Podróże po Stanach
Dzień dziewiąty był niewątpliwie trudny. Wyjechaliśmy z hotelu w Georgetown o 8 rano, na miejscu w Rapid City byliśmy po zmroku o 20:40. Przejechaliśmy łącznie 846 kilometrów. Czułem, że trochę przesadziłem, że plan na ten dzień był zbyt męczący, zwłaszcza wobec ambitnych zamierzeń na dni następne. Ale z drugiej strony byłem pewien, że tak trzeba, że przecież nie przyjedziemy tutaj po raz drugi i że trzeba wyciągnąć z tego wyjazdu ile tylko się da. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że jednak do Stanów jeszcze zawitamy i to nie raz. Dzień był w sumie bardzo udany. Końcówka była tylko ciężka. Ale po kolei. I może jakieś zdjęcie na początek.
Najpierw w planie był Park Narodowy Gór Skalistych. Góry Skaliste ciągną się przez prawie cały kontynent - od Meksyku, przez Kanadę, aż do Alaski. Wysokości szczytów dochodzą do 4400 metrów - podobnie jak w Alpach. Park Narodowy Gór Skalistych utworzony został w pobliżu Denver. Jest to stolica Stanu Kolorado, licząca 2,5 mln mieszkańców i położona na wysokości 1600 metrów. Park Narodowy Gór Skalistych, czyli Rocky Mountain National Park położony jest około 75 mil od Denver w kierunku północno – zachodnim. Chciałem tam być z kilku powodów. Po pierwsze Park opisywany jest jako miejsce, o najpiękniejszych krajobrazach wysokogórskich w całych Stanach, i jedno z najpiękniejszych miejsc w ogóle. Na terenie Parku są wiecznie ośnieżone szczyty, z których 17 przekracza wysokość 3900 metrów, a najwyższy ma wysokość 4345 m. Przez Park poprowadzona jest niezwykle widowiskowa droga – Trail Ridge Road, która jest najwyższej położoną drogą asfaltową w całych Stanach Zjednoczonych. Najwyższy punkt, przez jaki przechodzi to 3713 metrów nad poziomem morza. Taka wysokość robi wrażenie - to prawie dwa Kasprowe Wierchy stojące jeden na drugim. A skoro padła nazwa tatrzańskiego szczytu, to można powiedzieć, że krajobrazy w Górach Skalistych przypominają te tatrzańskie, choć wszystko jest tutaj większe. Bo porównajmy – najwyższy szczyt w Górach Skalistych jest 2700 metrów wyżej niż Denver, a Rysy w stosunku do Zakopanego to różnica poziomów 1700 metrów. Kuźnice – Świnica to różnica poziomów 1300 metrów, a podobne porównanie w Górach Skalistych daje 2100 metrów. A więc skala nieco inna, ale ogólna uroda jednych i drugich gór jest bardzo podobna.
Żeby się cieszyć górami potrzebna jest pogoda. Nie da się oglądać gór, gdy są w chmurach. A pogoda w Górach Skalistych od początku naszego pobytu w Stanach była fatalna. Zimno, deszcz i śnieg. Dojeżdżając poprzedniego dnia do Georgetown znaleźliśmy się w chmurze i góry zniknęły. Ale ranek był pogodny, pojawiło się słońce było ładnie. Nasza trasa rozpoczęła się od drogi nr 40, która przechodziła przez pasmo górskie, była stroma i z licznymi zakrętami. Najpierw wspinaliśmy się ostro pod górę, żeby potem zjeżdżać równie ostro w dół. Na zjeździe pogoda zaczęła się niestety psuć, a w miejscowości turystycznej Granby, gdzie jest jezioro o tej samej nazwie, stają liczne domy letniskowe i gdzie jest początek drogi 34 prowadzącej do Parku, pogoda zepsuła się zupełnie. Góry zniknęły w potężnej chmurze i cały urok drogi zniknął. Było widać smutne, szare jezioro i nic więcej. Wyglądało na to, że szczęście, które nam dopisywało gdzieś sobie poszło i czeka nas całkowita klapa.
Ale im wspinaliśmy się wyżej – tym robiło się lepiej. I przyszło to co powinno – niebieskie niebo, obłoczki i wspaniała przejrzystość powietrza, super.
Droga prowadziła początkowo przez las, a potem drzew było coraz mniej a pięknych panoram coraz więcej. Ruch był bardzo niewielki, więc jechaliśmy spokojnie po licznych i bardzo stromych serpentynach. Przy wjeździe do parku otrzymaliśmy, jak zawsze, informator i dokładną mapę, więc wiedzieliśmy, w którym miejscu jesteśmy i gdzie będzie kolejny punkt widokowy. Cała trasa, mimo że to tylko 77 km przewidziana jest na 3 godziny, przy czym czas ten uwzględnia postoje w punktach widokowych. Tyle też mniej więcej jechaliśmy.
Przez Park przechodzi Kontynentalny Dział Wodny – Continental Divide. Po jednej stronie tej linii wody spływają do Atlantyku a po drugiej do Pacyfiku. Jeziorko będące tuż obok linii działowej było jeszcze zamarznięte a i śniegu wokół drogi nie brakowało. Zaspy sięgały 2 metrów.
Temperatura była lekko dodatnia. Droga ta ze względu na śnieg jest zresztą otwarta, przez zaledwie kilka miesięcy. Otwierana jest w czerwcu a zamykana w październiku.Poniżej kilka obrazków z dalszej naszej wspinaczki pod górę. Widoki były coraz ładniejsze, choć do najwyższego punktu trasy było jeszcze daleko. i tak sobie jechaliśmy coraz wyżej i wyżej, pogoda była coraz ładniejsza, a widoki coraz rozleglejsze. Co jakiś czas stawaliśmy w zatoczce przy kolejnym punkcie widokowym i jechaliśmy dalej.
Dłuższy postój zrobiliśmy sobie przy Alpine Visitor Center, skąd poprowadzona jest krótka ścieżka na pobliski wierzchołek, skąd roztaczał się przepiękny widok w każdą stronę. Punkt widokowy był na wysokości 2,3 mili, o czym mówiła umieszczona tam tablica informacyjna, czyli na wysokości około 3680 metrów. Nasza wspinaczka była króciutka, różnica poziomów to zaledwie 80 metrów, ale z drugiej strony można powiedzieć, że zdobyliśmy szczyt w Górach Skalistych o wysokości 3680 metrów i na dowód pokazać zdjęcie J. Temperatura spadła na tej wysokości do około zera stopni, ścieżka prowadziła przez płat śnieżny i wiał silny wiatr. Widoki były fantastyczne.
A potem wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy jeszcze wyżej. W najwyższym punkcie droga przechodziła na wysokości 3713 m. Cały czas jechaliśmy drogą nr 34, która na terenie Parku łączy się z drogą 36, a obydwie prowadzą do miasteczka Estes Park, gdzie skoncentrowane jest zaplecze turystyczne parku. To duże miasteczko, liczy około 6000 mieszkańców, jest tam duża baza noclegowa, sklepy, bary, itd. Trochę jak Zakopane, ale rzecz jasna nie takie ładne. Oczywiście w Parku Gór Skalistych, można spędzić cały urlop i wędrować po szlakach pieszych, których jest tam 563 km. Są też inne drogi, dostępne dla samochodów. Jedna z nich widoczna jest na zamieszczonej wcześniej mapie. To „Old Fall River Road” – nieutwardzona, pokryta żwirem droga prowadząca wzdłuż rzeki Fall River, od skrzyżowania Horseshoe z drogą 34 do Alpine Center. Jest to droga jednokierunkowa, którą można jechać tylko w górę. Na pewno musi to być emocjonująca trasa, z ładnymi widokami i licznymi serpentynami. Droga otwarta jest tylko w okresie letnim. Drugą ciekawą drogą jest odchodząca od drogi 36 „Bear Lake Road”. Wiedzie ona do kotliny wysokogórskiej z jeziorem Bear Lake. Droga ta jest odśnieżana i zasadniczo dostępna przez cały rok. Bear Lake jest na wysokości 2880 metrów i w tym rejonie są liczne szlaki piesze. Dojechać tam można również bezpłatnym autobusem. Do miejscowości Estes Park był jednak jeszcze kawałek drogi, widoki były wciąż piękne, góry wyglądały groźnie, tyczki ustawione przy drodze dawały pojęcie o tym ile tutaj musi zimą być śniegu..
Na kolejnych zdjęciach pokazany już jest dolny odcinek trasy, gdzie krajobrazy były zupełnie inne – dużo zieleni, rozległe łąki i wijąca się, wolno płynąca rzeka. Ale w porównaniu z dolinami tatrzańskimi było to dużo większe, co nie znaczy wcale, że ładniejsze. Po prostu inne.
A poniżej pierwszy odcinek drogi poza granicami parku. Denver było bardzo blisko, ale minęliśmy je od góry. Początkowo, tak jak to widać na zdjęciu, trasa była bardzo ładna. Jechaliśmy drogą wzdłuż rzeki, tworzącej w tym miejscu piękny kanion. Było tam jeszcze bardzo dziko, pojedyncze zabudowania, rzeka, wędkarze łowiący pstrągi, zakręt za zakrętem, mała prędkość. Ale potem, jak to przy dużym mieście, tłoczno, zabudowa, przemysł, handel, tak sobie.
W planie na ten dzień były zakupy, więc widząc sklepy zatrzymaliśmy się przy dużym markecie. Ale żywności tam nie było, tylko artykuły ogrodnicze i meble. Bo trzeba tu wspomnieć, że markety reklamowały się słabo lub wcale. Zdarzyło nam się tego dnia minąć dwa razy markety Wall Mart i dopiero jak je mijaliśmy to wiedzieliśmy, że są – za późno, bo zjazd z autostrady był już wtedy za nami. Odłożyliśmy zatem zakupy i skoncentrowaliśmy się na jeździe, bo zrobiło się już późno, a do przejechania były jeszcze setki kilometrów. Naszym celem było miasto Rapid City w Dakocie Południowej. Droga nr 34, którą jechaliśmy przez Park Gór Skalistych doprowadziła nas do autostrady nr 25, która wiedzie z Denver na północ, przez prerie stanu Wyoming. Tak, więc tego dnia mieliśmy jechać przez trzy stany – Kolorado, Wyoming i Dakotę Południową.
Im dalej od Denver tym mniejszy stawał się ruch samochodowy i pojawiła się wokół po raz kolejny jedna wielka pustka - takie jedno wielkie nic. Droga przez jakieś 400 – 500 km wiodła przez prerie. Nie było tam nic. Miasteczka symboliczne. Zielony teren, lekko pofałdowany, co kilka, kilkanaście kilometrów jakieś zabudowania, ale pojedyncze. Tzn. pojedyncze farmy a nie wioski. Jak oni tam żyją – duża ciekawostka. Taka jedna wielka łąka. Gdzie nie gdzie stado krów, wieża z wiatrakiem pompującym wodę dla bydła, ale generalnie mało było widać tego bydła. Strasznie dużo za to widzieliśmy dziko żyjących jeleni wapiti. Jeździec na pierwszym zdjęciu nie jest prawdziwym jeźdźcem, jak nam się z daleka wydawało. To tylko wycięty z blachy symbol stanu Wyoming.
Jedynym większym miastem po drodze było Cheyenne – stolica Stanu Wyoming. Mimo, że nie ma w okolicy tego miasta wysokich gór, to Cheyenne leży na wysokości 1800 metrów. Mieszkańców jest tam zaledwie nieco ponad 50.000, czyli tyle, co nic. A cały stan Wyoming ma obszar niewiele mniejszy niż Polska, a mieszkańców jest około 500.000.
Drogi były coraz bardziej puste. Były odcinki, gdzie w ciągu 10-15 minut nie minął nas ani jeden samochód. Po drodze zatrzymaliśmy się w mikro-miasteczku Lusk. Był tam większy sklep – taki nasz Lidl, lub Biedronka. Przed sklepem stało sporo dużych samochodów - półciężarówek. Energiczne kobiety robiły zakupy dla swoich dzielnych mężów kowbojów – bo Wyoming to kraj kowbojów właśnie. My też kupiliśmy wszystko, co nam było potrzebne, choć zakupy ograniczyliśmy do minimum, bo jednak było dużo drożej niż w Wall Marcie. Kupiliśmy tylko podstawowe rzeczy – wodę mineralną, pieczywo, coś do pieczywa, piwo, jakieś owoce. Do zapłacenia mieliśmy 25 $. No i jak wszędzie pracownicy przy kasie bardzo elegancko wszystko zapakowali.
Tereny, które graniczą od południa z Rapid City są bardzo atrakcyjne turystycznie. Jest tam park stanowy – Custer Park, park narodowy Wind Cave National Park z ósmą, co do długości jaskinią na świecie, stadami bizonów i mnóstwem innych zwierzaków. Jest też w pobliżu pomnik narodowy Mount Rushmore National Memorial. O wszystkim trochę słyszeliśmy przed wyjazdem, ale nie planowaliśmy oglądać żadnego z tych miejsc. Przecież i tak na ten dzień było zaplanowane dostatecznie dużo. Ale im bliżej byliśmy Rapid City tym bardziej nas korciło, żeby jeszcze coś zobaczyć. Uznaliśmy, bo żona brała w tym udział, że gdyby nieco zmodyfikować trasę to przejedziemy przy Rushmore National Memorial, czyli wykutych w skałach twarzach czterech prezydentów USA: Washingtona, Jeffersona, Lincolna i Roosvelta. No i zmieniliśmy trasę. Minus tego był taki, że ta nowa trasa była wąska i strasznie kręta. Nie dało nią się jechać szybciej niż 30-45 km na godzinę, co spowodowało, że trasa nam się strasznie wydłużyła czasowo i dobra żona miała już serdecznie wszystkiego dosyć z czterema prezydentami na czele. Plusy jednak też były. Jechaliśmy przez Custer Park a jest to miejsce strasznie atrakcyjne przyrodniczo. Żyje tam stado 1500 bizonów, żyją wapiti, muflony, sarny, zające i inne zwierzaki. Poprowadzonych jest tam kilka wspaniałych tras widokowych. Jest to idealne miejsce, aby zatrzymać się tam na tydzień i cieszyć przyrodą. Park Narodowy Custer jest parkiem stanowym, czyli karta do parków narodowych nie jest ważna w tym miejscu. Trzeba wykupić osobną „wejściówkę”. Ale jak nam wytłumaczył bardzo uprzejmy pan przy wjeździe na teren parku, za sam przejazd opłata nie obowiązuje. Wyjaśnił nam również jak mamy jechać do „prezydentów”, pokazał wszystko ma mapie, był miły i uprzejmy. Wjechaliśmy do Parku i zaczęły się atrakcje. Na początek bizon, potem stado muflonów, kolejny bizon i jeszcze jeden i jeszcze, stado saren, jakieś zające. Byliśmy zachwyceni. Nie spodziewaliśmy się takich zwierzęcych atrakcji. Na pierwszym zdjęciu nasz pierwszy bizon.
Piękne lasy, piękne skały, ogólnie pięknie. No i sama droga niezwykła. Bardzo wąska, bardzo kręta, poprowadzona w dziwny sposób. Jechaliśmy z Custer do Keystone przez centrum parku. Najciekawszy odcinek tej drogi (nr 16A) był pomiędzy skrzyżowaniem z drogą 36 a Mount Rushmore National Memorial. To tzw. „Iron Mountain Road”. Plan parku i więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronie internetowej:http://gfp.sd.gov/state-parks/directory/custer/
I kilka słów na temat rzeźby. Powstała w latach 1927 – 1941, pracowało przy niej 400 pracowników, kosztowała około 1 mln ówczesnych dolarów, każda twarz ma około 18 metrów wysokości, skała jest granitowa, a narzędziem był m.in. dynamit.
Widać z tego zdjęcia doskonale, jakie to monumentalne dzieło. Robiło się już ciemno, więc pojechaliśmy dalej, mimo, że ludzie zaczęli się schodzić na wieczorny pokaz. Po drodze było jeszcze urocze miasteczko Keystone, ale nawet nie prosiłem żony, aby robiła zdjęcia, bo bałem się, że dostanę czymś po głowie. Ale było warte fotografowania. Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i byliśmy na miejscu w Rapid City. To jak na zachodnie stany USA dosyć duże miasto liczące około 60 tys. mieszkańców. Położone jest na wysokości około 1000 metrów i najbardziej znanym parkiem narodowym w pobliżu jest Badlands, gdzie wybieraliśmy się następnego dnia. Chyba wszyscy muszą przyznać, że był to kolejny, ciekawy, udany i dosyć dobrze zaplanowany dzień. A na koniec mapa dnia.
I nie tylko
Minęła połowa stycznia. W poniedziałek już 20, trzeba znowu rozliczyć się podatkowo, za moment będzie 20 luty, za moment 20 marzec….Niepokojąco szybko ten czas leci. Zimy jak nie było, tak nie ma. Przez jedną dobę było trochę biało, ale teraz znowu przyszła odwilż. Dzisiejsza sobota była raczej leniwa, choć w pierwszej części dnia prowadziłem szkolenie. Nie można powiedzieć, żebym słuchaczy zanudził – słuchali z zainteresowaniem, choć czułem silną presję, żeby szybko jednak skończyć, bo sobota. Szkolenie było blisko Wielunia, więc troszkę moje autko – świeżo uzdrowione po lekkiej chorobie – musiało sobie pojeździć. Uzdrowionym autkiem jechało się przyjemnie. Krajobrazy fantastyczne, bo dzisiejszy dzień był wyjątkowo mglisty. A ja lubię mgłę. Wszystko wtedy wygląda inaczej, bardziej tajemniczo. Mgła była taka w sam raz. Jechać trzeba było nieco wolniej, ale nie czuło się zagrożenia. Szkoda tylko, że nie wziąłem aparatu fotograficznego. Nie pomyślałem. Ale kilka zdjęć zrobiłem telefonem. Chyba nieźle wyszły.