niedziela, 12 stycznia 2014

Podróż 2009, Dzień 8, Arches National Park i droga w Góry Skaliste i jak zawsze nie tylko

Podróże po Stanach

        Plan na ten dzień był bardzo prosty. Moab gdzie nocowaliśmy jest tylko o kilka kilometrów oddalone od wjazdu do Parku Narodowego Łuków Skalnych. To była główna atrakcja dnia. Mieliśmy tam być 3-4 godziny a potem szybko przejechać do hotelu położonego już blisko wjazdu do Parku Narodowego Gór Skalistych w Georgetown i trochę odpocząć. Do przejechania mieliśmy 554 km najpierw po Stanie Utah, a potem Kolorado. Georgetown leży w pobliżu Denver stolicy Kolorado.
     Dzień miał być generalnie „wypoczynkowy”, bo wybrałem najszybszą (no prawie najszybszą) trasę przejazdu, głównie autostradą. Ale Park Łuków Skalnych okazał się piękniejszy niż można było przypuszczać i zabawiliśmy tam znacznie dłużej niż pierwotnie planowałem. To piękne miejsce.



Do Parku Arches dojeżdża się z Moab jadąc na północ drogą 191. Po kilku kilometrach po prawej stronie jest wjazd do parku. Za budkami strażników wjeżdża się na drogę asfaltową, o długości prawie 30 km, która ma jeszcze dwie krótkie odnogi. Po drogach tych można jeździć samochodem, są miejsca postojowe w najciekawszych miejscach no i są trasy piesze. Wjazd do Parku jest tylko jeden więc dojeżdża się do końca i wraca tą samą drogą. Przy wjeździe do parku otrzymuje się oczywiście informator i mapę, nie sposób się zagubić.  Na początku drogi samochód ostro wspina się pod górę, a potem, jest już raczej płasko. No i wszędzie są niesamowite brązowe skały. Park nazywa się parkiem łuków skalnych, ale łuków widzieliśmy tylko kilka (jest ich podobno około 2000). Pięknych niezwykłych skał są dziesiątki tysięcy.  Do tego zwykłe lub niezwykłe góry, skalne wydmy, jaszczurki dopasowujące kolor do podłoża (spotkaliśmy) grzechotniki i muflony (nie spotkaliśmy)  - jest pięknie.


Uwaga praktyczna dla zwiedzających jest następująca. Gdy wjeżdża się do parku wszystko wydaje się strasznie piękne i pojawia się naturalny odruch, żeby stawać co kilkaset metrów. To błąd. Bo potem brakuje czasu na miejsca, które są jeszcze piękniejsze. A w ogóle na ten Park najlepiej przeznaczyć co najmniej jeden pełny dzień, a najlepiej dwa. Mapy parku dostępne są na stronach parku www.nps.gov/arch.  A poniżej mapa z google maps.




Na pewno warto wybrać się na wycieczkę pod łuk Delicate Arch – to najsłynniejszy łuk skalny w parku uwidoczniony na milionach fotografii. W informatorze szlak ten określony jest jako trudny, ale on nie jest trudny. Oczywiście nie jest to szlak dla inwalidów, ani dla osób w nieodpowiednim obuwiu, ale trudny nie jest. Wiele osób chce tam dojść a parking przy początku szlaku jest malutki, więc gdy się tam dojedzie zbyt późno nie ma gdzie zaparkować. My właśnie podjechaliśmy tam za późno. Na poboczach stawać nie można i nikt nie staje. Znacznie większy parking jest przy ścieżkach prowadzących do Lower i Upper Delicate Arch Viewpoint. Ale są to ścieżki tylko do punktów widokowych, z których jest piękny widok na Delicate Arch. Ale jak jest mało czasu to można sobie te widoki darować, lepiej wspiąć się pod sam łuk. Należy też mieć na uwadze, że dojście i powrót do Upper Viewpoint zabiera, co najmniej pół godziny czasu. Jak wróciliśmy na parking - ten właściwy - wolnych miejsc w dalszym ciągu nie było, ale tym razem nie odpuściliśmy, jeździliśmy po parkingu kilkanaście minut i w końcu miejsce się zwolniło. Dlatego radzę po wjeździe do parku jechać od razu na ten parking, zrobić wycieczkę do Delicate Arch, potem dojechać do samego końca drogi pochodzić po Diabelskim Ogrodzie (Devils Garden), wracając przejść ścieżki w The Windows Section (nam brakło na nie czasu) zachwycić się koniecznie balansującą skałą „Balanced Rock) a inne miejsca oglądać na tyle, na ile starczy czasu.
My zatrzymywaliśmy się początkowo na każdej zatoczce, ale trudno tego żałować, było tam przecież pięknie. 



A potem po prawej stronie drogi teren bardzo się zmienił. Zrobiło się szaro - zielono, tak bardziej surowo, znacznie bardziej płasko. Były to skamieniałe wydmy – pisakowe wydmy, które przez lata zmieniły się w skały. 






       Następnym niesamowitym miejscem była balansująca skała - ogromna skalna kula (3600 ton) oparta na znacznie od niej mniejszym stożku skalnym (pierwsze zdjęcie na kolejnej stronie). Obeszliśmy ją oczywiście dookoła. Widać z tego miejsca skały znajdujące się w części „Windows Section”, więc jakąś pamiątkę z tego miejsca mamy, chociaż niestety tam nie dotarliśmy. Zbyt wiele czasu zajął nam Delicate Arch z powodów już częściowo opisanych. A poniżej balansująca skała.





     Drugim powodem opóźnienia wycieczki do"subtelnego łuku" było błądzenie. Ścieżka jest słabo oznakowana i można łatwo skręcić nie tam gdzie się skręcić powinno. My błądziliśmy – aż wstyd się przyznać – trzykrotnie. Pierwszy raz szliśmy za sympatyczną dziewczyną, która skręciła ze szlaku, żeby trochę się zrelaksować i porobić zdjęcia na tle skał maskotce Myszki Miki (?). Po powrocie na szlak, wkrótce ja pomyliłem trasę, idąc jako pierwszy. Nie dość, że my poszliśmy w złą stronę, to jeszcze za nami pomaszerowała cała rodzinka z trójką małych dzieci. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że to nie ta droga. Chciałem zawrócić, ale ojciec amerykańskiej rodziny nie pękał, porozglądał się na wszystkie strony, znalazł skrót do szlaku i z dużą pewnością siebie pomaszerował przed siebie, a za nim cała jego rodzina i my. Doszliśmy w ten sposób w pobliże naszego celu. Łuk był prawie na wyciągnięcie ręki, ale dojść się do niego nie dało, a szlak oddalił się jeszcze bardziej. Poniżej zdjęcie łuku z punktu widokowego i kilka obrazków z naszej pieszej wędrówki.







 No, ale przecież nie można się było poddać. W końcu doszliśmy. Miejsce piękne. Łuk ogromny, subtelny, delikatny. Warto było się potrudzić. Cała trasa, w obydwie strony zajęła nam ponad dwie i pół godziny. Człowiek w niebieskiej koszuli i kapeluszu kupionym w pobliżu Meksykańskiej granicy to ja. Na jednym ze zdjęć szczególnie dobrze widać jak trudno dostępny jest ten łuk. Z trzech stron są wielkie stromizny.







Mieliśmy już coraz mniej czasu. Postanowiliśmy dojechać do końca drogi, zatrzymać się trzy, cztery razy i wracać. Ale nie było to takie proste. Następne miejsce, które zachwyciło to Fiery Furnace – Ogniste Palenisko. Labirynt skalny z tysiącami korytarzy i odnóg. Można ten labirynt zwiedzać, ale ze strażnikiem parku i za dodatkową opłatą. Wycieczki wyruszają dwa razy dziennie i trwają dwie godziny. Wtedy nawet nam do głowy nie przyszło, że zwiedzimy to miejsce za trzy lata.








Na końcu drogi jest Devils Garden – Diabelski Ogród. Mieliśmy tylko zerknąć, ale to miejsce nas po prostu wciągnęło. Trasa, która się tam zaczyna jest niesamowita. Spędziliśmy tam około godziny. W sumie przeszliśmy tego dnia ponad 10 km.












 A potem trzeba było już szybciutko jechać dalej, bo czekało na nas jeszcze blisko 500 km drogi. Pierwsze zdjęcia z tych poniżej zrobione zostały jeszcze w Arches, a kolejne z drogi nr 128, którą dojechaliśmy do drogi międzystanowej nr 70. Nie była to najszybsza droga dojazdowa do auto-strady, była wąska i bardzo kręta, ale była bardzo malownicza – prowadziła w większej części wzdłuż rzeki Kolorado, która utworzyła w tym miejscu kolejny piękny kanion.







A potem była autostrada, ale nie było ekranów, były za to wspaniałe widoki, coraz większa wysokość, rzeka Kolorado i było pięknie. 




Na koniec przytoczę fragment mailowego meldunku, jaki po tym dniu wysłałem do rodziny i znajomych. „Zapewne w parku Arches można by było uroczo spędzić, co najmniej tydzień, ale wtedy nie zobaczy-libyśmy innych miejsc, innych parków, miast i nie mielibyśmy szansy wygrać ogromnych pieniędzy w Las Vegas, do którego pozostało pewnie około 7 dni. Czas leci tutaj strasznie szybko. Już przeszło tydzień tutaj jesteśmy. Przeje-chaliśmy ponad 3300 km. Żaden dzień nie okazał się pomyłką. Tam gdzie byliśmy jest wszędzie pięknie. No i ten mój plan, jak na razie, da się realizować. Choć lecąc samolotem z Paryża do Los Angeles, jak uświadomiłem sobie, ze ten dystans, który pokonuje samolot ja mam przejechać samochodem pomyślałem sobie, że coś musiało mi się w łebku pochrzanić. Ale może mi się nie pochrzaniło. Na razie idzie dobrze.
A po parku Arches droga do następnego hotelu – około 480 km. Ale droga piękna. Najpierw jechaliśmy boczną drogą Kanionem rzeki Kolorado około 50 km.  Skały z jednej strony, skały z drugiej, rzeka i droga. Przepięknie. A potem autostrada do Denver, ale w 80 % przechodziła przez malownicze tereny, głównie przez góry. I cały czas, a to z jednej, a to z drugiej strony płynęła rzeka Kolorado. Raz leniwie, raz szybko, niekiedy przypominała nasz Dunajec. I ciągle coraz wyżej i wyżej i samochód był coraz słabszy, ale jechał. Z mapy wynikało, że jechaliśmy na wysokości ponad 3400 m. Na szczytach rzecz jasna śnieg. Pogoda jak na góry niezła. Wcześniej tutaj ostro padało, no ale teraz się wypogadza. W Arches pogoda była wspaniała i ogólnie ona nam dopisuje. Nie chcę mówić na ten temat zbyt dużo, żeby nie zapeszyć. Jutro w planie przejazd przez Góry Skaliste. Najwyższy punkt to około 3700 m. Najwyższy punkt w Stanach gdzie poprowadzona jest droga asfaltowa.  I będzie to trudny dzień, bo mamy do zrobienia około 850 km. Mogę wieczorem nie mieś siły pisać kolejnego meldunku.
            Nocujemy w uroczym drewnianym hoteliku w Georgetown, podobno historycznym, ale nie mam już siły dociekać, jaka to była historia. Może nocował tu np. prezydent Washington, może Lincoln, może żaden z nich. Na pewno jesteśmy tutaj my”

Hotel był stary, ale w środku pokoje były bardzo sympatyczne i następnego dnia czekało na nas bardzo dobre śniadanie.



I nie tylko
Dzisiaj nieco inaczej. Zamieszczam linki do dwóch filmów całkiem różnych, ale dzisiaj iglądanych. Najpierw Max Kolonko i jego MaxTV. Gdy Kolonko był jeszcze korespondentem TVP - nie lubiłem. Nie odpowiadał mi jego sposób mówienia, który kojarzył mi się ze szpanerstwem. Ale gdy jako zupełnie niezależny od nikogo człowiek puszcza w internecie te swoje filmiki, doceniam - za niezależność właśnie i poglądy. Choć lepiej by było, żeby nie zawsze miał rację. 


Polecam. 

Dzisiaj dowiedziałem się również o Lindy hop. Zupełna dla mnie nowość. Proszę nie kojarzyć tego z aktorem Lindą. Raczej z Krakowem można i z Piwnicą pod Baranami można. To oryginalny styl tańca do muzyki jazzowej. Również polecam - w internecie jest sporo filmików. Poniżej link do jednego z nich. 


Całość świetna, a początek wręcz rewelacyjny. Polecam obejrzenie bo warto. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz