niedziela, 30 sierpnia 2015

Podróż 2010 - dzień 20, Joshua Tree Nat. Park, droga do Los Angeles, i takie tam pomysły

Podróże po Stanach


            20 dzień zaplanowany był dosyć ambitnie. Czekał na nas przejazd z Flagstaff do Los Angeles. To była trasa licząca ponad 800 km. A po drodze zaplanowaliśmy zwiedzanie parku narodowego Joshua Tree. Trasa kończyła się w Los Angeles, blisko ścisłego centrum tej metropolii. Tam mieliśmy umówione spotkanie z naszymi znajomymi Iloną i Pawłem, którzy zaczynali tego dnia swoją podróż po Ameryce. Na początek, jak zazwyczaj, zamieszczam zdjęcie - wizytówkę dnia.

























Trasa jaka wybraliśmy była dosyć urozmaicona. Poniżej zamieszczam mapę trasy stworzoną przez Google Maps. Troszkę odbiega ona od trasy jaka rzeczywiście pokonaliśmy, ale Google nie chce mnie słuchać, rządzi się po swojemu i nie chce do końca działać tak jak bym chciał. Ale mapę zamieszczam, żeby zilustrować dystans jaki pokonaliśmy. Kółkiem znajdującym się ponad niebieską plamą jeziora oznaczony jest park Joshua Tree. 



Przez pierwsze kilkaset kilometrów jechaliśmy autostradą, potem były drogi mniej uczęszczane - poprzez suche, odludne pustynie otoczone szarymi, suchymi górami, a w końcowej części czekały na nas ruchliwe autostrady, po których tysiące aut zmierzały do Los Angeles. Jazda autostradą, na tym pierwszym odcinku, nie była szczególnie atrakcyjna - po trzech tygodniach spędzonych wśród przepięknych krajobrazów już mało co nas mogło zachwycić. Ale była to ładna, szybka trasa. Po drodze zaskoczyły nas bramki, takie jak bramki na autostradzie do pobierania opłat. Było to na granicy stanów Arizona i Kalifornia. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z czymś takim i nie udało nam się tego zrozumieć. Kontrola niemalże jak przy przekraczaniu granicy. Pytania skąd jedziemy i po co. Dziwne. W poprzedniej i przyszłej podróży z niczym takim nigdzie się nie spotkaliśmy.

Wkrótce potem odbiliśmy od autostrady na południe w stronę suchych, pustynnych terenów. Ruch samochodowy robił się coraz mniejszy, widoki coraz bardziej rozległe i monotonne, choć piękne. Szare góry, uboga roślinność, suchy piach pozbijany w większe grudki. Ruch samochodowy był bardzo mały. Ceny na stacjach rosły i widać było, że tutaj żarty się kończą i trzeba nie bacząc na wysoką cenę zatankować bo będzie niedobrze. Jak wjechaliśmy na kolejny prosty odcinek, którego końca nie było widać, to po spojrzeniu na mapę uznaliśmy, że trzeba zawrócić i najpierw zatankować, bo będzie niedobrze. I byłoby niedobrze bo z całą pewnością zabrakłoby nam paliwa. Poniżej kilka zdjęć z tego odcinka - po zjechaniu z autostrady i przed dotarciem do Parku Joshua.



Niekończąca się droga, na której nie można dostrzec żadnego pojazdu. Niekiedy wydawało nam się, że zbudowano ją właśnie dla nas.



Takimi drogami jechaliśmy setki kilometrów. Żadnego życia, żadnych zabudować, góry i pustynia. Ale potem, gdy dojeżdżaliśmy do parku Joshua Tree National Park zaczęły pojawiać się domy. Początkowo nieliczne, pojedyncze, oddalone od siebie o kilka kilometrów, potem liczniejsze. Bardzo dużo było zupełnie porzuconych, zniszczonych, zapadniętych. To ciężkie miejsce do życia. Upał, sucho – jak i z czego ci ludzie żyją trudno dociec. Szkoda, że Główny Tłumacz Wyprawy nie lubi robić zdjęć, a że wolał być pasażerem a nie kierowcą, więc zdjęć z tego odcinka nie ma.  Poniższe zdjęcie pochodzi już z Parku. 

      Drzewa Joshua występują w wielu miejscach w zachodnich stanach USA. Widzieliśmy takie drzewa między innymi w rejonie Doliny Śmierci. Drzewa Joshua to juki krótkolistne. Większość takiej rośliny to charakterystyczne pień, od którego odrastają ramiona pokryte małymi listkami. Wyglądają jak kaktusy. Są piękne.  A w parku Joshua Tree National Park jest ich mnóstwo. Ale nie tylko to decyduje o urodzie tego miejsca. Gorąco, sucho, pustynia ale i kolorowe rośliny, malownicze skały, błękitne niebo – to wszystko składa się na urok tego parku. 
       Plan parku pobrany z Wikipedii przedstawiony jest poniżej. Ta i inne mapy w lepszej rozdzielczości można znaleźć na stronie internetowej parku www.nps.gov/jotr 

Joshua tree national-park map

W parku spotykają się dwie pustynie – Colorado i Mojave. Byliśmy w najczęściej odwiedzanej części parku – wjechaliśmy przy OasisVisitor Center, a wyjechaliśmy przy Joshua Tree Visitor Center. Odbiliśmy na przełęcz Keys View pokonując różnicę poziomów 1000 metrów, w wielu miejscach się na krótko zatrzymywaliśmy i zrobiliśmy jedną ładną nieco dłuższą wycieczkę. Warunki w Parku były bardzo trudne. Temperatura sięgała zapewne 40 stopni. Pora na nieco więcej zdjęć. 










Niektóre drzewa zaskakiwały wielkością. Ich wysokość przekraczała 10 metrów.





Jak to zazwyczaj bywa w miejscach bardzo gorących, turystów było bardzo mało. Można było w spokoju zachwycać się roślinami i krajobrazami. 




Mimo napiętego programu i ogromnego upału nie odmówiliśmy sobie wycieczki pieszej. Było niesamowicie gorąco. I trochę smutno było, bo przecież to był ostatni dzień wśród amerykańskich niezwykłych krajobrazów. Pozostał przed nami tylko jeden dzień – dzień wyjazdowy – w scenerii wielkiego miasta. Ale póki co cieszyliśmy się jeszcze tą ostatnią wycieczką. 










A potem pozostały nam trzy godziny jazdy do centrum Los Angeles z umiarkowanymi korkami po drodze. Przez ostatnie kilkadziesiąt, a może przez ponad 100 km, na drodze panował straszny tłok i obowiązywała dosyć duża prędkość. Trzymaliśmy się środkowych pasów, bo po drodze było dużo rozjazdów. I nie było reguły – raz odjazdy były z prawego pasa, innym razem z lewego. Ale oznakowanie autostrad było perfekcyjne. Po przyjeździe do Polski, wkrótce potem pojechałem do Warszawy. Wiedziałem, gdzie mam dojechać, znałem rozkład miasta i strasznie błądziłem. Zezłościłem się wówczas strasznie. No bo jak to tak. W obcym kraju, w mieście gdzie tablice informacyjne są w obcym języku, gdzie nie zna się języka, gdzie ruch jest kilka, lub kilkanaście razy większy, w mieście, które jest dziesięć razy rozleglejsze, ja wjeżdżam do samego centrum i dojeżdżam pod sam hotel bez najmniejszego błądzenia, a w Warszawie błądzę, jakbym całe życie mieszkał na wsi.  No nienormalne to jest jednak.  Ale to tak na marginesie. Im bliżej było centrum tym tłok był większy. Po raz pierwszy poruszaliśmy się po Los Angeles w korku. Ale jak już wspomniałem, trafiliśmy pod hotel od pierwszego podejścia. Hotel był na 4 lub 7 ulicy - już nie pamiętam, praktycznie w centrum. Lokalizacja idealna, natomiast standard hotelu był podły. Prowadzili go ludzie o urodzie meksykańskiej. Pokoje były mocno zaniedbane. Ale cena i położenie to w pełni rekompensowały. Oczywiście miło by było spędzić tą ostatnią amerykańską noc w luksusie, ale trzeba było zachować rozsądek. Hotel wybieraliśmy zresztą wspólnie z Iloną i Pawłem, którzy wkrótce też przyjechali. Podróżowali z przygodami. Samolot odleciał z Warszawy z opóźnieniem, musieli zmieniać samolot na inny, krótko mówiąc na początku mieli pecha. Ale później ich podróż przebiegała bez zakłóceń, a była jeszcze dłuższa od naszej. Oni spędzili w Stanach cały miesiąc. Nieźle brzmi taka opowieść – umówiliśmy się ze znajomymi w Los Angeles.
            Posiedzieliśmy najpierw razem w pokoju hotelowym, dzieląc się pierwszymi wrażeniami. Tequila, kupiona dwa dni wcześniej, mocno się w tym momencie przydała. Byłem przygotowany na spożywanie jej z sokiem oraz  w postaci nieskażonej – wybraliśmy ostatecznie wariant drugi. A potem ruszyliśmy do miasta coś zjeść. Do ścisłego centrum szliśmy zaledwie kilkanaście minut obserwując w jednym miejscu natężenie ruchu na śródmiejskiej autostradzie, po której wcześniej jechaliśmy.

Zjedliśmy porządną kolację z winem i mimo że było to centrum Los Angeles, a lokal był elegancki, nie  kosztowało nas to więcej niż kolacja na Piotrkowskiej w Łodzi. A potem był jeszcze niewielki spacer po mieście i ostatni pełen dzień naszej wycieczki po Stanach dobiegł końca. 









I nie tylko

            W tej części wyjątkowo nie będzie żadnych zdjęć. Bo tym razem nie mam nastroju do ich wybierania, nie mam też do powiedzenia nic wesołego. Ostatni miesiąc to zdecydowanie zły miesiąc. Zaczęło się od kradzieży samochodu, ale to przyjęliśmy ze względnym spokojem. Toż to tylko rzecz, w dodatku ubezpieczona od kradzieży. Policja wdrożyła śledztwo, po czym je umorzyła. Można się tylko dziwić, że w mieście, gdzie na każdym niemal skrzyżowaniu są kamery, może zniknąć bez śladu samochód.  Ciekawe, czy te kamery coś zapisują, czy ktoś to przegląda, analizuje, szuka, sprawdza podejrzane miejsca, używa psa tropiącego. Pewnie nie – przecież trzeba wypełnić różne formularze, napisać postanowienie o wszczęciu dochodzenia, zawiadomić być może prokuraturę, potem napisać postanowienie o umorzeniu, na szukanie, przeglądanie zapisów z kamer pewnie brakuje czasu.
            Główne zmartwienie zaczęło się dwa tygodnie temu. W nocy zadzwonił telefon, a taki nocny telefon nigdy nie oznaczał niczego dobrego. Taki telefon był zawsze sygnałem, że u rodziców żony pojawił się jakiś kryzys zdrowotny i trzeba do nich jechać. Tym razem było jednak inaczej niż zazwyczaj. Dramatycznie gorzej. To nie było osłabienie, nie było zbyt niskie, albo zbyt wysokie ciśnienie, nie był to ani niski, ani wysoki poziom cukru. Mój dobry teść dostał udaru mózgu. Bardzo sympatyczni i fachowi ratownicy medyczni nie mieli żadnych wątpliwości. Powiedzieli, że udar jest ciężki i trzeba się liczyć ze wszystkim. A ja na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet dobrze co to jest udar mózgu. Teraz już wiem i to aż za dobrze. W końcu codziennie od ponad dwóch tygodni odwiedzam oddział neurologiczny. Wizyty w takim miejscu pokazują świat zupełnie z innej strony. I widać to, czego nie widać na co dzień. Widać czym może być starość, i widać jakie okrutne choroby mogą dopaść i niszczyć ludzi w młodym, lub względnie młodym wieku. Można się napatrzeć na staruszków leżących nieruchomo, z otwartymi ustami i można zobaczyć młodych ludzi, którzy nie wiedzą gdzie są, mówią w sposób niezrozumiały, mają podłączone cewniki i założone pampersy.
            Mam nadzieję, że mój dobry teść da radę i zwalczy najgorsze objawy choroby. Nie poddaje się i walczy już drugi tydzień dzielnie, robiąc małe postępy. Ale czy kiedykolwiek będzie mówił, czy kiedykolwiek stanie na nogach ? Szpital robi dużo, żeby najgorsza faza choroby minęła. Nie ma tutaj postawy „olewającej” bo wiek zaawansowany, bo już się człowiek nażył. Szpital walczy z chorobą stosując różne środki i mam nadzieję, że zakończy się to dobrze. Obserwuję też pracę pielęgniarek i personelu pomocniczego. To bardzo trudna, odpowiedzialna i bardzo ciężka praca. Powinna być wysoko wynagradzana.

            Niektórzy mówią, że starość się Bogu nie udała. Ale chyba nieładnie tak mówić o Szanownym Stwórcy. Mógł w tym planie być jakiś zamysł, którego nie dostrzegamy. Może jednak nie było, tylko temat starości i chorób jawił się jako niegodny uwagi. Tak wyszło i tak jest. Ale może można to zmienić i ustawić wszystko od nowa.  Niech nie będzie nowotworów, udarów, wylewów, zawałów, stwardnień rozsianych, demencji starczej, stóp cukrzycowych i innych ciężkich chorób oraz niech starość nie będzie nigdy upokarzająca. Tylko tyle. Cóż by to szkodziło. Wszak człowieka można doświadczać, poddawać próbom, wodzić na pokuszenie, sprawdzać na tysiąc innych sposobów, bez ciężkich chorób i złej starości. Może warto troszkę inaczej urządzić życie naszego ludzkiego gatunku. Wszak Szanownemu Stwórcy pozostało by jeszcze wiele kryteriów do oceny ziemskiego życia człowieka. Nie chodzi mi o rewolucję, człowiek niechby dalej był niedoskonały, niechby dalej posiadał tysiąc wad - mógłby żyć moralnie lub niemoralnie, mógłby kraść lub rozdawać majątek biednym, żyć w klasztorze lub w domu publicznym, być wiernym przysiędze małżeńskiej, lub nieco błądzić, lub zupełnie się łajdaczyć, mógłby dalej trafiać do nieba lub piekła.
            Popuśćmy zatem wodze fantazji i spróbujmy zaplanować świat lepszy choć nie idealny. Pomysł pierwszy - człowiek rodzi się, po roku osiąga stan pełnej dorosłości, żyje na nic nie chorując, nie zmieniając się fizycznie, a dokładnie w wieku 100 lat umiera. Niezłe, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Zresztą to dobre dla robotów, a nie dla człowieka. Niech nie zmienia się zbyt wiele. Niech będzie dzieciństwo i dojrzewanie, wiek dorosły i zaawansowany i wcale nie muszą zniknąć wszystkie obecne minusy zdrowotne naszego życia. Niech zatem dzieci mają te swoje kolki, a młodzież trądzik na twarzy. Niech pozostaną przeziębienia i grypy, niech od czasu do czasu bolą nas plecy i zrobi się „zimno” na ustach, zaboli brzuch, lub głowa. Niech mężczyźni z wiekiem w mniejszym lub większym stopniu łysieją, niech rosną im brzuchy, wiotczeje skóra, a nawet niech mają problemy ze sprawnością seksualną i łykają viagrę :) Niech wyglądają nawet – tak jak obecnie to bywa - żałośnie i nieatrakcyjnie gdy stoją w grupkach w zaawansowanym wieku pod sklepem alkoholowym, w młodzieżowych czapeczkach, sandałkach założonych na długie skarpety i szortach odsłaniających niezgrabne krzywe, białe nogi. Kobiety też nie muszą być zawsze piękne i zgrabne. Niech robią im się zmarszczki, cellulit,  rozstępy na skórze, niech rosną im nadmiernie pupy i grubieją nogi, niech krótko mówiąc tracą z wiekiem na atrakcyjności. Przecież nie może załamać się przemysł farmaceutyczny i medycyna. Niech istnieją zatem dalej suplementy diety,  kremy, witaminy i tysiące innych medykamentów opóźniających starzenie i wydłużających sprawność fizyczną i każdą inną. Zamiast szpitali niech rozrastają się ośrodki spa, siłownie, baseny, sauny itd. Bo starzenie może pozostać. Niech obniża się z wiekiem sprawność fizyczna i intelektualna, tylko bez przesady. Zamiast wejść na Giewont w dwie godziny wejdźmy tam w cztery godziny. Głupiejmy na starość ale umiarkowanie – tak powiedzmy maksymalnie do 75 procent swojego intelektualnego szczytu. Możemy na starość nie mieć już tylu pomysłów i energii. Na wszystko zgoda. Tylko niech znikną udary, nowotwory i wszystkie te mniej lub bardziej straszne choroby, które prowadzą do przedwczesnej śmierci, cierpienia, czy niesprawności.
            A ludzie niech żyją sobie tak co najmniej dziewięćdziesiąt lat i odchodzą spokojnie we śnie do innego świata (pewnie trzeba będzie wydłużyć wiek emerytalny). Jedni niech przeżywają tylko to minimum, inni niech żyją dłużej – niech każdy ma nadzieję, że będzie w tej drugiej grupie. A jakby tak jeszcze na trzy miesiące przed końcem każdy otrzymał sygnał, że to już na niego pora, byłoby super. Można by jeszcze nieźle te trzy miesiące wykorzystać – na pisanie testamentów, na przyjęcia pożegnalne, zamykanie działalności gospodarczej, porządkowanie dokumentów, przyjęcia w gronie znajomych i rodziny, spożywanie alkoholu, jeszcze jeden wyjazd do Stanów, załatwienie zawsze odkładanych spraw, rozmowę na którą nigdy nie było czasu.  

Plan chyba niezły, gdyby jeszcze ktoś zechciał wprowadzić go w życie.  

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny tekst w "i nie tylko". Wspaniała byłaby taka starość, wymarzona wręcz. Każdy jednak ma swój bagaż do udźwignięcia i to z niego nas Stwórca rozlicza.
    Stany też wspaniałe, pozostaje tylko pozazdrościć i pogratulować :)
    Życzę też wszystkiego dobrego i powrotu do zdrowia dla Pana teścia.

    OdpowiedzUsuń