Podróże po Stanach
Na początek zdjęcie, które wybrałem jako wizytówkę tego dnia.
Ten dzień był dniem objazdowym. Zrobiliśmy sobie wycieczkę prawie dookoła wyspy, żeby wyrobić sobie ostateczne zdanie o tym miejscu. Podsumowanie jest takie. Nie jest to najpiękniejsze miejsce na świecie, ale jedno z najbardziej interesujących i ma wiele pięknych zakątków. Wulkany, Mauna Kea, dżungla, malownicze wodospady - jest wiele miejsc na wyspie, które muszą się podobać, a nawet zachwycać. Ale jak się jedzie przez wyspę, to wiele miejsc jest po prostu zwyczajnych, a dodatkowo oszpeconych paskudnymi słupami obwieszonymi drutami różnej grubości. Kable wysokiego napięcia, średniego, niskiego, telefoniczne – jedna wielka plątanina. Słupy są do tego poprzechylane na różne strony. Złoszczę się nieraz na słupy poustawiane zupełnie niepotrzebnie w ładnych widokowo miejscach w Polsce, które psują krajobraz, ale te polskie słupy są niczym w porównaniu z Hawajskimi – no istne paskudztwa. Nie czerpie się tutaj takiej przyjemności z jazdy samochodem, jaką się ma jeżdżąc po zachodnich stanach części kontynentalnej USA. Ale nie znaczy to rzecz jasna, że podróż na tę wyspę była błędem, lub, że ostatni dzień był nieudany – co to, to nie. Nie zamierzam tylko mówić, że cała wyspa jest zachwycająca, gdy to nieprawda. Relacja musi być rzetelna.
A teraz po kolei. Na początek był targ w Hilo, gdzie można było kupić najróżniejsze owoce, koszulki hawajskie, miski z drewna, ozdóbki itd. Jeden dobry człowiek praktycznie cały czas machał maczetą i ścinał młode kokosowe orzechy żeby dobrać się do mleczka. Następnie dawał kupującemu słomkę do picia i brał pieniążka, a klient odchodził i pił mleczko prosto z orzecha.
Potem pojechaliśmy drogą Saddle Road pomiędzy górami Mauna Kea i Mauna Loa. Bardzo ładnie i dziko. Zatrzymaliśmy się w pobliżu odjazdu wiodącego w stronę obserwatorium na Mauna Kea i zrobiliśmy kilka zdjęć. Krajobrazy były wyjątkowo dzikie. Roślinność bardzo skromna. Góra Mauna Kea, która ma ponad 4000 metrów, wcale nie wygląda na tak wysoką. Jest łagodna, szara i smutna nieco. Na górze widać było połyskujące kopuły teleskopów. Poniżej kilka zdjęć z tego miejsca.
Droga początkowo była ładna, równa i wygładzona. Wiodła niekiedy pomiędzy wzgórkami, które wyglądały i zapewne były nieczynnymi stożkami wulkanicznymi. Droga nie należała do ruchliwych, wręcz przeciwnie, rzadko coś nią jechało.
A potem pojechaliśmy dalej w stronę zachodniego wybrzeża wyspy. Naszą całą trasę pokazuje poniższa mapa.
Droga na dalszym odcinku była niesamowicie
pokręcona i pofałdowana. W górę i w dół, a stromizny większe niż w San
Francisco. I wszędzie mniejsze i większe
stożki wulkaniczne. W tym miejscu było to już porośnięte trawami a lawa była
widoczna w niewielu miejscach.
Potem był odcinek na trójkę z plusem,
ale dojechaliśmy do przepięknej plaży z turkusową wodą, palmami i skałami z
jednej i drugiej strony. Przepiękne miejsce. Połaziliśmy sobie trochę na plaży,
posiedzieliśmy na złotym piaseczku – relaksik.
Ponieważ plażowo byłem zupełnie
nieprzygotowany, postanowiłem kupić spodenki kąpielowe, żeby w Honolulu na
plaży w Wikkiki nie odstawać od reszty towarzystwa. Tutaj w długich spodniach i
półbutach trochę odstawałem. A buty trudno było mi zdjąć, bo piasek był tak
nagrzany, że parzył. Więc po drodze kupiliśmy spodenki, według kroju jaki
nasili panowie i chłopcy oraz klapki, których wcześniej, nigdy w życiu nie
posiadałem. Plaża była przepiękna. Wyglądała lepiej niż na folderach
reklamowych. Spodziewaliśmy się po drodze większej ilości takich plaż, ale
niestety. Big Island pod tym względem jest wyspą bardzo ubogą.
Bo to młoda wyspa. Na innych, które też
mają pochodzenie wulkaniczne, lawa porosła już roślinnością, a plaże zrobiły
się piaszczyste. A ta wyspa jest najmłodsza i jeszcze w wielu miejscach są
ogromne przestrzenie z czarną lawą,
ledwo co porośniętą trawami. Lawa dochodzi do samego morza i wygląda to
interesująco, ale nie jest to super malowniczy widok. Interesujący tak, super
piękny nie. To niesamowite ile na tej wyspie jest pól lawowych, ile stożków
wulkanicznych. Wzdłuż naszej trasy było ich na pewno grubo ponad sto. Na wyspie
są dwie główne miejscowości – Hilo na wschodzie i Kona na zachodzie. W
pierwszej my mieszkamy, a ta druga jest zdecydowanie bardziej popularna, bo po
tej stronie wyspy jest zdecydowanie lepsza pogoda. Mniej pada. Ale tutaj nie ma
ładnych, dużych plaż i jest gęsta zabudowa, hotele, domy i kable na słupach w
dużym nasileniu. Piękna plaża była w północno – zachodniej części wyspy. Od plaży do Kony krajobrazy były bardzo
ładne, ale surowe. Tam na ogromnych przestrzeniach są pola lawowe, w niewielkim
stopniu porośnięte trawami. A od Kony na południe droga była brzydka. Nic
szczególnego, zabudowa, słupy i plątanina drutów. Chociaż wszędzie mnóstwo
pięknie kwitnących drzew i krzewów. Dopiero jak dojechaliśmy na południową
część wyspy, krajobrazy zrobiły się znowu ładne. Ale i tutaj pól lawowych było bardzo dużo.
Oprócz licznych postojów w punktach
widokowych zatrzymaliśmy się na trochę dłużej na czarnej plaży. Bardzo ładne
miejsce. Palmy, skały, duże fale i rogalik piaszczystej plaży, na której ludzie
relaksowali się leżąc na kocykach. Tylko w odróżnieniu od innych plaż, na tej
plaży piasek był zupełnie czarny. Taka to dziwna wyspa. Jest na niej jeszcze
plaża z piaskiem zielonym ale tam już nie pojechaliśmy.
Droga powrotna do Hilo prowadziła obok
parku narodowego wulkanów. Od czasu do czasu widać było słup gazów wyrzucanych
z krateru Halema’Uma’u. Wyglądało na to, że słup jest większy niż poprzedniego
dnia, kiedy tam byliśmy. Postanowiliśmy to zatem sprawdzić i na moment jeszcze
raz podjechaliśmy do kaldery. I rzeczywiście dymiło bardziej, a dodatkowo
dymiło w wielu innych miejscach gdzie poprzedniego dnia żadnych dymów nie było
widać. Wiele dymiących miejsc pojawiło się m.in. w kraterze Kilauea Iki, gdzie
chodziliśmy wczoraj. Czyli wulkan żyje i raz jest spokojniejszy, a raz bardziej
nerwowy. Pewnie jeszcze nieraz wszystkich zaskoczy.
Pogoda
nam dopisywała chociaż była zmienna i na koniec bardzo się zachmurzyła. Czarne
krajobrazy i zachmurzona pogoda sprawiły, że końcowe zdjęcia są wyjątkowo
surowe.
I nie tylko
A teraz
kilka słów o tym co tu i teraz. Kończy się już listopad. Drzewa straciły
resztki liści. Od wczoraj powietrze jest mroźne. Rano było minus pięć stopni.
W kraju
trwają wybory samorządowe – jutro druga tura. Takich udanych wyborów jeszcze
nie było. Szczególnie dobrze zaprezentował się system informatyczny i Państwowa
Komisja Wyborcza. No i należy oczywiście pogratulować PSL-owi, który zdobył
rekordowe poparcie. Ale „to wszystko dało się policzyć”, a malkontenci mogą iść
do sądu. Sądy działają wszak perfekcyjnie i zapewne wszelkie wątpliwości
wyjaśnią w mig. Chociaż nieraz z powodów obiektywnych nie wszystko w sądzie
idzie błyskawicznie. Ważne, ze zawsze jest to zgodne z przepisami. Moja żona na
przykład będzie mogła wystartować w konkursie na niespełnionego świadka. Już
chyba pięć razy stawiła się w sądzie w charakterze świadka właśnie i nigdy nie
było jej dane zeznawać. Z różnych powodów rozprawy były odwoływane. A i ja
niedawno byłem na rozprawie jako zupełnie zbędny świadek w sprawie przeciwko zorganizowanej
grupie przestępczej kradnącej wiele lat temu cysterny. Mój jedyny związek z tą
sprawą był taki, że zgłosiłem na Policji kradzież. I tylko tyle mogłem wnieść w
czasie rozprawy – „tak zgłosiłem kradzież”. Grupa przestępcza liczyła dziewięć
osób, a ponieważ jej członkowie działali wspólnie i w porozumieniu to na każdej
rozprawie muszą się stawić wszyscy. Akurat jeden oskarżony w dniu rozprawy nagle
zachorował i sędzia cytując postanowienia Kodeksu Postępowania Karnego musiał
sprawę odwołać. Idzie jesień, zima – okres grypy i przeziębień, a więc prawdopodobieństwo,
że wszyscy oskarżeni będą zdrowi wydaje mi zerowe. Ale to tak dygresja.
Wracając
do Państwowej Komisji Wyborczej to jej członkowie troszkę, ale tylko troszkę,
przypominają mi pacjentów oddziału geriatrycznego, na który niestety trafił mój
dobry teść. Dopiero w takim szpitalu widać jak wygląda starość, gdy do wieku
dołączają choroby, niesamodzielność, czy niesprawność umysłowa. Przykre są to
obserwacje. No cóż nie każdy ma zdrowie mojej cioci Marty. Obserwując natomiast
naszą służbę zdrowia to odczucia mam mieszane. Bardzo mi się podobała
interwencja załogi karetki pogotowia. Pełen profesjonalizm. Ale obserwując
szpital już taki zachwycony nie jestem. Ale daleki byłbym od totalnej krytyki. Praca
personelu to niewątpliwie praca trudna, i prowadzona w zbyt skromnym składzie jak
na oczekiwania pacjentów, którzy do łatwych na pewno nie należą. Mam nadzieje,
że dzisiaj dobry teść zostanie wypuszczony do domu. Bardzo miła, sympatyczna i
pełna zrozumienia pani doktor dała nam rano taką nadzieję.
Jesień stała się bezlistna, ale ma jeszcze dużo uroku. Porobiłem ostatnio trochę jesiennych zdjęć w pięknym Parku Julianowskim w Łodzi, więc na koniec pozwolę sobie kilka z nich zaprezentować.