Kolorado.
Flagstaff, gdzie jechaliśmy leży jeszcze ponad 100 km od Wielkiego Kanionu, ale przy odległościach jakie pokonywaliśmy w Stanach, sto kilometrów to zaledwie kawałeczek.
Z Tucson do Flagstaff było jeszcze ponad 450 km, a zrobiło się późno – dochodziła 1500. Trzeba było się spieszyć. Ale droga była bardzo prosta i szybka. Najpierw autostradą nr 10 do Phoenix, a następnie autostradą nr 17 do samego Flagstaff. Nie sposób zabłądzić. Trzeba tylko trochę uważać przejeżdżając przez Phoenix, bo jest to duże miasto – piąte co do wielkości miasto w USA. Liczy 1,3 mln mieszkańców i jest stolicą Stanu Arizona. Ruch samochodowy pomiędzy Tucson i Phoenix jest stosunkowo duży, ale jedzie się szybko i bezpiecznie. Autostrada znakomita. Arizona ma drogi nieporównanie lepsze niż Kalifornia – gładkie bez jakichkolwiek nierówności. W Kaliforni tak idealnie nie było. W Arizonie nie trzeba się też rozglądać za stacją benzynową. Nie stoją one co prawda bezpośrednio przy autostradzie, ale tuż obok - przy zjazdach. Dużo wcześniej są tablice informacyjne mówiące o tym, jakie usługi są przy najbliższym zjeździe i jak do niego jest jeszcze daleko. A przy zjeździe na ogół stoją też dwa lub trzy hotele, jedna lub dwie stacje benzynowe, do tego kilka fast-foodów takich jak „Mac Donald”, „KFC”, czy „Subway”.
Przez Phoenix jedzie się długo – co najmniej 50 km trasy to był przejazd przez miasto. Ale nie było tak nieładnie jak przy wyjeździe z Los Angeles. To bardzo zadbane miasto, czyste i porządne i ładnie położone – na pustyni. Z autostrady było widać wielkie wieżowce stojące w centrum miasta i startujące z lotniska co chwilę samoloty. Do Phoenix droga była ładna, ale potem zrobiła się jeszcze ładniejsza. Ruch samochodowy radykalnie się zmniejszył. Droga zrobiła się pusta, a otoczenie piękne i dzikie. Coraz mniej śladów działalności ludzkiej – poza drogą. Góry, pustkowia, nieraz las. Szczyty raz płaskie, raz ostro zakończone, lub tak jak w Flagstaff ośnieżone. Poniżej kilka zdjęć z naszej drogi do Flagstaff.
Flagstaff to średniej wielkości miasto, posiadające blisko 60 tys. mieszkańców. Leży na wysokości 2100 m nad poziomem morza. Obok Flagstaff przechodzi pasmo górskie San Francisco (nazwa nie pasuje do gór) z najwyższym szczytem 3850 m. Ten szczyt i sąsiednie pokryte były jeszcze śniegiem. Pogoda pod koniec trasy zrobiła się mocno niepewna, zachmurzyło się i spadło odrobinę deszczu. Trochę to nas martwiło, bo perspektywa oglądania Wielkiego Kanionu w deszcz nam się nie podobała. Zrobiło się też chłodno.
Nasz hotel był przy drodze nr 66. To słynna amerykańska Route 66 – kiedyś główna droga łącząca wschód z zachodem USA, a dokładniej Chicago z Los Angeles. Powstała w 1926 roku, a dopiero w 1938 została w całości utwardzona. Zastąpiona potem siecią autostrad straciła na znaczeniu. Niektóre jej odcinki pokrywają się z nowymi drogami, tak jak to jest w Flagstaff, a niektóre nie. Oczywiście droga to wygląda obecnie jak tysiące innych dróg i powiem szczerze - fakt, że jest to droga historyczna zupełnie nas nie poruszył. Podobnie jak w Tucson, hotele stały jeden, przy drugim. Nasz był bez zarzutu, tylko recepcjonista mówił strasznie niewyraźnie po angielsku i trudno go było zrozumieć. Dlatego jak powiedziałem żonie, że Internet nie działa, bo trzeba wprowadzić hasło, które pewnie zna recepcjonista, nie była zachwycona. Usiłowała mnie przekonać, żebym spróbował jednak bez hasła. Ale w końcu poszła i hasło przyniosła. A było ono bardzo potrzebne, bo musiałem zarezerwować wycieczkę do Kanionu Antylopy. Zresztą trzeba było też sprawdzić korespondencje, wysłać korespondencję, sprawdzić, co słychać w kraju, co robią nasi kochani politycy. W ogóle każdy wieczór był bardzo pracowity, bo dodatkowo trzeba było zgrać zdjęcia na laptopa, naładować baterie do aparatu, napić się odrobinę alkoholu, coś zjeść, no i trochę pospać. Pobudka była wyznaczona przed 500 rano, a do hotelu dojechaliśmy już po 2000. Tempo tak duże, że pomyślałem przez chwilę, że trzeba zwolnić i darować sobie część trasy przewidzianej na pojutrze.
Na koniec kilka słów na temat kosztów dnia – poza roczną kartą wstępu do parków narodowych. Na bilety do Old Tucson wydaliśmy 34 $, na benzynę - 25 $, na hotel – 100 $ ( za dwie noce). Innych zakupów nie musieliśmy robić.
I nie tylko
Westernowe miasteczka – choć nie tak sławne jak Old Tucson – są też w Hiszpanii, w Tabernas w rejonie Almerii. Okolica w tej części Hiszpanii bardzo przypomina Arizonę z okolic Tucson. Byliśmy tam w 2008 roku i tam mieliśmy więcej szczęścia i trafiliśmy na znakomity pokaz kaskaderski. Samo miasteczko, choć nie tak sławne jak Old Tucson prezentuje się przeuroczo. Są tam jak gdyby dwie główne części - miasteczko kowbojskie i miasteczko meksykańskie. Do tego obok stoi fort wojskowy i indiańska wioska.
A poniżej zdjęcia ze wspaniałego pokazu kaskaderskiego. Był i dzielny szeryf, i napad na bank, i pojedynek przed saloonem. No byliśmy pod wrażeniem.
Szeryf zwyciężył w pojedynku, a zły przestępca padł martwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz