niedziela, 5 stycznia 2014

Podróż 2009 - dzień 7, Kanion Antylopy i Monument Valley

Podróże po Stanach

Dzień 7 był długi i skończył się bardzo późno. Do hotelu dojechaliśmy o 20:30, po czym okazało się, że jest godzina 21:30, bo zmieniliśmy strefę czasową. Wjechaliśmy do Stanu Utah.  Hotel ciężko było znaleźć, bo było już ciemno i jak na złość neon hotelu był popsuty. Przejechaliśmy miasteczko a hotelu ani śladu. Trzeba było pytać w innym hotelu. Ludzie uprzejmi i mimo, że szukaliśmy hotelu należącego do konkurencyjnej sieci wskazali drogę. Miasteczko malutkie i większość zabudowań to hotele właśnie. Głównymi atrakcjami tego dnia były: Kanion Antylopy i Monument Valley (krajobrazy z westernów). Dodatkową wielką atrakcję była sama droga. Pogoda super, dzień udany, ale trochę za długi. Ale ogólna ocena w skali od 1 do 5:  5+. Przejechaliśmy 480 km, było wszędzie pięknie i pusto bez większych miast. Ozorków przy tym, co mijaliśmy  to jak Warszawa w porównaniu z Ozorkowem. Na początek po jednym zdjęciu z głównych atrakcji dnia.




Najpierw był Kanion Antylopy. Jest on położony bardzo blisko miasta Page, gdzie nocowaliśmy. Kanion znajduje się na obszarze należącym do Indian Navajo. Oni zarządzają tym miejscem i pobierają opłaty.  Na stronie internetowej dotyczącej Kanionu podane są linki do stron, na których można zarezerwować wejście, bo Kanion to miejsce, które nie pomieści dużo osób na raz. Rezerwacji można dokonać na stronie: www.antylopecanyon.com . Rezerwację można anulować do 24 godzin przed zarezerwowaną godziną wycieczki bez konsekwencji finansowych, więc lepiej rezerwować termin z wyprzedzeniem, co najmniej tygodniowym. Ja zacząłem rezerwować trochę za późno – dwa dni wcześniej. Wybrana przez nas godzina 8:00 była już niedostępna. Pozostało nam albo zrezygnować, albo wybrać zaproponowaną przez biuro organizatora godzinę 9:30, choć tak naprawdę wyboru nie było, bo przecież atrakcyjne plany należy realizować. Uzgodnienia godziny odbywały się drogą mailową. Wycieczka nie jest tania - kosztowała 64 $ (za dwie osoby). Kanion jest jednak bardzo unikalnym miejscem i warto go zobaczyć. Wycieczka do Kanionu rozpoczyna się w Page. Tam pod biuro organizatora podstawiane są półotwarte samochody terenowe, z których każdy mieści 8 -10 osób. Samochody jadą około 15 km do kanionu, a po jego zwiedzeniu odwożą turystów do Page. Pod biurem jest duży parking, więc z zaparkowaniem własnego samochodu nie ma najmniejszego problemu.  Biuro znajduje się w centrum miasta - czekając na wyjazd można pochodzić po sklepach z pamiątkami – jest gdzie się pokręcić. Ciekawostką jest główna ulica Page. Można by ją nazwać ulicą kościołów. Stoi ich tam może dziesięć, może nawet więcej. Najciekawsze jest to, że stoją obok siebie, jeden obok drugiego. Nie są to kościoły ani duże, ani ładne – takie większe baraki, z krzyżem, lub z mikrowieżyczką. 
Kanion nie jest miejscem bardzo popularnym. Przynajmniej tak było w 2009 roku. Nie był nawet opisany w przewodniku Pascala. Odkryłem go przez przypadek. Szukając rozsądnego miejsca na nocleg zobaczyłem na Google Earth w pobliżu Page straszne nagromadzenie fotografii. Były to fotografie Kanionu – fotografie fantastyczne. W ten sposób Kanion Antylopy dołączył do atrakcji, które trzeba zwiedzić. Kanion to takie niezwykłe miejsce na pustyni, przez które spływają wody z całej okolicy, gdy pada deszcz. Wyżłobił się przez lata kanion wysoki na około 25 m, szeroki od 1,5 do 8 m i strasznie pokręcony, wyrzeźbiony, piękny. Z Page jedzie się tam początkowo drogą asfaltową, a potem po ubitym żółtym piachu. Wokół piaskowe skały, żółta pustynia jak na zdjęciu.       


Kierowca samochodu jest jednocześnie przewodnikiem i opiekunem tej małej grupki, którą wiezie. My jechaliśmy z sympatyczną Indianką, która bardzo ładnie i dużo mówiła, ale niestety nie używała języka polskiego i nie wszystko zrozumieliśmy. Pod wejście do kanionu samochodem osobowym się nie podjedzie - w piachu samochód osobowy na pewno by się zagrzebał. Pogoda była – jak widać na zdjęciu – przepiękna. Pogoda nie jest w tym przypadku obojętna, bo Kanion jest nieosiągalny, kiedy pada. Wtedy cała woda, która nie wsiąknie w zaskorupiały piach spływa do kanionu i płynie przez niego tworząc potężną, głęboką na ponad dwa metry rzekę. Właśnie ta rwąca woda, rzeźbi boki kanionu i tworzy jego niesamowite kształty. 


Robienie zdjęć nie jest proste, bo w kanionie jest stosunkowo ciemno. Tylko w niektórych miejscach światła jest więcej, ale wszędzie panuje półmrok. Robienie zdjęć z użyciem lampy błyskowej daje zdjęcia zupełnie nieoddające urody kanionu. Najlepiej mieć statyw. Ja pomagałem sobie w ten sposób, że wziąłem z hotelu kubek po kawie, który odwracałem do góry dnem, wbijałem w piach i opierałem o kubek aparat. Trochę to ułatwiało robienie zdjęć. Przewodnicy starają się pomóc turystom, wskazując, z którego miejsca i w którą stronę kierować aparat, aby zdjęcia były najlepsze. Organizowane są też specjalne wycieczki fotograficzne oraz wycieczki do drugiej części kanionu Antylopy Ta część, gdzie my byliśmy jest częścią prostszą do zwiedzania. W drugiej części jest stromo i trzeba się wspinać. Tam wycieczki zabierają więcej czasu. Ogólnie jest to przeurocze miejsce. Trochę oddają jego urodę fotografie, ale nie do końca. Pierwsza z nich przedstawiają jedno z najszerszych miejsc w Kanionie, następne - miejsca znacznie węższe.







A na następnym zdjęciu jest wyjście z Kanionu. Widać, że część skał oświetlonych jest z przodu słonecznym światłem.


Przeszliśmy od jednego końca kanionu do drugiego, a potem po krótkiej przerwie z powrotem tą samą drogą. To nie jest jakaś długa przechadzka – może jakieś pięćset metrów w jedną stronę. Gdzieniegdzie jest bardzo wąsko – gdy rozłoży się ramiona dotyka się rękami do obydwu ścian.


Na koniec nasza przewodniczka, albo jakiś inny Indianin zrobiła (zrobił) nam zdjęcie zdjęcie wspólne, Nie wyszedłem na nim szczególnie dobrze, więc prezentuję to zdjęcie z pewnymi oparami, ale warto mieć taką pamiątkę. A zaraz potem zdjęcie wejścia do kanionu, w momencie, kiedy szczęśliwie nie ma innych turystów.


          Na następnych dwóch zdjęciach pokazane są pojazdy, które wożą turystów z Page do Kanionu




Po przyjechaniu do Page weszliśmy jeszcze do sklepu z pamiątkami. Był tam niezmiernie duży wybór kapeluszy, a ja miałem zamówienie na kapelusz. Ale w Ameryce też nie wszystko można kupić, z tego, co się chce kupić. Kapeluszy było zatrzęsienie, ale takiego numeru jak był zamówiony nie dowieźli.

Nie mieliśmy już czasu na nic, dzień zaczął się później niż planowałem, powinniśmy już szybko jechać dalej, ale szkoda mi było jeszcze jednego miejsca. W Page jest tama na rzece Kolorado i duże utworzone w tym miejscu jezioro Powell Lake. Na zdjęciach w sklepie z pamiątkami wyglądało bardzo ładnie. Postanowiłem tam podjechać, ot tak na moment, żeby tylko spojrzeć. Głupio byłoby zupełnie zlekceważyć coś, co jest ładne i jest tuż obok. Więc podjechaliśmy i spojrzeliśmy. Było ładnie. Spływ rzeką Kolorado, i pływanie po jeziorze Powell Lake musi być wspaniałą przygodą. Ważne tylko, aby pływając nie przegapić tamy, bo jest naprawdę wysoka :)

          Potem już szybciutko do samochodu i pędziliśmy dalej do Monument Valley – Doliny Monumentów. Jest to miejsce, gdzie nakręcono dziesiątki westernów, bo jest to miejsce o niezwykłej wprost urodzie. Czerwone samotne skały o dziwnych kształtach stojące na lekko pofałdowanym żółtobrązowym płaskowyżu porośniętym kępkami roślin. Generalnie pustynia.  Niejeden John Wayne czy Clint Eastwood jeździł tam na koniu, wspinał się po skałach uciekając przed – lub goniąc bandytów i strzelał. W jednej relacji ze Stanów ktoś napisał, że Monument Valley można sobie darować, natomiast Kanion Antylopy zobaczyć trzeba koniecznie. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Trzeba zobaczyć jedno i drugie, a jeśli już trzeba z czegoś zrezygnować to z Antylopy. Ale przed Monument Valley była jeszcze przepiękna droga. Pusta, bez zabudowań, z minimalnym ruchem samochodowym. Byliśmy zachwyceni. Otwarte płaskie lub lekko pofałdowane przestrzenie, dziwne skały, wzgórza o najróżniejszych kolorach. Jedno pasmo górskie zbudowane było ze skał w kolorze zielonym, ale dominowały brązy i czerwienie. Im bliżej do Monument Valley tym więcej pojawia się dziwnych samotnych skał jak ta na fotografiach poniżej.




Wzdłuż drogi od czasu do czasu stały stoiska z indiańskimi pamiątkami. Już blisko doliny zatrzymaliśmy się przy jednym. I tam nieoczekiwanie usłyszeliśmy polski język. To było bardzo miłe usłyszeć polską mowę  w takim miejscu. To właśnie była Krystyna, o której wspomniałem na początku przewodnika, z synem i znajomymi z Anglii. Wybrali się na kilkudniową wycieczkę i właśnie jechali jak my do Monument Valley. Byli też w Page, mieli w planie Las Vegas, Wielki Kanion, Yosemite.  Mimo, że mieszkali już w Stanach od kilku lat – konkretnie w San Francisco - to była ich pierwsza tego typu wycieczka, zresztą znacznie od naszej krótsza. Więc dziwili się, że mamy w planie aż tyle miejsc i że tak sobie po prostu przyjechaliśmy do Ameryki zwiedzać, tylko we dwójkę nikogo tutaj nie znając. To było bardzo sympatyczne spotkanie. Potem jeszcze dwukrotnie spotkaliśmy się z nimi jeżdżąc pomiędzy skałami. W końcu napiliśmy się z tej okazji wina, które mieli – symbolicznie oczywiście.

W Monument Valley też rządzą Indianie Navajo (www.navajonationpark.org). Ale między te dziwne wielkie czerwone skały można wjechać własnym samochodem. Przy wjeździe do doliny pobierane są opłaty (5$ od osoby). Dostaje się broszurkę z mapką.

         Drogą asfaltową dojeżdża się na parking znajdujący się w pobliżu hotelu z widokiem na dolinę. Cen nie sprawdzaliśmy, ale pewnie nie są niskie. Dalej są już tylko drogi gruntowe, po których można jeździć własnym samochodem, bez obawy, że samochód gdzieś się zakopie, choć droga jest wyjątkowo nierówna. Ale nie po wszystkich drogach można jeździć, większość jest niedostępna dla indywidualnych turystów. Ale wszędzie można pojechać samochodami terenowymi z Indianami i trzeba im dodatkowo za to sporo zapłacić. Ja otrzymałem ofertę przejażdżki za 60 $ od osoby. Nie skorzystaliśmy z tej oferty, chociaż zapewne tam dalej też jest bardzo pięknie. No i wypada dodać, że umowy z firmami wypożyczającymi samochody zabraniają jazdy po drogach nieutwardzonych. Ale na szczęście tych zapisów nie przeczytaliśmy i wjechaliśmy  na teren doliny wypożyczonym samochodem i jeździliśmy tak sobie dwie i pół godziny, zatrzymując się co jakiś czas, podziwiając i robiąc zdjęcia. Najpierw jednak z tarasu widokowego popatrzyliśmy na dolinę i na drogę, którą mieliśmy jechać.





 Fajnie z tej perspektywy wyglądały samochody jeżdżące po piaszczystej, bardzo pofałdowanej drodze, Snuły się za nimi tumany kurzu. Nawet nie byliśmy do końca pewni, czy nasz samochód przejedzie po takiej drodze bez problemu. Z góry skały wydawały się małe. Ale z dołu wyglądały imponująco.Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia - swoje i doliny,




            Pogoda była trochę niepewna – deszcz wisiał w powietrzu, ale im dalej wjeżdżaliśmy w dolinę, tym mniej było chmur i coraz więcej słońca. Oprócz samotnych skał takich jak ta na zdjęciu obok, były większe formacje. Ich gładkie, pionowe i błyszczące w słońcu ściany, wyglądały jakby były ociosywane jakąś niezwykle wielką siekierą. Ich kolory były mieszaniną czerwonego, pomarańczowego i brązowego. Niektóre – co bardziej oryginalne – skały miały ponadawane nazwy: wielbłąd, słoń, trzy siostry, duży Indianin, zamek. Poniżej trzy siostry, słoń i zamek.


W kilku miejscach były stoiska z pamiątkami. Oczywiście sprzedawcami byli Indianie. Zatrzymywaliśmy się przy nich, bo strasznie mi ciągle było żal tomahawka, którego nie kupiłem poprzedniego dnia. Ciągle rozglądałem się, czy nie spotkam równie ładnego i choć odrobinę tańszego, albo nawet w takiej samej cenie, ale były tylko znacznie brzydsze i wcale nie tanie. Żona lubiła oglądać wyroby jubilerskie, których było mnóstwo i były ładne. To zdolni ludzie ci Indianie, robią bardzo ładne rzeczy, tylko brzydko mieszkają. No i mają ładne konie. Prezentowały się bardzo ładnie na tle czerwonych skał.


          Najciekawszy był nieoczekiwany finał spotkania z Krystyną. Jak już pisałem nasi znajomi dali nam adres i telefon do swojej kuzynki mieszkającej w San Francisco – mieliśmy do niej zadzwonić, gdyby coś było nie tak. Po kilku tygodniach od powrotu dostaliśmy od nich maila z komentarzem, że świat jest bardzo mały i ze zdjęciami, na których stoimy na tle skał w Monument Valley. Przesłała je Krystyna do swojej koleżanki, która okazała się być kuzynką naszych znajomych. Więc świat jest rzeczywiście bardzo mały. A obok zdjęcie, którego się zupełnie nie spodzie-waliśmy. Stoimy z Krystyną, przy zagrodzie z indiańskimi końmi. Czy ktoś by pomyślał, że można wyjechać do Ameryki i otrzymać stamtąd swoje zdjęcie, wcale go nie zamawiając. Trochę nieprawdopodobna historia.
Drogi udostępnione przez Indian do samodzielnej jazdy są wystarczająco długie, aby nacieszyć się urokiem tego miejsca. Oczywiście dla nas pewnym problemem był czas. Jak zawsze nie mieliśmy go za wiele. Nasz hotel był jeszcze bardzo daleko. Ale ciężko było opuścić tą cudowną dolinę. Więc jeździliśmy dłużej niż planowaliśmy, na zasadzie, że jakoś to będzie. Dolinę można zwiedzać na wiele sposobów. Można wynająć samochód terenowy, można zafundować sobie przejażdżkę konną, lub udać się na wycieczkę pieszą. Trzeba tylko wynająć w każdym z tych przypadków indiańskiego przewodnika, a nie jest to tanie.

I jeszcze kilka zdjęć doliny. Skały są zbudowane z piaskowca, ale nie jest to ważne. Niechby były zbudowane z czegokolwiek innego, ważne, żeby tak właśnie wyglądały. Zgodnie z informacjami zawartymi w przewodnikach ich wysokość dochodzi do 300 m. Są piękne. Niektóre masywne i szerokie, niektóre smukłe, niektóre w formie igieł – różnorodne.









           Na stronie http://imdb.com/List?locations=Monument%20Valley,%20Utah,%20USA  znajduje się wykaz nakręconych tutaj filmów. Są tam 73 pozycje. 
           Zbliżała się godzina 1700 a do przejechania było jeszcze około 300 km. Droga do Moab była cały czas przepiękna (najpierw droga numer 163 a potem 191). Czerwone skały, czerwone pasma górskie i pusto, niesamowicie wręcz pusto. Ruch samochodowy minimalny, mikroskopijne miasteczka, składające się w dużej części z moteli. Piękne tereny.




           Jakieś 100 km na zachód od drogi, którą jechaliśmy ciągną się wspaniałe tereny, gdzie utworzony jest bardzo duży Park Narodowy Canyonlands. Środkiem parku płynie Rzeka Kolorado, która i w tym miejscu stworzyła malownicze kaniony, podobnie jak dopływająca do niej Rzeka Zielona (Green River). Zdjęcia, które są w internecie zachęcały do odwiedzenia i tego parku. Więc byliśmy tam, ale dopiero rok i trzy lata później. Jak mi się nie znudzi pisać, to i spotkania z parkiem Canyonlands kiedyś opiszę. 
          Na koniec mapa drogi siódmego dnia naszej wyprawy. 




I nie tylko
          No więc mamy już rok 2014. Nieoczekiwanie, niespodziewanie szybko przyszło nam pożegnać 2013 rok. A jaki będzie ten następny. Może będzie lepszy, może gorszy. Zawszę się trochę boję co też się zdarzy w nowym roku. I tak jak lubię święta Bożego Narodzenia, tak żegnania starego i witania nowego roku nie lubię. Za szybko wszystko się dzieje. I co tu dużo mówić - ja już chyba nie należę do ludzi młodych, a niespecjalnie mi się to podoba. 
       Kiedyś na stronie "nasza klasa" zamieściłem zdjęcie, które dosyć dobrze ilustruje mijający czas. Odszukałem to zdjęcie. Oto ono.


Widać jak wiele się zmieniło. Niestety. Tylko moje "JA" ciągle jest takie samo. Ostatni obrazek jest pesymistyczną wizją przyszłości. Mam nadzieję, że nieprawdziwą. Muszę w przyszłym roku stworzyć nowy obrazek z bardziej optymistycznym zakończeniem. Wszak nie ma się czym martwić. Nawet młodym kobietom ciągle się podobam i dają temu wyraz. Jak spacerujemy z moim psem, to nieraz słyszę jak mówią między sobą: ale fajny, zobacz jak pięknie wygląda, super. Pies bierze to do siebie, ja do siebie i obaj jesteśmy zadowoleni :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz