Pisałem, że blog daje większe możliwości do
wstawiania zdjęć, a tymczasem początek jest bezobrazkowy. Zastanawiałem się czy
opis dotyczący uzyskiwania wizy wpleść do bloga, bo tutaj o zdjęcia szczególnie
trudno, ale uznałem, że być może mój opis komuś się przyda. Więc ten wątek wplatam.
Niestety wizy dla Polaków przy wyjazdach do
USA wciąż obowiązują. Trzeba występować do ambasady USA o wydanie wizy, bez
której się do tego kraju nie wjedzie. Dokładniej mówiąc występuje się o tzw.
promesę wizową. Jest to taka wstępna obietnica, że będzie można przekroczyć
granicę. Ostateczną decyzję podejmuje urzędnik imigracyjny na lotnisku w
Stanach. Może być to decyzja zarówno pozytywna jak i negatywna. Nie ma jednak,
co się stresować, decyzje negatywne są niezmiernie rzadkie. Na ogół wydawane są
wtedy, gdy wyjdzie na jaw, że w czasie poprzedniego wyjazdu był przekroczony
termin pobytu, zatajone zostały we wniosku istotne informacje, podana została
nieprawda itp. Doświadczenia osób występujących o wizę można przeczytać w
internecie, na forach dyskusyjnych, np. www.usa.info.pl. Są tam różne rady,
opinie, doświadczenia. Odradzam
generalnie czytanie tego, żeby się niepotrzebnie nie stresować i nie tracić
czasu. Jest tam bowiem opisanych wiele przypadków trudnych, które skończyły się
odmową bez większego uzasadnienia. Trzeba założyć, że sprawa jest prosta i
oczywista. Jedziesz w celach turystycznych, chcesz zwiedzać, nie masz nic do
ukrycia, nie przeskrobałeś nic w przeszłości, to wizę dostaniesz. Oczywiście na
wszelki wypadek nie kupuj wcześniej biletu lotniczego, nie rezerwuj hoteli,
zacznij od wizy. Wszystko, co powinno się wiedzieć o wizach jest na stronach
ambasady amerykańskiej http://Poland.usembassy.gov. Wszyscy muszą wypełnić
wniosek wizowy DS 156, dodatkowo mężczyźni w wieku od 16 lat do 45 lat
formularz DS 157. Należy mieć ważny paszport i zdjęcie o wymiarach 5 na 5 cm. Trzeba
wnieść opłatę wizową (jest to opłata za rozpatrzenie wniosku wizowego, która
nie podlega zwrotowi, jeżeli nawet decyzja jest negatywna) i wypełnić formularz
na przesyłkę DHL. Ten ostatni jest po to, żeby Ambasada odesłała paszport z
wklejoną wizą. W czasie wizyty w ambasadzie zostawia się bowiem paszport i
ambasada go odsyła wraz z wizą - DHL-em właśnie. Jeżeli ktoś sobie wyobraża, że
żeby otrzymać wizę trzeba stać w kolejce kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin
przed ambasadą, do tego w nocy - jest w błędzie. Obecnie organizacja spotkań w
sprawie wizy jest na bardzo poprawnym poziomie. Opiszę to po kolei. Więc po
pierwsze trzeba wypełnić wniosek, zrobić zdjęcie, zgromadzić inne dokumenty. Jakie?
Takie, które uzna się za ważne. Konsul ocenia jak silnie osoba składająca
wniosek jest związana z krajem. Więc nie zaszkodzi mieć zaświadczenie o
zatrudnieniu i zarobkach, nie zaszkodzi zabrać ze sobą akt własności mieszkania
lub domu, wyciąg z konta bankowego, jeżeli jest plusowe. Ja miałem sporo tego
typu dokumentów ze sobą, bo naczytałem się w internecie, że warto różne rzeczy
mieć. Jednocześnie „forumowicze” radzili, żeby nie pokazywać nic na siłę. Jak
konsul poprosi to proszę bardzo, ale z własnej inicjatywy nic mu nie dawać.
Więc będąc w ambasadzie nic z żoną nie pokazywaliśmy oprócz tego, co było
trzeba. Konsul o nic nie prosił. Wizę otrzymaliśmy na dziesięć lat.
Wniosek wizowy jest na stronie ambasady.
Trzeba go wypełnić i wydrukować. Są to trzy strony, które należy wydrukować na
dwóch kartkach.
Wizytę w Ambasadzie należy umówić. W
zależności od miejsca zamieszkania umówić się trzeba albo w ambasadzie w
Warszawie, albo w Konsulacie w Krakowie. Na stronie internetowej Ambasady jest
podział kraju na dwa obszary. Do Konsulatu w Krakowie „należy” pięć
południowych województw. My byliśmy na rozmowie w Warszawie. Telefony, pod
które się dzwoni są obciążone dodatkowymi opłatami. Za każdą minutę rozmowy
płaci się 4,88 zł. Do ambasady w Warszawie telefonuje się na numer:
0-703 700-120, lub z telefonów komórkowych na numer: *7409400. Czas oczekiwania na spotkanie nie jest długi.
Można ten czas sprawdzić na stronie ambasady. Gdy ja się umawiałem, można było
wybrać następny dzień. Najlepiej zadzwonić kilka dni przed planowaną wizytą w
Ambasadzie. Przy umawianiu się na spotkanie należy mieć przy sobie paszport,
bowiem dane z paszportu trzeba będzie w rozmowie podać. Jak nie zadaje się
zbędnych pytań to rozmowa nie trwa długo – dwie minuty nie więcej. Gdy umawiamy
spotkanie podajemy również swój adres mailowy, na który przychodzi
potwierdzenie. Najlepiej je wydrukować i zabrać ze sobą. Na potwierdzeniu jest
numer spotkania, adres, data i godzina. Te same informacje otrzymuje się
telefonicznie. Ważny jest numer spotkania.
Wybierając się do USA we dwójkę lub w trójkę,
umawia się jedno spotkanie i otrzymuje się jeden numer. Przy rozmowie
telefonicznej trzeba mieć przy sobie paszporty i dane wszystkich osób. Opłata
wizowa wynosi 131 $ od osoby. Wnosi się
ją w banku lub na poczcie w złotych, po kursie, który jest podawany na stronach
ambasady. Pamiętać należy, że opłata powinna być wnoszona osobno za każdą osobę
- na osobnym blankiecie. Dodatkowo, należy wiedzieć, że płacąc przelewem trzeba
w banku ten przelew potwierdzić. Na poczcie jest prościej, bo stempel pocztowy
jest wystarczający. Nr konta należy oczywiście sprawdzić na stronie ambasady, a
jako tytuł przelewu wpisać „opłata za rozpatrzenie wniosku wizowego”. Poczta
opłat za przelew nie pobiera.
A teraz o tym, jak to się odbywa na miejscu w
Ambasadzie. Spotkania są umawiane w odstępach półgodzinnych. My z żoną byliśmy
umówieni na 8:30. Na tę godzinę umówionych było około 30 osób, a więc przed
wejściem do Ambasady utworzyła się naturalna kolejka. Sympatyczna kobieta
przeszła wzdłuż kolejki i sprawdziła pobieżnie wnioski i dokumenty. Następnie
po kolei wchodziło się do pomieszczenia (rodzaj portierni), gdzie podawało się
nazwisko, numer spotkania i gdzie odbyła się kontrola pod kątem bezpieczeństwa
- jak na lotnisku. Osobno rzeczy metalowe, bramki do wykrywania metalu i takie
tam. Na teren ambasady nie można wnosić żadnych urządzeń elektronicznych, nawet
telefonów komórkowych. W czasie rozmowy telefonicznej uprzedzają, żeby
telefonów ze sobą nie zabierać. Ale telefon można zostawić w tym pierwszym pomieszczeniu.
Musi być tylko wyłączony. Dostaje się numerek i nie ma problemu. Po przejściu
pierwszego miejsca czeka się w kolejce do głównego budynku. Tam odbywa się
dokładne sprawdzenie dokumentów. Zajmują się tym sympatyczne, młode i bardzo
uprzejme osoby. Jak wszystko jest w porządku, to kierują dalej. Główna sala,
gdzie odbywa się rozpatrywanie wniosków składa się z dwóch części. W obydwu
częściach są „okienka”. W pierwszej części siedzą w nich pracownicy zajmujący
się wprowadzaniem wniosków do systemu komputerowego, uzupełnianiem wniosków i
skanowaniem odcisków palców, a w drugiej części za szybkami urzędują pracownicy
konsularni. W okienkach jest mocne szkło i mała szparka na dole. Wszyscy dzięki
temu czują się bezpieczni. Najpierw czeka się w kolejce do wolnego okienka w
pierwszej części sali (to już trzecia kolejka). Osoby, które jadą razem,
dochodzą do okienka wspólnie. Tam odbywa się skanowanie wszystkich palców.
Jeżeli ktoś wyobrażał sobie zbieranie odcisków palców przy pomocy tuszu był
miło zaskoczony, bo teraz odbywa się to poprzez użycie skanerów
elektronicznych. Nas obsługiwała kobieta. Była skupiona, uważnie czytała
wnioski. Zadawała dodatkowe pytania, np. czym moja firma się zajmuje i jakie ja
dokładnie pełnię stanowisko. To, czego się dowiedziała dopisywała na wniosku
ręcznie. Wnioski zostały wprowadzone do systemu komputerowego. Pani ciągle
wpatrywała się w ekran, marszczyła brwi, sprawiała wrażenie, że coś jej się na
tym ekranie nie podoba, ale nie pytaliśmy o nic. Dostaliśmy na koniec numerek i
przeszliśmy do drugiej części sali, gdzie oczekiwaliśmy na spotkanie z
pracownikiem konsularnym. Nie podobało mi się trochę, że na wniosku żony coś
było nabazgrane i zaznaczone dodatkowo kolorowym, świecącym flamastrem. Nikt
takich bazgrołów nie miał. Żona była wyraźnie wyróżniona. W dodatku pierwszym
słowem było „Bad”. Nad okienkami zapalały się numerki coraz bliższe naszego, aż
w końcu zaświecił się nasz. Podeszliśmy. A tam znowu chcą odcisk wybranego
palca. Ale jak pani konsul zobaczyła wniosek żony stwierdziła, że żona ma złe
odciski palców i musimy przejść do innego okienka – dla niepełnosprawnych.
Wyjaśniło się, że bazgroł na wniosku – to było "bad printed” – złe
odciski. To specjalne okienko miało zaletę, że było niżej i były przy nim
foteliki, przy innych rozmowa odbywała się na stojąco. Pan konsul był
sympatycznym, stosunkowo młodym człowiekiem, miał sweter i długie włosy spięte
w kitkę. On wpatrywał się w ekran komputera jeszcze bardziej niż pani w
pierwszej części sali i jeszcze mocniej się marszczył. Najwyraźniej coś było
nie tak. Po dłuższej chwili się wyjaśniło. Kłopoty z komputerem. Moja żona ma
takie właściwości. Gdy wszyscy siadają do komputera i bez problemu pracują, ona
taki komputer bez problemu zawiesza. Nie wiadomo jak to działa. Zadziałało też najwyraźniej
w Ambasadzie. Konsul miał kłopot i musiał w końcu zresetować komputer. W
międzyczasie popatrzył na nasze wnioski, z uznaniem powiedział, że
zaplanowaliśmy „big trip”. Powiedział, żebyśmy popatrzyli sobie na fotografie
wiszące na ścianach, bo ładne, a to trochę potrwa. Nie pytał nas o nic, ani czy
już byliśmy za granicą, czy znamy kogoś w Stanach, jaka jest nasza sytuacja
rodzinna i finansowa, nie pytał o nic. Był miły, uśmiechał się i przepraszał za
komputer. Niestety jeden reset nie wystarczył i musiał to zrobić powtórnie. W
końcu system zaskoczył. Pobrał odciski, zeskanował wnioski, powpatrywał się
jeszcze w komputer, pomazał trochę na wnioskach długopisem. Zażartował, że
Stanislaw Wlodarczyk jest „bad man” – bo on widzi w komputerze, że taki
człowiek jest kryminalistą i lepiej jak będę używał drugiego imienia. A na
koniec powiedział, że oczywiście wizy otrzymujemy na 10 lat. Było miło i
sympatycznie. Przy okienku spędziliśmy znacznie więcej czasu niż inni, ale to
przez komputer i słabe linie papilarne. Nie wiemy jak przebiegały rozmowy
innych osób, ale ludzie wychodzili raczej uśmiechnięci. Wyszliśmy z Ambasady po
około dwóch godzinach. Organizacja i obsługa bez zarzutu. Nie ma się czego
obawiać.
Rozmowa z pracownikami ambasady odbywa się
oczywiście po polsku. Natomiast z konsulem można rozmawiać zarówno po polsku
jak i po angielsku. W naszym przypadku wyszedł system mieszany, bo konsul nie
znał perfekcyjnie polskiego i wolał mówić po angielsku, a my nie znaliśmy
dostatecznie dobrze angielskiego i woleliśmy mówić po polsku. Więc było trochę
tak, trochę tak. Generalnie bez problemu.
Paszporty wraz z wizami przywiózł kurier do
domu po trzech dniach. A na koniec, żeby nie było w tym odcinku tylko tekstowo,
zamieszczam dwa zdjęcia, które są co prawda luźno związane z tematem wiz. To
raczej obrazki zachęcające do tego, aby o wizę do Stanów wystąpić.
I nie tylko
Marta miała do mnie już pretensję, że tyle napisałem, a nie napisałem o jej kocie. Przecież to jedyny kot, który do mnie podchodzi i się nie boi. To prawda i nieprawda jednocześnie. Co prawda, mój własny kot mnie nigdy nie polubił, ale na przykład kot Leon się nigdy mnie nie bał. Ale co mi szkodzi. Przedstawię kota Kotangensa. To ładny kot. Nie zaprzeczam, ale należy do gatunku, którego my z moim przyjacielem pieskiem nie lubimy.
Ale jak już przedstawiam "obcego" jednak kota pozwolę sobie przedstawić bliższe mi zwierzaki. Oto Reksio, który jest z nami sporo już czasu. Wspaniały, piękny pies, który jednak ma naturę myśliwego i ciągle by za czymś gonił. Więc niestety chodzić musi na smyczy, a wybiegać może się tylko na działce. Dla pełnej prezentacji przedstawiam mojego przyjaciela, gdy był szczeniakiem i gdy już wydoroślał.
No i jak już tyle o zwierzakach to trzeba też przedstawić kota, który mnie nie lubi, choć mieszka już ze mną kilkanaście pewnie już lat. Ale trudno. Za taką postawę nie trafi do kociego nieba. Choć kto wie, może do kociego nieba trafia się własnie za coś takiego. Reksio twierdzi nawet, że koty duszy nie mają, więc kociego nieba nie ma.
I w ten sposób po pierwszej tekstowej części, druga część zrobiła się mocno obrazkowa.
Marta miała do mnie już pretensję, że tyle napisałem, a nie napisałem o jej kocie. Przecież to jedyny kot, który do mnie podchodzi i się nie boi. To prawda i nieprawda jednocześnie. Co prawda, mój własny kot mnie nigdy nie polubił, ale na przykład kot Leon się nigdy mnie nie bał. Ale co mi szkodzi. Przedstawię kota Kotangensa. To ładny kot. Nie zaprzeczam, ale należy do gatunku, którego my z moim przyjacielem pieskiem nie lubimy.
Ale jak już przedstawiam "obcego" jednak kota pozwolę sobie przedstawić bliższe mi zwierzaki. Oto Reksio, który jest z nami sporo już czasu. Wspaniały, piękny pies, który jednak ma naturę myśliwego i ciągle by za czymś gonił. Więc niestety chodzić musi na smyczy, a wybiegać może się tylko na działce. Dla pełnej prezentacji przedstawiam mojego przyjaciela, gdy był szczeniakiem i gdy już wydoroślał.
No i jak już tyle o zwierzakach to trzeba też przedstawić kota, który mnie nie lubi, choć mieszka już ze mną kilkanaście pewnie już lat. Ale trudno. Za taką postawę nie trafi do kociego nieba. Choć kto wie, może do kociego nieba trafia się własnie za coś takiego. Reksio twierdzi nawet, że koty duszy nie mają, więc kociego nieba nie ma.
I w ten sposób po pierwszej tekstowej części, druga część zrobiła się mocno obrazkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz