Podróże po Stanach
Na początek zdjęcie, z pierwszej części
dnia, na którą zaplanowana była największa atrakcja trzeciego dnia pobytu na
Oahu. To zdjęcie Honolulu zrobione ze stateczku, którym podpłynęliśmy do łodzi
podwodnej.
Dzień był
bardzo leniwy – tzw. dzień wypoczynkowy. Zamiast aktywnie spędzać czas –
biegać, jeździć samochodem , wspinać się – my wyszliśmy z pokoju dopiero o 9, pochodziliśmy po sklepach, posiedzieliśmy na plaży, popływaliśmy łodzią
podwodną. Generalnie spokój i brak pośpiechu. Głównym punktem programu była
przejażdżka łodzią podwodną. No cóż, pod wodą jeszcze nie zwiedzaliśmy, a na
samodzielne nurkowanie raczej się nie zanosi. Chyba nie potrafimy aż tak dobrze
pływać. Wycieczka zaczynała się na plaży w Wikiki. Tutaj czekając na stateczek
można było oglądać ryby z pomostu. Były to ryby zapewne tropikalne. Pływały
pojedynczo i stadami. Woda jest tutaj bardzo przezroczysta i ma wspaniały
morski kolor. Szczególnie dobrze to widać z pokładu lecącego jeszcze nisko
samolotu. Wikiki to miejsce gdzie spędza
czas większość turystów. Tutaj są hotele, sklepy, restauracje, bary – tutaj
toczy się życie - praktycznie całą dobę.
Większość hoteli to wysokie wieżowce na dwadzieścia – trzydzieści pięter. Ale
cała ta zabudowa powstać musiała już wiele lat temu, tak na oko w latach co
najwyżej siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Całość jest ładna, nie można
powiedzieć nic złego na ten temat. Na dole budynków są sklepy, restauracje,
galerie i wokół tego wszystkiego kręci się zawsze mnóstwo ludzi.
Po drodze
do przystani łaziliśmy po sklepach, gdzie wisiało dużo ubrań – sukienki,
bluzki, koszule – w typowe dla Hawajów wzory, oraz było mnóstwo sklepów z
pamiątkami – koralikami, świecidełkami, pierścionkami, miseczkami z drewna
drzew rosnących tylko na Hawajach, z figurkami Tiki – dobrych hawajskich bóstw
na różne okazje – na długie życie, na szczęśliwe życie, na zamożność. I tak
zaglądając do różnych sklepów, kupując to i owo, doszliśmy do plaży.
Chodziliśmy już po niej nocą, ale teraz można było ją sobie dobrze zobaczyć.
Gdzie jej do naszych plaż bałtyckich. Wąziutka na kilka, kilkanaście metrów. Z
jednej strony woda, z drugiej restauracje i hotele. Ludzi na plaży było raczej
mało. Woda cudowna. Przezroczysta i pięknie zabarwiona jak na filmach
reklamowych.
Łodzie podwodne nie zawijają do
przystani tylko sobie pływają tam gdzie trochę głębiej. Płynie się do nich
stateczkiem około 15 minut. W pewnym momencie widać jak spod wody wyskakuje łódź
podwodna. Wtedy stateczek do niej cumuje i
następuje wymiana – ci co na łodzi do stateczku i odwrotnie.
Pod wodą pływa się blisko godzinę.
Sporo widzieliśmy pod tą wodą, choć mimo przezroczystej wody, po zanurzeniu
kolory w naturalny sposób zanikają. Najpierw czerwony, pomarańczowy a potem
żółty. Im głębiej tym bardziej wszystko widać na niebiesko. Łódź miała duże
okrągłe okna, przez które ładnie było wszystko widać. Jak przepływaliśmy koło
stada rybek to i one patrzyły na nas z drugiej strony płynąc tuż obok.
Największe atrakcje były przy zatopionych morskich wrakach. Łódź bardzo blisko
przepływała koło trzech zatopionych okrętów i dwóch samolotów. Oprócz tego, że
taki wrak ciekawie wygląda, cały obrośnięty jakimiś czymś, pewnie koralowcami,
to jeszcze dodatkowo właśnie przy nich toczy się najintensywniej życie wodne.
Pływają największe stada ryb i trafiają się naprawdę ciekawe okazy. Widzieliśmy
na przykład dwa duże żółwie – jeden siedział sobie na pokładzie łodzi podwodnej
i wypoczywał, a drugi malowniczo pływał. Był też jeden rekin, choć nieduży,
rozgwiazdy i płaszczki przypominające ptaki z dużymi skrzydłami i długim
ogonem. Tak więc wycieczka nie była
niewypałem. Ale trudno było zrobić dobre zdjęcia. Wyszło kilka i byle jakich.
Po powrocie do przystani znowu wolny
spacer po Wikiki i jeszcze raz sklepy. Potem hotel, obiad, spokojne tempo.
Poniżej pamiątkowe zdjęcie zrobione na
hotelowym balkonie. Niech nikt zatem nie ma wątpliwości, że tam byłem :)
Po obiedzie pojechaliśmy na jeszcze jedną plażę po
drugiej stronie wyspy. Jak już mówiłem
wyspa jest mała. Sądzę, że gdyby chcieć ją objechać od razu dookoła wzdłuż
brzegu zajęłoby to pewnie nie więcej niż trzy – cztery godziny. My praktycznie
przez te trzy dni ją objechaliśmy. Byliśmy na każdej jej stronie. Ta plaża, na
którą pojechaliśmy była polecana przez przewodnik i informatory, ale nie była
tak piękna jak ta w zatoce Hanauma Bay, gdzie byliśmy zaraz po przylocie do
Honolulu. Jedyną wadą plaży Hanauma była opłata za wejście. Zapłaciliśmy za to
po 7,5 $ od osoby + 1 $ za parking. A tak poza tą jedną plażą wszystkie
pozostałe plaże były bezpłatne. Również ta ostatnia, na której spędziliśmy
około dwóch godzin. Woda i tutaj była krystalicznie czysta, wokół plaży rosły
sobie palmy, piasek był żółty a woda słona. I taki właśnie leniwy dzień był
naszym ostatnim dniem na Hawajach.
Poniżej nocne zdjęcia z hotelowego
balkonu.
A teraz Hawaje są i pozostaną już tylko
we wspomnieniach, na zdjęciach i w tych opisach. I gdy na jakimś Discovery pokazują
szczyt Manua Kea, Honolulu, lub hawajskie wulkany to myślimy sobie ciepło o
naszej podróży w te miejsca. Praktycznie wszystko co zaplanowałem to
zrealizowaliśmy. Jedynym wyjątkiem było wejście na pieszo na stożek wulkaniczny
Diamont Head, który jest na skraju Honolulu. Podobno to ładna wycieczka, ale
musielibyśmy się tam wybrać o 7 rano, a przecież poprzedniego dnia wróciliśmy
przed jedenastą. No więc odpuściliśmy. Pogoda była cały czas ładna, choć
chmurek było sporo. Z samolotów dobrze było widać jak to jest. Chmurki układają
się w bardzo cienkie warstwy, czyli nie są to na ogół chmurki deszczowe.
Najbardziej chmurzyło się na Big Island, nawet nieraz popadał deszcz, ale był
to deszcz przelotny i szybko mijał. Nas nigdy nie zmoczył. Parasole nie były w
użyciu ani razu. Słońca było sporo. I
bardzo często robiło się potwornie gorąco.
I nie tylko
A współcześnie mamy łagodną zimę.
Śniegu mało, mróz co najwyżej kilkustopniowy. I bardzo dobrze. I niech tak
będzie. Choć zimowe spacery, gdy spadnie świeży śnieg potrafią być bardzo
sympatyczne. Poniżej zdjęcia z takiego właśnie porannego spaceru do Parku
Julianowskiego, który jest piękny o każdej porze roku.
Świat wokół jest ciągle i coraz
bardziej niespokojny. Państwo Islamskie rośnie w siłę. Co więcej, radykalne
ruchy islamistyczne to nie tylko tereny Syrii i Iraku ale również Jemen, wiele
miejsc w Afryce i nie tylko. Zamach w Paryżu na redakcję Charlie Hebdo był
poważnym ostrzeżeniem dla Europy. Niczego nie można wykluczyć, nawet tego, że
radykalni islamiści doprowadzą do poważnych rozruchów w krajach takich jak
Wielka Brytania, czy Francja. To co wydaje się trwałe i niezniszczalne wcale
takim być nie musi. A przykładem na to jak można bezmyślnie zniszczyć coś co budowano
przez lata, co funkcjonowało, co się nieźle rozwijało jest Donieck. Wystarczy
porównać zdjęcia z tego miasta zrobione w czasie mistrzostw Europy w piłce
nożnej z obrazami robionymi współcześnie. Czy takie zniszczenia i taka skala
konfliktu są możliwe w Paryżu, w Marsylii lub Londynie ? Raczej nie, ale czy na
pewno nie ? Czy ktoś kilka lat temu przypuszczał, że Rosja zajmie Krym i skieruje
żołnierzy, czołgi i rakiety na wschodnią Ukrainę. Raczej nie, a jednak to się
stało.
I na marginesie tej sprawy jeszcze
jedna uwaga. Atak na Charlie Hebdo nastąpił w tym samych czasie, gdy islamiści
z nigeryjskiej organizacji Boko Haram zaatakowali w Nigerii jedno miasteczko i
kilka okolicznych wiosek i zamordowali okrutnie około dwa tysiące osób. W
Paryżu zginęło kilkanaście osób, w Nigerii dwa tysiące. O Paryżu mówił cały
świat, informacja o Nigerii nie przedostała się do programów informacyjnych i
gazet.
A na koniec kilka tatrzańskich zdjęć
zrobionych dawno temu, które odzyskałem ze starych negatywów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz