Podróże po Stanach
Kilka dni temu oglądając wiadomości w jakiejś telewizji usłyszeliśmy, że wulkan Kilauea jest wyjątkowo aktywny i lawa płynie w kierunku miasteczka Pahoa grożąc zalaniem domów i głównej drogi przecinającej w tym miejscu wyspę. Zelektryzowała nas ta wiadomość. Przecież w tym miasteczku kupowaliśmy latarki, żeby było jak wrócić do samochodu po nocnym oglądaniu lawy płynącej do oceanu. I miasteczko to wydawało się leżeć w miejscu całkowicie bezpiecznym. A tymczasem, za kilka dni domy w tym mieście mogą wyglądać tak:
a drogi tak:
Od 1983 roku ze stożka o dziwnej nazwie Pu‘u ‘Ō‘ō wypływa lawa. Tutaj wulkany są specyficzne. Nie przypominają Wezuwiusza, czy Etny – czyli nie ma jednej góry z kraterem na czubku. Na Mauna Kea, gdzie byliśmy poprzedniego dnia widzieliśmy kilkadziesiąt stożków wulkanicznych porozrzucanych na zboczach góry. Żaden stożek nie był na samym szczycie. Po prostu w różnych miejscach, w różnym czasie, nagle otwierała się szczelina, dziura, czy kilka dziur i zaczynała wypływać lawa. Na Mauna Kea już wszytko wygasło. Aktywne wulkanicznie są góry Manua Loa i Kilauea w obrębie której jest krater Pu‘u ‘Ō‘ō. I tutaj dygresja na temat nazw hawajskich. One są strasznie trudne, dziwne i trudne do zapamiętania. Podam kilka przykładowych nazw wybranych przypadkowo z mapy: Pu’u Kipu, Kupa’lanaha, Waipahoehoe, Kehaluani, Kamehameha, Opihikao. Prawda, że dziwne.
A krater Pu‘u ‘Ō‘ō zachowuje się w sposób zrównoważony, spokojny, nie nerwowy. Nie wybuchł nigdy gwałtownie, nie były z niego wyrzucane na kilka kilometrów w górę pyły i gazy. Samoloty mogą sobie latać - nic im nie grozi. Ale ciągle, nieustannie od 31 lat, z tego samego miejsca lawa wypływa kierując się do oceanu, gdzie po spektakularnym spotkaniu z wodą tworzy nowy kawałek wyspy.
A krater Pu‘u ‘Ō‘ō zachowuje się w sposób zrównoważony, spokojny, nie nerwowy. Nie wybuchł nigdy gwałtownie, nie były z niego wyrzucane na kilka kilometrów w górę pyły i gazy. Samoloty mogą sobie latać - nic im nie grozi. Ale ciągle, nieustannie od 31 lat, z tego samego miejsca lawa wypływa kierując się do oceanu, gdzie po spektakularnym spotkaniu z wodą tworzy nowy kawałek wyspy.
Oczywiście po czasie żałujemy, że nasze spotkanie z żywym wulkanem było zbyt pobieżne. Gdybym planował taką podróż teraz, to pewnie umieścił bym w planie jakąś wycieczkę helikopterową nad kraterem Pu‘u ‘Ō‘ō, albo podpłynięcie do miejsca gdzie lawa wpływa do oceanu. Ale to już się nie wróci. Oczywiście mam nadzieję jeszcze kiedyś wyjechać do Stanów, ale chyba już nie na Hawaje. To strasznie daleko.
Poniższa mapa obejmuje Hilo, gdzie mieszkaliśmy oraz Park Wulkanów, gdzie spędziliśmy tego dnia najwięcej czasu. Na mapie zaznaczone jest też miasteczko Pahoa i stożek Pu‘u ‘Ō‘ō. Lawa dotychczas spływała z krateru Pu‘u ‘Ō‘ō w dół do oceanu, ale w ostatnim czasie wąskim strumieniem skierowała się wprost do miasteczka Pahoa. Zalała już cmentarz, niektóre lokalne drogi asfaltowe i niektóre działki mieszkańców. Co będzie dalej trudno przewidzieć.
Na bieżąco można śledzić sytuację na stronie: http://hvo.wr.usgs.gov/maps/
Na zboczu góry Kilauea utworzony jest park narodowy wulkanów. Centrum parku znajduje się wokół dużego krateru – zapadliska, czyli tak zwanej kaldery, położonej na wysokości około 1000 metrów n.p.m. Drogi i ścieżki poprowadzone są wokół kaldery i na jej dnie. Kaldera ma jakieś pięć, sześć kilometrów długości. Droga asfaltowa jest wokół całej kaldery, ale część była wówczas zamknięta z powodu szkodliwych gazów wulkanicznych. Ściany zapadliska są strome i wysokie na około 150-200 metrów. Dodatkowo jest droga odchodząca z centrum parku i prowadząca aż do oceanu, wokół której znajduje się wiele innych kraterów i zastygłych pól lawowych. Droga jest przejezdna, ma wyznaczone liczne punkty widokowe, od których odchodzą ścieżki. My najpierw pojechaliśmy drogą wokół kaldery. Wewnątrz niej są dwa mniejsze kratery. Pierwszy z nich, który nazywa się Halema’Uma’u Crater bardzo malowniczo dymi gazami wulkanicznymi. Ale nie tylko krater dymi. Wokół niego jest wiele miejsc, skąd wydobywają się malownicze, choć śmierdzące siarką dymy. Bardzo nam się podobało, że znaleźliśmy się w tak niezwykłym miejscu i że przyjechaliśmy tu sami, bez biura podróży i bez osiadłej w Ameryce rodziny. I wtedy niespodziewanie usłyszeliśmy "dzień dobry". W takim miejscu język polski zabrzmiał szczególnie miło. Przywitała się z nami para młodych ludzi, którzy przyjechali tu z okolic Katowic (o ile dobrze pamiętam). Usłyszeli, że rozmawiamy po polsku i uznali za stosowne się przywitać. Bardzo miłe spotkanie.
Ale pora na pierwsze zdjęcia.
A potem przeszliśmy po dnie krateru. Było tam swego czasu jezioro płynnej magmy. Obecnie utworzyła się w tym miejscu płaska skorupa, gdzieniegdzie popękana, pozapadana, gdzie indziej wypiętrzona. Ładna wycieczka. W niektórych miejscach, zwłaszcza w obszarze pęknięć skorupa malowniczo dymiła.





Turystów było sporo, ale nie były to tłumy. A ja byłem zupełnie nie przygotowany do robienia nocnych zdjęć. Nie miałem statywu. A bez statywu robienie nocnych zdjęć w żaden sposób mi nie wychodziło.




Na zboczu góry Kilauea utworzony jest park narodowy wulkanów. Centrum parku znajduje się wokół dużego krateru – zapadliska, czyli tak zwanej kaldery, położonej na wysokości około 1000 metrów n.p.m. Drogi i ścieżki poprowadzone są wokół kaldery i na jej dnie. Kaldera ma jakieś pięć, sześć kilometrów długości. Droga asfaltowa jest wokół całej kaldery, ale część była wówczas zamknięta z powodu szkodliwych gazów wulkanicznych. Ściany zapadliska są strome i wysokie na około 150-200 metrów. Dodatkowo jest droga odchodząca z centrum parku i prowadząca aż do oceanu, wokół której znajduje się wiele innych kraterów i zastygłych pól lawowych. Droga jest przejezdna, ma wyznaczone liczne punkty widokowe, od których odchodzą ścieżki. My najpierw pojechaliśmy drogą wokół kaldery. Wewnątrz niej są dwa mniejsze kratery. Pierwszy z nich, który nazywa się Halema’Uma’u Crater bardzo malowniczo dymi gazami wulkanicznymi. Ale nie tylko krater dymi. Wokół niego jest wiele miejsc, skąd wydobywają się malownicze, choć śmierdzące siarką dymy. Bardzo nam się podobało, że znaleźliśmy się w tak niezwykłym miejscu i że przyjechaliśmy tu sami, bez biura podróży i bez osiadłej w Ameryce rodziny. I wtedy niespodziewanie usłyszeliśmy "dzień dobry". W takim miejscu język polski zabrzmiał szczególnie miło. Przywitała się z nami para młodych ludzi, którzy przyjechali tu z okolic Katowic (o ile dobrze pamiętam). Usłyszeli, że rozmawiamy po polsku i uznali za stosowne się przywitać. Bardzo miłe spotkanie.
Ale pora na pierwsze zdjęcia.
W odróżnieniu od pierwszego krateru, czyli Halema’Uma’u, drugi krater znajdujący się w obrębie kaldery już nie dymi i ma wdzięczną nazwę Kilauea Iki Crater. Po spotkaniu z dymiącym wulkanem zrobiliśmy sobie 7 kilometrową wycieczkę przez krater Kilauea Iki. Ścieżka zaczynała się na górze krateru, w pięknym punkcie widokowym.
Ścieżka schodziła zboczem, wiodła przez dno krateru i wracała na górę. W dół ścieżki szliśmy po zboczu porośniętym tropikalnym, stosunkowo młodym lasem. Był bardzo ładny i rosły w nim drzewiaste paprocie. Są to ogromne paprocie, które przypominają palmy, bo mają całkiem duże i wysokie pnie. Jak są malutkie to wyglądają dokładnie tak jak nasze.
Kolejną atrakcją był spacer tunelem lawowym, długim na około 200 metrów i wysokim na pięć. Kiedyś było to wielkie zapadlisko wypełnione magmą, a na skutek stygnięcia utworzyło się coś takiego – góra zastygła od góry i od dołu, a środek częściowo gdzieś wypłynął i zrobił się tunel. Lawa płynie często takim właśnie tunelami. Pod zastygniętą już skorupą w dalszym ciągu płynie lawa o temperaturze 1000 stopni. Czyli spacerując po terenie, gdzie pozornie jest już zupełnie spokojnie można spotkać szczelinę, przez którą widać żar płynącej głęboko pod powierzchnią lawy. Takie wycieczki po lawowiskach, z doświadczonym przewodnikiem, który doprowadzi do ciekawych miejsc i zrobi to bezpiecznie są dla turystów organizowane. Trzeba mieć niezłą kondycję i dużo pieniędzy. My nie dysponowaliśmy ani jednym, ani drugim więc przeszliśmy tunelem przygotowanym dla turystów leniwych. Poniżej dwa zdjęcia tunelu i jeszcze jedno spojrzenie na krater Kilauea Iki, który objawił się ponownie na końcu tunelu.
Następnie musieliśmy zdecydować co robimy dalej. Wcześniej uzyskaliśmy trochę wskazówek w Visitor Center od sympatycznych strażników parku. Przede wszystkim chcieliśmy się dowiedzieć, czy jest miejsce, z którego można zobaczyć płynącą lawę, lub choć namiastkę tego widoku. Usłyszeliśmy, że owszem, można, ale nie w obrębie parku, tylko za miasteczkiem Pahoa. Tam jest miejsce przygotowane dla turystów, z którego po zapadnięciu zmroku widać czerwone punkty na lawowisku. Raz jest ich więcej, raz mniej, ale zawsze coś można zobaczyć. Więc plan na wieczór był. Mieliśmy w planie też wjazd na zbocze góry Manua Loa i zjazd w drugą stronę – do oceanu, gdzie byliśmy już pierwszego dnia po przyjeździe na wyspę. Ponieważ na wszystko brakło by nam czasu, więc tą drugą drogą pojechaliśmy tylko kawałeczek. Wzdłuż drogi są olbrzymie pola lawowe. Na tablicach opisy – to pole powstało na skutek wybuch krateru ……, w latach 1977-1979, inne w innych latach na skutek innego wypływu lawy, z jeszcze innego krateru itd. Obecnie, jak już pisałem, od 1983 do chwili obecnej lawa wypływa z krateru Pu‘u ‘Ō‘ō. Zalała drogę okalającą w tym miejscu wyspę, zalała trochę domów, chce najwyraźniej zalać miasteczko Pahoa i tak sobie płynie cały czas. Jest to najdłuższy z odnotowanych wypływ lawy w historii. Poniżej kilka zdjęć z miejsca, gdzie lawa wypływała nie z okrągłego krateru, jak robi to zazwyczaj, ale ze szczeliny. Atrakcją dodatkową tej erupcji były wielkie pociski - bomby skalne, które były wyrzucane na duże odległości.
Zgodnie z naszym planem wjechaliśmy 18 kilometrową drogę na górę Mauna Loa. Góra ma 4169 metrów, ale droga kończy się na wysokości 2031 metrów. Dalej wiedzie ścieżka na sam szczyt. Jest to wariant dla wytrawnych turystów. W jeden dzień nie da się tego pokonać, dlatego wzdłuż ścieżki są wyznaczone miejsca do biwakowania. Oczywiście wszelkie informacje, plany, mapy są dostępne na stronie internetowej parku www.nps.gov/havo. Wcześniej zamieszczałem w moim blogu ciekawsze mapy ze stron parków narodowych, ale mimo powoływania się na źródło „googel” mi te mapy pousuwał. Tak więc zainteresowani mapami szczegółowymi muszą skorzystać z linku i tam troszkę poszukać.
Z Parku Wulkanów do końca drogi mieliśmy około 1000 metrów w górę. Piękna wycieczka. Droga miała szerokość ścieżki w parku. Była to ścieżka asfaltowa, ale bardzo, bardzo wąska. Była na jeden samochód. Ponieważ mało kto się tam zapuszczał to i nie było problemów z wymijaniem. Ale myśleliśmy z pewnym niepokojem, co będzie jak z naprzeciwka coś nadjedzie. Ale jak w końcu tak się stało, to z trudem, przy pomocy poboczy jakoś daliśmy radę. Droga wiodła przez dziwny las, bardzo ładny, taki trochę bajkowy. Drzewa miały jasne pnie liczne poskręcane konary i mało liści, takich fikusowatych. Na końcu drogi był ładny widok na dymiący krater Halema’Uma’u.
Po udanej wycieczce opuściliśmy Park Wulkanów i pojechaliśmy na nocne obserwacje płynącej lawy. Poniżej zamieszczam mapę dnia.
Lewa
strona mapy to góra Manua Loa, na którą wjeżdżaliśmy. Dół mapy to wielka szara
plama – obszar aktywności wulkanu Kilauea. A po lewej stronie czerwonego
znacznika widać ciemno – szary fragment wyspy, który został zalany lawą
wypływającą ze stożka Pu‘u ‘Ō‘ō . Właśnie tam, gdzie jest czerwony
znacznik, było miejsce skąd można było obserwować aktywność wulkanu.
Latarki kupiliśmy bez trudu w miasteczku Pahoa,
od razu w zestawach dwuosobowych z bateriami. Do miejsca obserwacji trzeba było
od samochodu trochę dojść – co najmniej dwa kilometry. Porządku pilnowała
służba cywilna, ustawiali samochody turystów – nie chcieli za to żadnego
pieniążka, pilnowali aby nikt nie poszedł na lawowisko, jak ktoś o coś pytał -
uprzejmie wyjaśniali.
Po drodze
były niesamowite widoki domów stojących wśród pofałdowanej wysokiej zastygłej
magmy i dymiące duże obszary, gdzie zapewne spływała gorąca lawa.





Turystów było sporo, ale nie były to tłumy. A ja byłem zupełnie nie przygotowany do robienia nocnych zdjęć. Nie miałem statywu. A bez statywu robienie nocnych zdjęć w żaden sposób mi nie wychodziło.
Jak było
widno, widać było tylko dymiące obszary, i falujące od gorąca powietrze już
kilkadziesiąt metrów obok miejsca, gdzie staliśmy. Jak zrobiło się ciemno, było widać coraz
więcej jasnych, czerwonych punktów świecącej magmy. A jak zrobiło się zupełnie
ciemno to oprócz świecącej magmy było widać czerwoną poświatę, no i wszystko na
tle rozgwieżdżonego, hawajskiego nieba. Bardzo ładnie. Tylko zdjęcia nie
wyszły, bo miejsce z jasnymi punktami było stosunkowo daleko – 1,5 km tak na
oko i do tego ten brak statywu. Ale dzień bardzo udany. Tylko bardzo późno się
skończył. Zamieszczam na koniec jedno nieostre zdjęcie, gdzie widać świecące
punkty i dwa zdjęcia goniących się hawajskich chmurek.


I nie tylko
Mamy już
niestety listopad, za dwa miesiące koniec roku, pewnie w marketach od jutra
pojawią się choinki i bombki. Wypada, żeby tradycji stało się zadość, napisać
kilka słów na temat bieżących spraw.
Jesień
jest w tym roku pogodna i ciepła. Troszkę więc sobie z moim psim przyjacielem
pospacerowaliśmy robiąc jesienne zdjęcia, eksperymentując z ustawieniami
aparatu więcej niż zazwyczaj.

Łódź jest
obecnie całkowicie rozkopana. Droga do pracy zajmuje strasznie dużo czasu.
Drogi są remontowane we wszystkich dzielnicach równocześnie. I gdziekolwiek
chce się dojechać trzeba stać w paskudnych korkach. No ale dzieje się i pewnie
za jakiś czas będą bardzo pozytywne efekty tego dzisiejszego bałaganu.
W Łodzi
odbyła się też bardzo udana impreza – Festiwal Światła. Były tłumy łodzian. Bardzo
udane pokazy w Parku Staromiejskim, znanym również jako Park Śledzia, na Placu
Wolności, na ulicy Piotrkowskiej, na ulicy Moniuszki i 6 Sierpnia. Byłem dwa
razy, najpierw z żoną, a drugiego dnia z aparatem fotograficznym.
I na
koniec o wczorajszym święcie Wszystkich Świętych. Jak zawsze piękny cmentarz w
Giecznie, piękna pogoda i jak zawsze ciocia Marta. Skończyła już 97 lat,
obeszła kilka razy cały cmentarz, zapaliła wszędzie znicze, w czasie mszy nie
siedziała na ławeczce, tylko żeby lepiej słyszeć przestała całą mszę blisko
ołtarza. I jak zawsze, wszystko kojarzy, ma trzeźwy jasny umysł i rozmawia się z
nią jak z młodą osobą. Niech żyje 200 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz