sobota, 5 kwietnia 2014

Podróż 2009, dzień 15, Las Vegas i nieznany los piekarza

Podróże po Stanach

Las Vegas - miasto kasyn, rozrywki i rozpusty, które znaliśmy z książek i filmów. Las Vegas - miasto, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się nam czymś absolutnie nieosiągalnym. A tymczasem obudziliśmy się w tym mieście, spędziliśmy cały dzień i koleją noc. 


Był to jedyny dzień, kiedy „nasz” samochód nie poruszył kółkami, bo uznaliśmy, że nie ma sensu go fatygować. Był zapewne bardzo zdziwiony. Ale w Las Vegas wszystkie większe hotele – te najbardziej znane (w tym nasz) – są stosunkowo blisko siebie. Stoją wzdłuż ulicy Las Vegas Strip, po której jeździ autobus. Dodatkowo w centrum Las Vegas jeździ szybka, naziemna, jednoszynowa, płatna kolejka, a dodatkowo inna, podobna kolejka (bezpłatna) łączy trzy hotele w południowej części Strip.  Na pieszo przejść całą ulicę Strip w jedną i w drugą stronę byłoby dosyć ciężko. Oczywiście można jeździć własnym samochodem. Każdy hotel ma swój parking, który jest ogromny i podzielony na dwie części – „valet parking” i „self-parking”. Ten pierwszy parking jest płatny, ale jest też bardzo wygodny. Podjeżdża się pod hotel i elegancko ubrani panowie valeci odbierają samochód i parkują. Nie powiem - bo nie wiem - kiedy się za to płaci, jak i komu, bo z takiego parkingu nie korzystaliśmy. A „self-parking” to parking darmowy i dla każdego. Ale z niechęcią myślałem o poruszaniu się po ruchliwych ulicach, rozglądaniu się za wjazdem na parking, wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu. Wybraliśmy komunikację miejską i własne nogi. I chyba był to wariant optymalny. 
Dzień zaczął się później niż wszystkie inne dni, bo zgodnie z planem pospaliśmy dłużej. Z hotelu wyszliśmy dopiero po dziesiątej. Co prawda od rana się nie leniłem, bo trzeba było poczytać jeszcze o mieście, pooglądać materiały hotelowe, opisać dzień poprzedni, pooglądać ostatnie zdjęcia, zjeść śniadanie  – no było co robić. Śniadania w cenie pokoju nie było, więc zrobiliśmy je sobie sami. Internetu też nie było, dostęp trzeba było sobie wykupić za 11 $ za 24 godziny (zdzierstwo). Ranek był zatem bez Internetu. Przez okno trudno się było zorientować, jaka jest temperatura, bo było nieotwieralne. Miało również przyciemnione lekko szyby, więc świat przez to okno wyglądał mniej słonecznie niż w rzeczywistości. Ale pojedynczy przechodnie nosili się lekko, więc i my tak postanowiliśmy się ubrać. I była to dobra decyzja, bo w środku dnia temperatura była bardzo wysoka, około 35 stopni C, lub może nawet więcej. Na dole naszego hotelu kasyno było w pełnym ruchu - przy automatach siedziało sporo osób, w tym bardzo dużo kobiet w wieku więcej niż średnim. Ludzi było jednak zdecydowanie mniej niż wieczorem. Pomiędzy automatami przechadzała się większa grupa uzbrojonych strażników z panami, którzy otwierali automaty i wyciągali utarg z poprzedniego dnia. Pewnie zgodnie z przyjętym biznesplanem, kasyno wygrało, a wśród wyjmowanych pieniędzy było zapewne i nasze 5 $. Ale niech tam. Majątku wszak nie przegraliśmy. Poniżej pierwsze zdjęcie w Las Vegas – przed głównym wejściem do naszego hotelu. Wszystko na wysoki połysk, podjeżdżające pod hotel strasznie długie limuzyny i zadowolona z siebie, dumna żona. Ale nie ma jej się co dziwić - coś co kiedyś było dla nas zupełną abstrakcją stało się faktem. 


W przewodniku Pascala autor napisał, że na całym świecie hotele buduje się blisko atrakcyjnych miejsc, a w Las Vegas jest inaczej – hotele stanowią główną atrakcję. To miasto hoteli, kasyn, hazardu i rozrywki. Spośród 15 największych hoteli na świecie, aż 14 jest w Las Vegas. Nasz hotel należał do tych największych i najlepiej rozpoznawalnych. Ale mimo swoich 2444 pokoi nie załapywał się z pewnością do tej pierwszej piętnastki. Za to, dzięki 350 – metrowej wieży był zdecydowanie najwyższy.
Miasto Las Vegas powstało w 1905 roku. Wcześniej w pierwszej połowie XIX wieku pojawili się tutaj Hiszpanie. W miejscu obecnego miasta rosły bujne trawy, a wszędzie wokół była pustynia. Od rosnących traw pochodzi nazwa miasta - „Las Vegas” to po hiszpańsku łąki. Potem w połowie XIX wieku próbowali tutaj osiedlić się mormoni, ale coś im w tym miejscu nie odpowiadało. Może przeczuwali, że będą się czuli tutaj w przyszłości nie najlepiej. Bo Mormoni, mimo, że mogli mieć kiedyś kilka żon, żyli i żyją przestrzegając bardzo surowych zasad. Nie wolno im pić kawy, alkoholu, palić papierosów i poddawać się innym nałogom. W mieście rozrywek, hazardu i rozpusty byłoby im źle.
Przez obecne Las Vegas poprowadzona została na początku XX wieku linia kolejowego i od tego czasu miasto zaczęło się powoli rozwijać. Ale główny rozwój zaczął się w 1931 roku. Wówczas zbiegły się dwa wydarzenia. W 1930 roku rozpoczęła się budowa zapory Hoovera (49 kilometrów od Las Vegas) a w 1931 roku zalegalizowano w USA hazard. Zapora Hoovera to najwyższa zapora wodna w USA. Ma 221 metrów wysokości i przegradza rzekę Kolorado. Przypomina zaporę „Glen Canyon Dam”, którą widzieliśmy w Page, i która jest tylko o 5 metrów niższa. Zapora Hoovera była budowana w ekspresowym tempie. Powstała w 6 lat, a tak krótki czas budowy wynikał między innymi z zaangażowania do budowy ogromnej ilości pracowników. A pracownicy - jak to pracownicy na delegacji - potrzebowali odrobiny rozrywki, żeby lepiej znieść rozłąkę z rodziną. Hazard, alkohol, kobiety - wszystko to było w Las Vegas. Nic dziwnego, że miasto zaczęło się rozwijać w zawrotnym tempie. Sława Las Vegas, jako miasta hazardu, rozrywki i grzechu rosła, powstawały wciąż nowe hotele, kasyna – miasto rosło i rośnie ciągle. Obecnie większość największych hoteli położonych jest przy ulicy Las Vegas Strip, która tak naprawdę leży poza granicami administracyjnymi miasta. Z braku lepszego miejsca, to tutaj – poza granice Las Vegas – przeniosło się centrum tego miasta. Taki drobny paradoks. 
Poniżej nasz niezwykły hotel, z najwyższym obiektem w mieście. 



           Poniżej znajduje się mapa największych hoteli położonych wokół Strip. Ulica ma około 7 km długości, rozciąga się od hotelu Mandalay Bay – na południu do hotelu Sahara – z drugiej, północnej strony. Nasz hotel był jeszcze kawałek dalej, za hotelem Sahara. Czyli, gdyby chcieć obejść wszystkie hotele idąc na pieszo w jedną i w drugą stronę trzeba by było przejść co najmniej 15 km, a ze zwiedzaniem hoteli wyszłoby jak nic 20 km. Dlatego skorzystaliśmy z naziemnej kolejki jednoszynowej „Monorail”. Kolej ta została uruchomiona w 2004 roku. Pierwsza stacja była przy hotelu Sahara, a ostatnia przy hotelu MGM. Mapa kolejki dostępna na stronie. http://www.lvmonorail.com/route-map/
         Kolejka jest automatyczna, bilety kupuje się w automacie, żadnej obsługi. Wszystko jest automatyczne, ale proste, wszak daliśmy sobie radę. Są bilety jednorazowe za 5 $ i całodniowe za 13 $. Mapa powyżej pochodzi właśnie z bezpłatnych materiałów informacyjnych kolei „Monorail” i była nam bardzo pomocna w naszej wędrówce po hotelach Las Vegas. Przejechaliśmy całą trasę kolejki, co zajęło nam 15 minut. 
Końcowa stacja była w środku hotelu MGM. Gubiliśmy się wcześniej troszkę w naszej „stratosferze” i wydawało nam się, że większych hoteli już nie ma, ale dopiero tutaj zobaczyliśmy, co to znaczy wielki hotel. Przez 15 minut, a może trochę dłużej, szukaliśmy intensywnie wyjścia na zewnątrz. A tego wyjścia nigdzie nie było. Ten hotel zajmuje powierzchnię 46 hektarów. Posiada kasyno o powierzchni takiej, jaką zajmują cztery boiska piłkarskie. Jest to kasyno największe na świecie. Poza tym jest tam mnóstwo sklepów, 15 restauracji, 5 basenów i ponad 5000 pokoi hotelowych. Są tam też w środku bardzo duże szklane klatki z żywymi lwami, które można oglądać z każdej strony, również od dołu, przechodząc pod bawiącymi się lwami szklanym tunelem. Przy lwach, w sklepach, przy basenach i przede wszystkim w kasynie – wszędzie były tłumy ludzi. Strzałki informacyjne kierowały w różne miejsca, ale strzałki z napisem „exit” nie widzieliśmy. Na szczęście jakoś do wyjścia w końcu trafiliśmy. Wcześniej przeszliśmy co najmniej dwa boiska piłkarskie pomiędzy automatami do gry.

 Hotel MGM został zbudowany w 1973 roku, natomiast w 1980 roku wydarzyła się największa w Las Vegas tragedia i hotel spłonął. Zginęło w płomieniach blisko 90 osób. Już w 1986 roku hotel został odbudowany, czyli przez 6 lat rozebrano zgliszcza, wykonano nowy projekt, zatwierdzono ten projekt, znaleziono wykonawcę, on znalazł podwykonawców i wspólnymi siłami zbudowano hotel o wartości kilku miliardów dolarów. Tempo niesamowite. 






                  Powyżej zdjęcie z kasyna. Jest złe, nieostre, ale mam tylko takie. Nie wypadało robić zdjęć grającym, więc nie robiłem. A z drugiej strony opis Las Vegas bez zdjęcia kasyna byłby niepełny.                  Hotele Las Vegas wzdłuż Strip to prawdziwe potwory. Zwiedziliśmy ich po kolei kilka. Są tak rozległe, że można po nich wędrować i wędrować i nie widać końca. Wszystkie są do siebie podobne i jednocześnie każdy stara się czymś wyróżnić. Każdy ma swój styl, swoją atrakcję, która ma przyciągnąć gości. I nie chodzi tutaj tylko o gości hotelowych. Chodzi o wszystkich, o każdego przechodnia, każdego turystę.  Wejście do hotelu to na ogół od razu wejście do kasyna. Każdy, kto usiądzie i wrzuci pieniążka do automatu jest miłym, oczekiwanym gościem. A przecież czekają też sklepy, restauracje, sale widowiskowe, baseny, atrakcje. Więc każdy hotel zaprasza do środka swoim niepowtarzalnym klimatem, niepowtarzalna atrakcją, czymkolwiek, żeby tylko wejść. A jak się wejdzie to i się coś kupi. My byliśmy odporni na pokusy, ale coś mnie podkusiło żeby wejść do sklepu z akcesoriami do wykonywania sztuczek magicznych. Elegancki, wytworny pan sprzedawca magik, w garniturze, białej koszuli i w muszce, pokazywał sztuczki, które wyglądały tak atrakcyjnie, że kupiłem magiczną torebkę. Nie pamiętam ile kosztowała, ale wiem, że 5 razy więcej niż była warta.
 Obok MGM był hotel Nowy York z Manhattanem, wielką kolejką górską i Statuą Wolności. Hotel wybudowano w 1997 roku. Ma 2024 pokoje. Proszę spojrzeć na zdjęcie.

 Po przeciwnej stronie ulicy poprzecznej do Strip stał sobie hotel Excalibur

A po przekątnej skrzyżowania byl hotel Tropicana. Ale do tego hotelu nie dotarliśmy.




             A wracając do opisu  hotelu Manhattan, są części tego hotelu, gdzie stoją  stare nowojorskie budynki, ale są przede wszystkim nowojorskie  drapacze chmur np. Empire State Building, Statua Wolności, zbudowana w skali 1:2. Do tego wszystkiego kolejka górska. Wagoniki mają przypominać nowojorską taksówkę, która się spieszy. Wagoniki pędzą z prędkością do 108 km/godzinę. Różnica poziomów to 62 metry. Wagoniki w niektórych miejscach jadą „do góry nogami”. Wygląda to nieźle. Muszę kiedyś taką kolejką się przejechać. Może się jeszcze uda. Wszak wciąż jestem stosunkowo młody :) 





        A potem poszliśmy w stronę południowego końca Las Vegas Strip. Najpierw był kiczowaty hotel Excalibur. Otwarcie tego hotelu i kasyna to 1990 rok. Hotel ma 3991 pokoi. Ma przypominać bajkowy zamek z kolorowymi dachami i wieżyczkami. Wewnątrz hotelu wystrój też jest w stylu średniowiecznego zamku. Atrakcją są przedstawienia przypominające średniowieczne turnieje. Ale tego nie widzieliśmy.

Jeszcze dalej na południe jest hotel Luxor z 4407 pokojami. Otwarcie hotelu nastąpiło w roku 1993. Hotel nawiązuje do starożytnego Egiptu. Część sklepowo – restauracyjno – kasynowa jest pod ogromną piramidą o wysokości 106 m (30 pięter). Wewnątrz jest replika grobowca Tutanchamona. Elementy wystroju są jak z filmu Faraon z Zelnikiem w roli głównej. A na zewnątrz jest jeszcze olbrzymi sfinks. Dalej na południe był hotel Mandalay Bay, ale nie mogliśmy oglądać wszystkich hoteli, więc zawróciliśmy na północ. 






      Skierowaliśmy się do hotelu Bellagio. Do przejścia był kawał drogi. Zanim zatem pojawią się zdjęcia Bellagio, kilka zdjęć z długiej drogi do tego hotelu. Po drodze mijaliśmy hotele Hollywood Planet, Paris, i kilka mniejszych.














       Nie było kanionów, nie było prerii, nie było kaktusów, ani czerwonych skał, ale mimo tego  bardzo nam się Las Vegas podobało. 
           Hotel ten miał zaledwie 11 lat i ponad 3900 pokoi. Jest to kolejny hotelowy potwór – 14 restauracji, 6 basenów, siłownia, Spa, wspaniały ogród pod dachem. Przed hotelem jest sztuczne jezioro, o powierzchni trzech hektarów. Odbywają się na nim pokazy fontann. Przewodnik Pascala podaje, że jest to najlepszy z darmowych pokazów w mieście. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Nie mieliśmy szczęścia widzieć z bliska. Ale spacerowaliśmy długo po wewnętrznych ogrodach, które były bardzo ładne. Rosło tam mnóstwo żywych kwiatów, była kwiatowa karuzela, kolorowe balony, klatki ze śpiewającymi ptaszkami, konewki - fontanny, kwiatowy ślimak. I tak jak we wszystkich hotelach mnóstwo sklepów, i ogromne kasyno. Mimo, że automatów były setki nigdzie nie było prostej, czytelnej instrukcji jak należy grać i co zrobić żeby wygrać. Więc nie graliśmy, tylko przyglądaliśmy się jak robią to inni. Nikt nie krzyczał z radości, więc pewnie żadna wielka wygrana nie miała miejsca.
                  A poniżej już zdjęcia hotelu Bellagio i jego wewnętrznych ogrodów.














      Ostatnie z powyższych zdjęć to podjazd do hotelu z widoczną gromadką panów valetów i bardzo długimi limuzynami. A poniżej kolejno: zdjęcie hotelu Paris zrobione z hotelu Bellagio, hotel Bellegio z zewnątrz i kilka zdjęć hotelu Caesars Palace. Ten ostatni hotel, patrząc od niego z ulicy zdawał się być największym hotelem w całym Las Vegas, ale tak nie jest,  to popierdółka - ma tylko 3348 pokoje. Hotel zajmuje kilka połączonych ze sobą budynków. Wewnątrz są 24 restauracje, 4 baseny itd. itp. Hotel ma przypominać starożytny Rzym. Wewnątrz jest dużo marmurów, fontanny, i obsługa przebrana za gladiatorów i senatorów. Pokoje też są w stylu starożytnego cesarstwa rzymskiego lub w stylu greckim. W niektórych pokojach stoją klasyczne rzeźby przypo-minające tamte czasy. Okna są od podłogi do sufitu. Widok z nich musi być niezwykły, bo jest to centrum Strip, po drugiej stronie ulicy są hotele Paris z wieżą Eiffla i Hollywood.








Obok hotelu jest zbudowany w tym samym stylu Forum Shops at Caesars. Jest to elegancka galeria handlowa zajmująca trzy poziomy. Sklepy są z najwyższej półki.  Wewnątrz rzymskie kolumny, ozdobne schody i piękne fontanny.  A na zewnątrz rzymska najsłynniejsza fontanna. Nie trzeba zatem jechać do Rzymu, żeby ją zobaczyć. Wystarczy do Las Vegas. Skala 1:1.







          Przy Caesars Palace byliśmy już strasznie zmęczeni. Trzeba było ograniczyć dalsze zwiedzanie, bo w końcu, któryś z hoteli stałby się ostatnim miejscem, które widzieliśmy. Był potworny upał, a odległości do przejścia wewnątrz hoteli były straszenie duże. Postanowiliśmy zobaczyć jeszcze tylko hotele Mirage, Paris i Venetian, a potem wrócić do hotelu autobusem. Zorientowaliśmy się bowiem, że po Strip jeździ autobus, który ma przystanki przy każdym większym hotelu, w tym przy naszym hotelu Stratosphere.
Będąc w hotelu Paris każdy turysta ma się poczuć jakby był w Paryżu. Hotel został oddany do użytku raptem 10 lat temu. Ma blisko 3000 pokoi, 12 restauracji, wspaniały basen, itd. Centrum handlowe znajdujące się wewnątrz hotelu ma przypominać paryską ulicę z lat 20 XX wieku. Przed hotelem stoi wierna rekonstrukcja wieży Eiffla, na którą można wjechać windą. Zbudowano ją w skali 1:2, ale tylko dlatego, że gdyby była wyższa przeszkadzałaby lądującym samolotom. Obok hotelu stoi też Łuk Triumfalny w skali 2:3, jest fragment Luwru, Paryskiej Opery i Ratusza. Hotel oglądaliśmy tylko z zewnątrz. Wyglądał bardzo efektownie.
Następnym punktem był hotel Mirage. Ten był pierwszym większym hotelem zbudowanym na Las Vegas Strip. Ukończony został 20 lat temu w 1989 roku. Atrakcjami są białe tygrysy bengalskie, las tropikalny pod dachem, delfinarium, oraz wulkan, który wybucha wieczorem co godzinę przed hotelem. Można ten wybuch zobaczyć za darmo.  My niestety nie widzieliśmy, choć potem żałowaliśmy, że brakło nam determinacji, żeby zobaczyć więcej. Wybuchający wulkan można oczywiście zobaczyć w każdej chwili na You Tube ale w rzeczywistości wygląda to lepiej. Jest to widowisko z gatunku światło, ogień i dźwięk, bo muzyka jest istotną częścią pokazu. Zobaczyliśmy ten pokaz rok później, kiedy to nieoczekiwanie wybraliśmy się w drugą podróż amerykańską. 
                Prawdziwych delfinów nie widzieliśmy, ale po pierwsze były płatne, a po drugie nie chciało nam się ich szukać. Tam wszystko było strasznie ogromne. Żeby gdziekolwiek dojść trzeba było iść i iść. Znowu wystąpił brak determinacji – aż wstyd się do tego przyznać. Ponieżej delfiny sztuczne. 





        Po hotelu Mirage przeszliśmy na drugą stronę Strip gdzie jest największy hotel Venetian. Ma on 4049 pokoje, ale jest rozbudowywany o nowe skrzydło. Prace były na ukończeniu, docelowo pokoi będzie – albo już jest łącznie 7074. Przed hotelem można się poczuć jak w Wenecji. Jest plac Świętego Marka z wieżą i kolumnami, jest pałac Dożów, są kanały z pływającymi gondolami, jest Most Westchnień i Most Rialto. Wieża jest niższa niż oryginalna, ale Pałac Dożów do złudzenia przypomina oryginał. Hotel ma dopiero 10 lat. Przytoczę fragment opisu z przewodnika Pascala. „Venetian łączy rozrywki Disneylandu dla dorosłych z luksusem innych hoteli Vegas. Odtworzono tutaj z rozmachem Wenecję z jej dziełami sztuki, marmurowymi kolumnami i łukami. Niestety jest tu również drogo jak w mieście gondoli. Pokoje są prawdopodobniej największe i najładniejsze w mieście. Wszystkie apartamenty mają duże sypialnie położone stopień wyżej niż część dzienna. Pokoje wyposażono w wygodne rozkładane kanapy. Dostępne są również łóżka z baldachimami. Wspaniałe marmurowe łazienki mają przeszklone prysznice, głębokie wanny, podwójne umywalki i puszyste ręczniki. Venezia Tower oferuje jeszcze bardziej luksusowe wyposażenie, na przykład telewizory plazmowe w łazience.” Ceny pokoi dwuosobowych zaczynają się od 150 $ za jedną noc. Wewnątrz hotelu znajduje się centrum handlowo restauracyjne „Grande Canal Shoppes”, z kanałem i pływającymi gondolami. Ten hotel już wtedy zribł na nas ogromne wrażenie, mimo że nie byliśmy wewnątrz. A wewnątrz ten hotel jest po prosu niesamowity. Ale to mogliśmy stwierdzić dopiero w 2010 roku.











Wokół było jeszcze mnóstwo innych hoteli, ale nie mieliśmy już siły dalej zwiedzać. Po drugiej stronie ulicy był na przykład hotel TI (Treasure Island), gdzie zacumowane były statki pirackie i gdzie wieczorami odbywają się pokazy walk pirackich.  


        Mieliśmy w tym momencie tylko jedną myśl - troszkę odpocząć. Autobus, który kursuje po Strip kosztuje 7 $, ale na jeden bilet można jeździć cały dzień. Wróciliśmy nim do hotelu i oddaliśmy się dwugodzinnemu lenistwu. W planie mieliśmy wjazd na wieżę w dzień, chodzenie po mieście wieczorem, a następnie wjazd na wieżę w nocy i jeszcze wieczorne przedstawienie w naszym hotelu – American Superstars z występującymi sobowtórami gwiazd amerykańskiej rozrywki, m.in. Elwisem Presleyem, Michaelem Jacsonem i Britney Spears. Myśleliśmy, że dostaniemy za darmo dwa bilety, ale niestety. Mogliśmy kupić w ramach zniżek hotelowych jeden bilet a wejść we dwójkę. Bilet kosztował jednak 36 $, więc nasz zapał, żeby obejrzeć to widowisko zdecydowanie się zmniejszył.
          Postanowiłem wykupić dostęp do Internetu, bo czułem taką potrzebę. Kupowanie dostępu odbywało się przy pomocy telewizora i jego pilota. Po włączeniu telewizora pojawiła się plansza powitalna, gdzie serdecznie powitano nas z imienia i nazwiska. Następnie wciskając odpowiednie guziki dostałem hasło dostępowe do sieci WiFi. Oznaczało to jednocześnie zgodę na potrącenie odpowiedniej kwoty z karty kredytowej.
           Po sjeście wjechaliśmy na wieżę. Chcieliśmy popatrzeć jak wygląda miasto z góry w dzień i jak prezentują się wieżowe atrakcje. Wszystko wyglądało bardzo ładnie. Ale z atrakcji nie skorzystaliśmy. To nie dla mnie.










Zagraliśmy na dole w kasynie, za 1 $, bo więcej drobnych nie mieliśmy. Wszystko, co zamierzałem zainwestować w grę wydaliśmy na bilety autobusowe. Bilety kupuje się u kierowcy, ale trzeba mieć odliczoną kwotę pieniędzy, bo kierowca nie wydaje reszty. Został z drobnych tylko jeden dolar, którego szybko wchłonął automat i już nie oddał. A nad automatem świeciła kwota 11 mln $. Plan naszej wycieczki przewidywał dużą wygraną w Las Vegas, ale ten element wyprawy zakończył się porażką. A obok jeszcze widok na nasz hotel i jego wysoką wieżę.
Pojechaliśmy zatem zgodnie z planem oglądać Las Vegas po ciemku. Są tu wieczorem wszędzie tłumy. Ludzie idą, stoją, rozmawiają, patrzą, śmieją się, zachwycają się miastem i jego atrakcjami, siedzą w knajpach, piją, szukają nie wiadomo czego. Dzieci tylko w Las Vegas nie ma. Koncepcja, aby do Las Vegas sprowadzić całe rodziny nie wypaliła. Las Vegas to miejsce zdecydowanie nie dla dzieci. Pełno ludzi w najróżniejszym wieku siedzi w kasynach i gra. Większość przegrywa, ale z czegoś te kasyna i hotele muszą żyć. A pewnie nie jest to prosty interes. Koszty duże, konkurencja też. Taki hotel i kasyno Wynn, którego nie zwiedziliśmy, otwarte zaledwie 4 lata temu kosztowało 3,5 mld dolarów. Niezły kapitalik trzeba wyłożyć żeby ruszyć. Personel też nie pracuje za darmo. Pewnie nie jest to samograj. Ceny za pokój są często niższe niż w motelach przy autostradach.  Było to dla nas najtańsze miejsce noclegowe na całej trasie, a standard był jeden z najwyższych. Dlatego hotele zmieniają właścicieli – łączą się, aby obniżyć koszty zarządzania. Ogromne hotele MGM, Mirage i TI po serii zmian właścicielskich są obecnie zarządzane przez to samo konsorcjum.
           Las Vegas nocą wygląda bardzo atrakcyjnie. Piękne oświetlenie budynków, neony, kolorowo, fajnie. W wielu miejscach ciężko jest przejść – taki jest tłum turystów. Dodatkowo w najbardziej ruchliwych miejscach stały dziesiątki osób (uroda latynoska), które wręczały wizytówki prostytutek. Na odcinku kilkunastu metrów było takich akwizytorów kilkadziesiąt.

















              Spacer zajął nam ponad dwie godziny, Zrobiliśmy trochę nocnych zdjęć i wróciliśmy do hotelu, choć nie było to proste. Tłum na przystanku autobusowym był przeogromny i żeby dostać się do autobusu czekaliśmy na przystanku grubo ponad pół godziny. Do hotelu wróciliśmy wykończeni. Nie mieliśmy już siły wjechać na wieżę. A przedstawienie, na które mieliśmy iść dawno już się zaczęło. Pozostało wypić trochę alkoholu, połączyć się internetowo z krajem, wysłać kolejne meldunki, wykąpać się i iść spać. Wszak następny dzień miał być długi i ciekawy. 
           Wypada powiedzieć na koniec o innych atrakcjach Las Vegas, o których tylko czytaliśmy. Polecić na pewno można Muzeum Figur Woskowych w hotelu Venetian, choć jak pamiętam cena za bilet była strasznie wysoka. W dawnym centrum Las Vegas jest ulica Fremont Street, gdzie na obszarze kilku przecznic zlokalizowanych jest wiele sklepów i kawiarenek. Nad ulicą jest sklepienie o wysokości 27 metrów, na którym są wyświetlane nocne pokazy świateł i laserów - pojedynczych punktów świetlnych jest tam 12,5 miliona.  Można wybrać się do muzeum testów atomowych – muzeum pasuje do tego miejsca, bowiem w pobliżu Las Vegas wykonywane były próby z bronią atomową. W mieście są również atrakcyjne kolejki górskie, sklepy z pamiątkami, i mnóstwo innych ciekawych miejsc.. 

I nie tylko


          Minęły już chyba dwa miesiące, od kiedy szyby w sklepie piekarza są zaklejone gazetami. Remont ? – chyba jednak nie. Tam wewnątrz ciągle nic się nie dzieje. Wygląda na to, że jest to bardzo smutne zakończenie historii, która zaczęła się w 1990 roku. To był rok, w którym działalność gospodarcza była niczym nieskrępowana, kiedy firmy powstawały i rosły jak grzyby po deszczu, a biurokracja była w głębokiej defensywie. Złoty czas dla wielu osób i firm. A my z żoną, Martą i psem Teodorem zamieszkaliśmy na pięknym Placu Słonecznym. Każdego dnia na Plac zajeżdżało mnóstwo mniejszych i większych samochodów z których nowi przedsiębiorcy sprzedawali co tylko się da. Po czasach, kiedy w sklepach nie było nic, było to niezwykłe. I wtedy też na Placu Słonecznym pojawił się piekarz. Tak o nim wszyscy mówili. Przyjeżdżał Syrenką Bosto, o ile nie mylę nazwy, i sprzedawał z tego pięknego samochodu chleb i bułki. Chleb był bardzo dobry, więc i kolejki do Syrenki były długie. Piekarz chyba nigdy jednak prawdziwym piekarzem nie był. On kupował pieczywo z piekarni i sprzedawał z rozsądną marżą.
        Po pewnym czasie piekarz przestał sprzedawać z Syrenki, ale nie dlatego, że mu się przestało opłacać. On poczuł się silniejszy. On wynajął na Placu Słonecznym mały sklep – kilka metrów kwadratowych. Nie był to nawet typowy sklep, tylko małe pomieszczenie w bramie z oknem sprzedażowym. Ale wewnątrz były już półki, jak padał deszcz to nikt nie moknął, bo klienci stali w bramie, a piekarz był w swoim mikroskopijnym sklepie. Ale postanowił być kimś więcej niż piekarzem i wkrótce wynajął znacznie większą powierzchnię i otworzył już prawdziwy sklep. To już nie było tylko pieczywo. To był pełnoprawny sklep spożywczy i warzywny także. To już robiło wrażenie. Ale piekarz w tym miejscu się nie zatrzymał. W sklepie było coraz więcej towarów i sklep stał się zbyt ciasny. Więc nastąpił kolejny skok w karierze piekarza – otwarcie super delikatesów na Placu Słonecznym.  Liczna załoga, wielość asortymentu, warzywa, artykuły spożywcze, alkohol, samootwierające się drzwi do sklepu, dodatkowy poziom sprzedaży, elegancko. I kiedy się zastanawiałem jaki będzie kolejny skok piekarza, w Łodzi otworzył się pierwszy hipermarket, potem drugi, trzeci dziesiąty, pięćdziesiąty i piekarz przestał się rozwijać. Widać było jak podupada. Coraz mniejsza załoga, coraz mniejszy asortyment, coraz mniej światła, dodatkowy poziom sprzedaży zlikwidowany, coraz bardziej pusto w środku. A teraz już tylko te zaklejone gazetami okna. I jak to oceniać. Można powiedzieć, że to normalny kierunek zmian. Przyszłość należy do sklepów sieciowych, wielkopowierzchniowych, gdzie jest system, logistyka, zakupy masowe po stronie zaopatrzenia i związane z tym niskie ceny. W takich warunkach dla piekarza na Placu Słonecznym nie ma miejsca. A mnie się wydaje, że jest inaczej. Że gdyby istniejąca na początku lat 90-tych wolność gospodarcza nie została ograniczona, gdyby biurokracja nie została wskrzeszona, gdyby nie wpuszczono tak wcześnie zachodniej konkurencji, to teraz piekarz prowadziłby całą sieć delikatesów, albo otwierał hipermarket – no może nie sam, może z kolegą kupcem. Ale stało się inaczej i chyba już nie da się tego odwrócić. Wszędzie rządzą sieci: Tesco, Biedronka, Lidl, Netto. Sklepy prywatne upadają jeden za drugim. A sklepy sieciowe, należące do firm zagranicznych, robiących wszystko żeby nie płacić w Polsce podatków, wkraczają do coraz mniejszych miejscowości. Już niedługo ciężko będzie trafić do sklepu na wsi, gdzie za ladą stoi „sklepowa” a obok niej na lekko obdrapanej ladzie stoi zabytkowa waga ze wskazówką, obok leży zeszyt do zapisywania dłużników, a wokół unosi się charakterystyczny zapach wiejskiego sklepu. I mnie się to nie podoba. Bo piekarz, który miał głowę do handlu powinien rozwijać się nadal i nie powinien mieć sklepu zaklejonego gazetami.

          Ale na razie starczy tych niewesołych rozważań i trzeba jeszcze odnotować wiosnę. Pierwsze bociany, które widziałem w tym roku leciały sobie, więc to dobry znak. Podobno zdecydowanie złym znakiem jest widok pierwszego bociana, który leży na plecach z nogami wyciągniętymi do góry J Na szczęście takiego nigdy nie spotkałem. Kwitną już drzewa owocowe, wiosna przyszła wcześniej niż zwykle. To cieszy. A na koniec zamieszczam zdjęcie pięknej gromadki krokusów zrobione na działce.


1 komentarz: