20 dzień zaplanowany był dosyć ambitnie.
Czekał na nas przejazd z Flagstaff do Los Angeles. To była trasa licząca ponad
800 km. A po drodze zaplanowaliśmy zwiedzanie parku narodowego Joshua Tree. Trasa
kończyła się w Los Angeles, blisko ścisłego centrum tej metropolii. Tam
mieliśmy umówione spotkanie z naszymi znajomymi Iloną i Pawłem, którzy
zaczynali tego dnia swoją podróż po Ameryce. Na początek, jak zazwyczaj,
zamieszczam zdjęcie - wizytówkę dnia.
Trasa
jaka wybraliśmy była dosyć urozmaicona. Poniżej zamieszczam mapę trasy
stworzoną przez Google Maps. Troszkę odbiega ona od trasy jaka rzeczywiście
pokonaliśmy, ale Google nie chce mnie słuchać, rządzi się po swojemu i nie chce
do końca działać tak jak bym chciał. Ale mapę zamieszczam, żeby zilustrować
dystans jaki pokonaliśmy. Kółkiem znajdującym się ponad niebieską plamą jeziora
oznaczony jest park Joshua Tree.
Przez
pierwsze kilkaset kilometrów jechaliśmy autostradą, potem były drogi mniej uczęszczane -
poprzez suche, odludne pustynie otoczone szarymi, suchymi górami, a w końcowej
części czekały na nas ruchliwe autostrady, po których tysiące aut zmierzały do
Los Angeles. Jazda autostradą, na tym pierwszym odcinku, nie była szczególnie
atrakcyjna - po trzech tygodniach spędzonych wśród przepięknych krajobrazów już
mało co nas mogło zachwycić. Ale była to ładna, szybka trasa. Po drodze
zaskoczyły nas bramki, takie jak bramki na autostradzie do pobierania opłat.
Było to na granicy stanów Arizona i Kalifornia. Po raz pierwszy spotkaliśmy się
z czymś takim i nie udało nam się tego zrozumieć. Kontrola niemalże jak przy
przekraczaniu granicy. Pytania skąd jedziemy i po co. Dziwne. W poprzedniej i
przyszłej podróży z niczym takim nigdzie się nie spotkaliśmy.
Wkrótce potem
odbiliśmy od autostrady na południe w stronę suchych, pustynnych terenów. Ruch
samochodowy robił się coraz mniejszy, widoki coraz bardziej rozległe i
monotonne, choć piękne. Szare góry, uboga roślinność, suchy piach pozbijany w
większe grudki. Ruch samochodowy był bardzo mały. Ceny na stacjach rosły i
widać było, że tutaj żarty się kończą i trzeba nie bacząc na wysoką cenę
zatankować bo będzie niedobrze. Jak wjechaliśmy na kolejny prosty odcinek,
którego końca nie było widać, to po spojrzeniu na mapę uznaliśmy, że trzeba
zawrócić i najpierw zatankować, bo będzie niedobrze. I byłoby niedobrze bo z
całą pewnością zabrakłoby nam paliwa. Poniżej kilka zdjęć z tego odcinka - po
zjechaniu z autostrady i przed dotarciem do Parku Joshua.
Niekończąca
się droga, na której nie można dostrzec żadnego pojazdu. Niekiedy wydawało nam
się, że zbudowano ją właśnie dla nas.
Takimi
drogami jechaliśmy setki kilometrów. Żadnego życia, żadnych zabudować, góry i
pustynia. Ale potem, gdy dojeżdżaliśmy do parku Joshua Tree National Park
zaczęły pojawiać się domy. Początkowo nieliczne, pojedyncze, oddalone od siebie
o kilka kilometrów, potem liczniejsze. Bardzo dużo było zupełnie porzuconych,
zniszczonych, zapadniętych. To ciężkie miejsce do życia. Upał, sucho – jak i z
czego ci ludzie żyją trudno dociec. Szkoda, że Główny Tłumacz Wyprawy nie lubi
robić zdjęć, a że wolał być pasażerem a nie kierowcą, więc zdjęć z tego odcinka
nie ma. Poniższe zdjęcie pochodzi już z
Parku.
Drzewa Joshua
występują w wielu miejscach w zachodnich stanach USA. Widzieliśmy takie drzewa
między innymi w rejonie Doliny Śmierci. Drzewa Joshua to juki krótkolistne.
Większość takiej rośliny to charakterystyczne pień, od którego odrastają
ramiona pokryte małymi listkami. Wyglądają jak kaktusy. Są piękne. A w parku Joshua Tree National Park jest ich
mnóstwo. Ale nie tylko to decyduje o urodzie tego miejsca. Gorąco, sucho,
pustynia ale i kolorowe rośliny, malownicze skały, błękitne niebo – to wszystko
składa się na urok tego parku.
Plan parku pobrany z Wikipedii przedstawiony jest poniżej. Ta
i inne mapy w lepszej rozdzielczości można znaleźć na stronie internetowej
parku www.nps.gov/jotr
![Joshua tree national-park map](https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/4/4a/Joshua_tree_national-park_map.jpg/1024px-Joshua_tree_national-park_map.jpg)
W parku spotykają się dwie pustynie – Colorado i Mojave.
Byliśmy w najczęściej odwiedzanej części parku – wjechaliśmy przy OasisVisitor
Center, a wyjechaliśmy przy Joshua Tree Visitor Center. Odbiliśmy na przełęcz Keys View pokonując różnicę poziomów 1000 metrów, w wielu miejscach się na krótko zatrzymywaliśmy i zrobiliśmy jedną ładną nieco dłuższą wycieczkę. Warunki w Parku były bardzo
trudne. Temperatura sięgała zapewne 40 stopni. Pora na nieco więcej zdjęć.
Niektóre
drzewa zaskakiwały wielkością. Ich wysokość przekraczała 10 metrów.
Jak to zazwyczaj
bywa w miejscach bardzo gorących, turystów było bardzo mało. Można było w
spokoju zachwycać się roślinami i krajobrazami.
Mimo
napiętego programu i ogromnego upału nie odmówiliśmy sobie wycieczki pieszej.
Było niesamowicie gorąco. I trochę smutno było, bo przecież to był ostatni dzień
wśród amerykańskich niezwykłych krajobrazów. Pozostał przed nami tylko jeden
dzień – dzień wyjazdowy – w scenerii wielkiego miasta. Ale póki co cieszyliśmy
się jeszcze tą ostatnią wycieczką.
A potem pozostały
nam trzy godziny jazdy do centrum Los Angeles z umiarkowanymi korkami po
drodze. Przez ostatnie kilkadziesiąt, a może przez ponad 100 km, na drodze
panował straszny tłok i obowiązywała dosyć duża prędkość. Trzymaliśmy się
środkowych pasów, bo po drodze było dużo rozjazdów. I nie było reguły – raz
odjazdy były z prawego pasa, innym razem z lewego. Ale oznakowanie autostrad
było perfekcyjne. Po przyjeździe do Polski, wkrótce potem pojechałem do
Warszawy. Wiedziałem, gdzie mam dojechać, znałem rozkład miasta i strasznie
błądziłem. Zezłościłem się wówczas strasznie. No bo jak to tak. W obcym kraju,
w mieście gdzie tablice informacyjne są w obcym języku, gdzie nie zna się
języka, gdzie ruch jest kilka, lub kilkanaście razy większy, w mieście, które
jest dziesięć razy rozleglejsze, ja wjeżdżam do samego centrum i dojeżdżam pod
sam hotel bez najmniejszego błądzenia, a w Warszawie błądzę, jakbym całe życie
mieszkał na wsi. No nienormalne to jest
jednak. Ale to tak na marginesie. Im
bliżej było centrum tym tłok był większy. Po raz pierwszy poruszaliśmy się po
Los Angeles w korku. Ale jak już wspomniałem, trafiliśmy pod hotel od
pierwszego podejścia. Hotel był na 4 lub 7 ulicy - już nie pamiętam,
praktycznie w centrum. Lokalizacja idealna, natomiast standard hotelu był
podły. Prowadzili go ludzie o urodzie meksykańskiej. Pokoje były mocno
zaniedbane. Ale cena i położenie to w pełni rekompensowały. Oczywiście miło by
było spędzić tą ostatnią amerykańską noc w luksusie, ale trzeba było zachować
rozsądek. Hotel wybieraliśmy zresztą wspólnie z Iloną i Pawłem, którzy wkrótce
też przyjechali. Podróżowali z przygodami. Samolot odleciał z Warszawy z
opóźnieniem, musieli zmieniać samolot na inny, krótko mówiąc na początku mieli
pecha. Ale później ich podróż przebiegała bez zakłóceń, a była jeszcze dłuższa
od naszej. Oni spędzili w Stanach cały miesiąc. Nieźle brzmi taka opowieść –
umówiliśmy się ze znajomymi w Los Angeles.
Posiedzieliśmy najpierw razem w
pokoju hotelowym, dzieląc się pierwszymi wrażeniami. Tequila, kupiona dwa dni
wcześniej, mocno się w tym momencie przydała. Byłem przygotowany na spożywanie
jej z sokiem oraz w postaci nieskażonej
– wybraliśmy ostatecznie wariant drugi. A potem ruszyliśmy do miasta coś zjeść.
Do ścisłego centrum szliśmy zaledwie kilkanaście minut obserwując w jednym
miejscu natężenie ruchu na śródmiejskiej autostradzie, po której wcześniej
jechaliśmy.
Zjedliśmy
porządną kolację z winem i mimo że było to centrum Los Angeles, a lokal był
elegancki, nie kosztowało nas to więcej
niż kolacja na Piotrkowskiej w Łodzi. A potem był jeszcze niewielki spacer po
mieście i ostatni pełen dzień naszej wycieczki po Stanach dobiegł końca.
I nie tylko
W tej części wyjątkowo nie będzie
żadnych zdjęć. Bo tym razem nie mam nastroju do ich wybierania, nie mam też do
powiedzenia nic wesołego. Ostatni miesiąc to zdecydowanie zły miesiąc. Zaczęło
się od kradzieży samochodu, ale to przyjęliśmy ze względnym spokojem. Toż to
tylko rzecz, w dodatku ubezpieczona od kradzieży. Policja wdrożyła śledztwo, po
czym je umorzyła. Można się tylko dziwić, że w mieście, gdzie na każdym niemal
skrzyżowaniu są kamery, może zniknąć bez śladu samochód. Ciekawe, czy te kamery coś zapisują, czy ktoś
to przegląda, analizuje, szuka, sprawdza podejrzane miejsca, używa psa
tropiącego. Pewnie nie – przecież trzeba wypełnić różne formularze, napisać
postanowienie o wszczęciu dochodzenia, zawiadomić być może prokuraturę, potem
napisać postanowienie o umorzeniu, na szukanie, przeglądanie zapisów z kamer
pewnie brakuje czasu.
Główne zmartwienie zaczęło się dwa
tygodnie temu. W nocy zadzwonił telefon, a taki nocny telefon nigdy nie
oznaczał niczego dobrego. Taki telefon był zawsze sygnałem, że u rodziców żony
pojawił się jakiś kryzys zdrowotny i trzeba do nich jechać. Tym razem było
jednak inaczej niż zazwyczaj. Dramatycznie gorzej. To nie było osłabienie, nie
było zbyt niskie, albo zbyt wysokie ciśnienie, nie był to ani niski, ani wysoki
poziom cukru. Mój dobry teść dostał udaru mózgu. Bardzo sympatyczni i fachowi ratownicy
medyczni nie mieli żadnych wątpliwości. Powiedzieli, że udar jest ciężki i
trzeba się liczyć ze wszystkim. A ja na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet
dobrze co to jest udar mózgu. Teraz już wiem i to aż za dobrze. W końcu
codziennie od ponad dwóch tygodni odwiedzam oddział neurologiczny. Wizyty w
takim miejscu pokazują świat zupełnie z innej strony. I widać to, czego nie
widać na co dzień. Widać czym może być starość, i widać jakie okrutne choroby
mogą dopaść i niszczyć ludzi w młodym, lub względnie młodym wieku. Można się
napatrzeć na staruszków leżących nieruchomo, z otwartymi ustami i można
zobaczyć młodych ludzi, którzy nie wiedzą gdzie są, mówią w sposób
niezrozumiały, mają podłączone cewniki i założone pampersy.
Mam nadzieję, że mój dobry teść da
radę i zwalczy najgorsze objawy choroby. Nie poddaje się i walczy już drugi
tydzień dzielnie, robiąc małe postępy. Ale czy kiedykolwiek będzie mówił, czy
kiedykolwiek stanie na nogach ? Szpital robi dużo, żeby najgorsza faza choroby
minęła. Nie ma tutaj postawy „olewającej” bo wiek zaawansowany, bo już się
człowiek nażył. Szpital walczy z chorobą stosując różne środki i mam nadzieję,
że zakończy się to dobrze. Obserwuję też pracę pielęgniarek i personelu
pomocniczego. To bardzo trudna, odpowiedzialna i bardzo ciężka praca. Powinna
być wysoko wynagradzana.
Niektórzy mówią, że starość się Bogu
nie udała. Ale chyba nieładnie tak mówić o Szanownym Stwórcy. Mógł w tym planie
być jakiś zamysł, którego nie dostrzegamy. Może jednak nie było, tylko temat
starości i chorób jawił się jako niegodny uwagi. Tak wyszło i tak jest. Ale może
można to zmienić i ustawić wszystko od nowa. Niech nie będzie nowotworów, udarów, wylewów,
zawałów, stwardnień rozsianych, demencji starczej, stóp cukrzycowych i innych
ciężkich chorób oraz niech starość nie będzie nigdy upokarzająca. Tylko tyle. Cóż
by to szkodziło. Wszak człowieka można doświadczać, poddawać próbom, wodzić na
pokuszenie, sprawdzać na tysiąc innych sposobów, bez ciężkich chorób i złej
starości. Może warto troszkę inaczej urządzić życie naszego ludzkiego gatunku. Wszak
Szanownemu Stwórcy pozostało by jeszcze wiele kryteriów do oceny ziemskiego
życia człowieka. Nie chodzi mi o rewolucję, człowiek niechby dalej był niedoskonały,
niechby dalej posiadał tysiąc wad - mógłby żyć moralnie lub niemoralnie, mógłby
kraść lub rozdawać majątek biednym, żyć w klasztorze lub w domu publicznym, być
wiernym przysiędze małżeńskiej, lub nieco błądzić, lub zupełnie się łajdaczyć,
mógłby dalej trafiać do nieba lub piekła.
Popuśćmy zatem wodze fantazji i
spróbujmy zaplanować świat lepszy choć nie idealny. Pomysł pierwszy - człowiek
rodzi się, po roku osiąga stan pełnej dorosłości, żyje na nic nie chorując, nie
zmieniając się fizycznie, a dokładnie w wieku 100 lat umiera. Niezłe, ale nie
wymagajmy zbyt wiele. Zresztą to dobre dla robotów, a nie dla człowieka. Niech
nie zmienia się zbyt wiele. Niech będzie dzieciństwo i dojrzewanie, wiek
dorosły i zaawansowany i wcale nie muszą zniknąć wszystkie obecne minusy zdrowotne
naszego życia. Niech zatem dzieci mają te swoje kolki, a młodzież trądzik na
twarzy. Niech pozostaną przeziębienia i grypy, niech od czasu do czasu bolą nas
plecy i zrobi się „zimno” na ustach, zaboli brzuch, lub głowa. Niech mężczyźni
z wiekiem w mniejszym lub większym stopniu łysieją, niech rosną im brzuchy,
wiotczeje skóra, a nawet niech mają problemy ze sprawnością seksualną i łykają
viagrę :) Niech wyglądają nawet – tak jak obecnie to bywa - żałośnie i
nieatrakcyjnie gdy stoją w grupkach w zaawansowanym wieku pod sklepem alkoholowym,
w młodzieżowych czapeczkach, sandałkach założonych na długie skarpety i szortach
odsłaniających niezgrabne krzywe, białe nogi. Kobiety też nie muszą być zawsze
piękne i zgrabne. Niech robią im się zmarszczki, cellulit, rozstępy na skórze, niech rosną im nadmiernie
pupy i grubieją nogi, niech krótko mówiąc tracą z wiekiem na atrakcyjności.
Przecież nie może załamać się przemysł farmaceutyczny i medycyna. Niech
istnieją zatem dalej suplementy diety, kremy,
witaminy i tysiące innych medykamentów opóźniających starzenie i wydłużających
sprawność fizyczną i każdą inną. Zamiast szpitali niech rozrastają się ośrodki
spa, siłownie, baseny, sauny itd. Bo starzenie może pozostać. Niech obniża się z
wiekiem sprawność fizyczna i intelektualna, tylko bez przesady. Zamiast wejść
na Giewont w dwie godziny wejdźmy tam w cztery godziny. Głupiejmy na starość
ale umiarkowanie – tak powiedzmy maksymalnie do 75 procent swojego
intelektualnego szczytu. Możemy na starość nie mieć już tylu pomysłów i
energii. Na wszystko zgoda. Tylko niech znikną udary, nowotwory i wszystkie te
mniej lub bardziej straszne choroby, które prowadzą do przedwczesnej śmierci,
cierpienia, czy niesprawności.
A ludzie niech żyją sobie tak co
najmniej dziewięćdziesiąt lat i odchodzą spokojnie we śnie do innego świata
(pewnie trzeba będzie wydłużyć wiek emerytalny). Jedni niech przeżywają tylko to
minimum, inni niech żyją dłużej – niech każdy ma nadzieję, że będzie w tej
drugiej grupie. A jakby tak jeszcze na trzy miesiące przed końcem każdy
otrzymał sygnał, że to już na niego pora, byłoby super. Można by jeszcze nieźle
te trzy miesiące wykorzystać – na pisanie testamentów, na przyjęcia pożegnalne,
zamykanie działalności gospodarczej, porządkowanie dokumentów, przyjęcia w
gronie znajomych i rodziny, spożywanie alkoholu, jeszcze jeden wyjazd do
Stanów, załatwienie zawsze odkładanych spraw, rozmowę na którą nigdy nie było
czasu.
Plan
chyba niezły, gdyby jeszcze ktoś zechciał wprowadzić go w życie.