Podróże po Stanach
Na początek trzy zdjęcia reprezentatywne dla tego piątego dnia naszej podróży.
Dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie. Pogoda była słoneczna, było ciepło, ale nie było tak strasznie parno jak w pierwsze dwa dni. Głównym punktem programu była podróż statkiem wycieczkowym dookoła Manhattanu z podpłynięciem pod Statuę Wolności. Rejsów tego typu w ciągu dnia jest niewiele – zaledwie trzy, o 11:30, 15:30 i 17:00. Powędrowaliśmy na ten pierwszy, żeby później spokojnie coś jeszcze zobaczyć, ale mimo że byliśmy dużo przed czasem, to to ten pierwszy rejs był już wykupiony. Na przystań, od najbliższego przystanku metra jest spory kawałek drogi, na pieszo idzie się około 20 minut. Pewnie są też jakieś możliwości dojazdu autobusem, ale nie mieliśmy tego wariantu rozpracowanego. Więc troszkę nam się nie spodobało, że nie możemy płynąć od razu, ale tylko troszkę. Generalnie byliśmy wyluzowani, więc wzięliśmy bilet na 15:30, nie narzekając specjalnie. Zrezygnować z tej atrakcji nie mogliśmy, bowiem to jedna z największych atrakcji Nowego Jorku.
Najbliższym przystani przystankiem metra jest przystanek na Times Square. Bardzo fajne to miejsce. Chyba ma całym Manhattanie nie ma równie kolorowego i sympatycznego miejsca. Gwar, tłumy turystów, i wielkie kolorowe reklamy w postaci olbrzymich ekranów świetlnych. To tutaj odliczany jest w sylwestra czas do rozpoczęcia nowego roku.
Agnieszka weszła do sklepu z pamiątkami po misia-breloczek z napisem „I ©NY” a mnie napadł sprzedawca sprzętu fotograficznego. Ale to był artysta. Kupiłem najpierw filtr polaryzacyjny, z czego się nawet ucieszyłem bo mój filtr gdzieś mi się zapodział. Mogłem go zgubić w Nowym Jorku, a mogłem nie wziąć z domu. Oczywiście dostałem przeogromny upust. Facet nie ustępował jednak i atakował dalej. Miał niezwykłą wręcz nasadkę na obiektyw, która umożliwiała robienie zdjęć szerokokątnych, zdjęć makro i supermakro. Ale on to prezentował, ale pokazywał, ale zachwalał. Oczywiście upust w tym przypadku był już astronomiczny. Po bardzo długim namawianiu zdecydowanie odmówiłem, bo mimo upustów był to spory wydatek. Pan sprzedawca zrobił się smutny, no wręcz nieszczęśliwy. On zapadł się w siebie. Ale to załamanie nie było z powodu tego, że nie sprzedając on nie zarobił. To był smutek spowodowany tym, że ja zrezygnowałem z czegoś co było tak atrakcyjne. On się mnie żałował. Miałem okazję zrobić może interes życia i nie skorzystałem. Więc już nawet nie namawiał do zakupu, tylko starał się wywołać we mnie wrażenie utracenia czegoś cennego. Tak tylko od niechcenia otworzył stronę internetową jakiegoś sklepu, na której takie nakładki kosztowały o wiele, wiele więcej. No cóż – z tej chwili słabości nie jestem dumny. Okazałem się słabo odporny na aktywny marketing. Kupiłem. Misia, a nawet dwa misie też kupiliśmy. I tym sposobem możemy powiedzieć, ze robiliśmy zakupy na Times Square. Sklepów tam różnych jest oczywiście dużo, ale to miejsce i najbliższe okolice jest sławne z powodu teatrów muzycznych. Bo Times Square jest przy przecięciu – takim przecięciu pod bardzo ostrym kątem - dwóch ulic: Broadwayu i Siódmej Alei. A Broadway wiadomo słynie z przedstawień muzycznych na najwyższym poziomie.
Powędrowaliśmy
48 ulicą w stronę nabrzeża mijając kolejne aleje, co pozwalało się orientować jak mamy jeszcze daleko. Zabudowa była różna,
nie tak już „wypasiona” jak w pobliżu Times Square, ale spacer był
interesujący. Wszak warto było poznać Nowy Jork
z różnych stron. Poniżej zdjęcie mało nowoczesnych, aczkolwiek bardzo
wysokich wieżowców, obok których przechodziliśmy wędrując w stronę nabrzeża.
Przystań
skąd odpływają stateczki wycieczkowe znajduje się blisko takiego nietypowego
muzeum. Jest to muzeum lotnictwa, astronautyki i marynarki i znajduje się na
lotniskowcu Intrepid. Nawet trochę się tam wybieraliśmy, ale czuliśmy, że czasu
na to muzeum nie wystarczy. I nie wystarczyło. Ale specjalnie nie żałujemy.
Lotniskowiec wszak było widać dobrze z nabrzeża, a nadzwyczajnymi miłośnikami
lotnictwa i wojskowości nie jesteśmy. Lotniskowiec zrobił się znacznie
ciekawszy po kilku miesiącach od naszego pobytu w Nowym Jorku, kiedy znalazł
się na nim prom kosmiczny Enterprise. Gdy byliśmy w Nowym Jorku, prom stał
jeszcze na lotnisku pod wielkim namiotem. Nawet go z daleka widzieliśmy, gdy
jechaliśmy kolejką napowietrzną z terminala do metra.
Lotniskowiec robi wrażenie. To prawdziwy potwór. Pięknie
się prezentował w słońcu z samolotami na pokładzie. Posiedzieliśmy sobie zatem
na ławeczce przy lotniskowcu, zrobiliśmy kilka zdjęć i powędrowaliśmy znowu
na Times Square, robiąc po drodze znowu
kilka zdjęć.
W planie mieliśmy obejrzenie dzielnic należących do
Środkowego Manhattanu, czyli Chinatown, Soho, i Little Italy. Pojechaliśmy
oczywiście metrem. Tutaj dygresja na temat zwyczajów, których w naszych
środkach komunikacji raczej nie ma. Kobiety, jadąc rano do pracy, robią sobie w
metrze makijaż. Wyciąga taka jedna z drugą cały zestaw, bierze w łapę lusterko
i się maluje. Jedna taka przy malowaniu oczu pracowała całe 10 minut. Inna kilka minut pędzlowała twarz ogromnym
pędzlem, patrzyła w lusterko i dalej się pędzlowała. No i druga rzecz, która
nie dotyczy tylko metra – głośne rozmowy. Oni często prowadzą rozmowy tak,
jakby chcieli, aby słyszał tę rozmowę cały świat. To bardzo powszechne
zjawisko. Młodzi i starzy, biali i czarni, mówią często tak głośno, jakby
prowadzili co najmniej wykład na dużej sali.
Dziwne to.
Środkowy Manhattan odbiega
bardzo od Górnego, czy Dolnego Manhattanu. To już zupełnie inny świat.
Oczywiście to pobieżna obserwacja, ale tutaj nie ma już tej elegancji, wysokich
wieżowców, ładu architektonicznego. Chińska dzielnica – zawsze brzmi to
intrygująco, ale przeważnie ta nazwa nie wiąże się z niczym ciekawym. Albo my
nie umiemy się zachwycać czymś, co zasługuje na zachwyt. Najładniejsza chińska dzielnica była w San
Francisco. Tam było najbardziej kolorowo. W Los Angeles w chińskiej dzielnicy
nie widzieliśmy absolutnie nic ciekawego
i o chińskiej dzielnicy w Nowym Jorku można powiedzieć to samo. No są te
szyldy z chińskimi znakami, jakieś stragany na ulicach, ale generalnie bałagan,
niska chaotyczna zabudowa, nic ciekawego.
Podobnie
było w dzielnicy włoskiej, choć trochę lepiej. Oczywiście widzieliśmy zaledwie
kawałek, ale to co widzieliśmy nie zachęcało do zapuszczenia się dalej. Stare
kilkupiętrowe domy z licznymi drabinami
przeciwpożarowymi na zewnątrz. W minimalnym
stopniu przypominało to klimaty z „Ojca Chrzestnego”.
Z trzech
dzielnic Środkowego Manhattanu, gdzie byliśmy, zdecydowanie najlepiej
prezentowało się SoHo. To bardzo stara dzielnica (pierwsi osadnicy pojawili się
w 1785 roku) z dosyć wysokimi kamienicami (4-8 pięter). SoHo w ostatnim czasie
robi się dzielnicą ekskluzywną. Wcześniej była to dzielnica zdecydowanie
drugiej kategorii, trochę slumsowa, trochę przemysłowa. Teraz kamienice są
ładnie odnowione, na dole są sklepy z górnej półki, jest w miarę czysto.
Dzielnicę polubili artyści, którzy urządzili sobie w starych wnętrzach obszerne
lofty i pracownie. Teraz mieszkania w SoHo należą do najdroższych w Nowym
Jorku. Sklepów jest dużo – najwięcej wzdłuż Broadwayu, bowiem ta ulica i tutaj
sobie biegnie. Kiedyś SoHo to było też centrum świata przestępczego, tutaj
spotykali się gangsterzy aby omawiać interesy dnia i planować przyszłość. Teraz
to dzielnica na czasie, „trendy”, z licznymi klubami, modnymi sklepami,
galeriami, wernisażami i miejscami spotkań towarzyskich. Przewodniki
wypowiadają się na temat tego miejsca mocno entuzjastycznie. Nam się podobało
tutaj średnio. Może za mało spędziliśmy
tu czasu, aby odkryć wszystkie uroki.
Na Broadwayu, w stojących na chodnikach małych budkach, były
sprzedawane tanie hot-dogi po 99 centów za sztukę. Wiadomo, że robione to jest
z byle czego, Ale dobre to było. Poniżej zamieszczam zdjęcie jednej z
najładniejszych ulic w SoHo.
Podsumowując - Środkowy Manhattan nas niczym nie zachwycił,
ale nie żałowaliśmy oczywiście, że tu byliśmy, no bo wszak zwiedzanie miasta to
nie tyko największe atrakcje. Poza tym, jak na filmie ktoś powie – spotkamy się
w SoHo, to będziemy wiedzieć o czym jest mowa.
Po przechadzce po tej dzielnicy i skonsumowaniu hot-doga,
znowu pojechaliśmy metrem na Times Square, trochę tam sobie posiedzieć, bo
ciągle nam było tego placu mało. Ustawiła się już długa kolejka chętnych po
bilety na przedstawienia na Broadwayu. Jest tam bowiem taki punkt, gdzie
sprzedawane są znacznie taniej bilety na przedstawienia, które nie zostały na
ten dzień jeszcze wykupione. Może trochę szkoda, że nie mieliśmy tego w planie,
ale ten pomysł miał liczne minusy – wysokie ceny biletów, niedostateczna
znajomość języka i nieciekawa perspektywa powrotu nocą metrem na Brooklyn.
Times Square tętnił życiem. Posiedzieliśmy trochę,
zajrzeliśmy do sklepu z zabawkami, który był na tyle duży, że pod sufitem
wisiał samolot i ustawiona była ogromna karuzela, tak zwane młyńskie koło. Ale
ponieważ nasze dziecko nie jest już małe, kolejnego pokolenia nie widać, więc
nic nie kupiliśmy. Bardzo nam się ten plac spodobał. Więc nie powstrzymam się i
zamieszczę kolejne zdjęcia.
Powyżej można dostrzec relaksującą się Agnieszkę, która
rozsiadła się na schodkach widokowych. A wcześniej między innymi zdjęcia młodej
pary, która nie wiedzieć czemu postanowiła odwiedzić Times Square.
Trzeba było wędrować dalej na przystań, na naszą ostatnią
atrakcję nowojorską, czyli przejazd
stateczkiem wokół Manhattanu. Wycieczka trwała dwie godziny. Statek najpierw
popłynął rzeką Hudson, czyli oglądaliśmy Manhattan od zachodu, następnie
podpłynął pod wyspę Elis, na której musieli się kiedyś znaleźć wszyscy
imigranci przypływający do Stanów, dalej była Statua Wolności, którą można było
obejrzeć z bliska, aczkolwiek statek tam nie cumował.
Na
poniższym zdjęciu najwyższy obecnie budynek Manhattanu, który wówczas był
jeszcze w budowie i który powstał w miejscu zniszczonych wież Word Trade Center.
Poniżej
centrum finansowe Manhattanu. A dalej malownicze żaglówki. Można się
zastanawiać, czy żaglówka lepiej wygląda na tle wieżowców Manhattanu czy w krajobrazach
mazurskich jezior. Pewnie i tu i tam równie ładnie.
Przepływając
obok wysepki ze Statuą Wolności słychać było szum zwalnianych migawek w
aparatach fotograficznych. Wszyscy robili zdjęcia jak najęci, ja oczywiście
też.
Minęliśmy
najdalej na południe wysunięty punkt Manhattan i statek przepłynął na drugą
stronę dzielnicy i popłynął rzeką East River oddzielającą Manhattan od dzielnic Queens i
Brooklyn. Popłynęliśmy aż do siedziby ONZ, tam statek zawrócił i tą samą drogą
wróciliśmy. Pogoda była piękna, lekki wiatr, słońce i piękne widoki na wieżowce
Manhattanu. Queens i Brooklyn to już rzecz jasna nie to samo. Jakaś stara brama
portowa, stara cukrownia, najstarsza reklama Coca-Coli. Ale co by nie było, to
nie był Manhattan. Ten prezentował się dostojnie i pod każdym względem pięknie.
Ale
wycieczka – choć długa – to w końcu dobiegła końca. Pozostał powrót do hotelu,
oczywiście przez Times Square i pakowanie przed dalszą podróżą. Trochę szkoda
nam było, że już pierwszy etap się skończył, ale czekało na nas jeszcze tyle
atrakcji, że trudno było się martwić. Raczej
było w nas troszkę niepokoju, czy
dalej pójdzie nam równie sprawnie, bo co do urody miejsc, gdzie jechaliśmy,
wątpliwości nie było.
I nie tylko
A
współcześnie zimno, ponuro, trochę śniegu, trochę pluchy, ciągle krótkie dni. Zgodnie
z przewidywaniem spory polityczne, demonstracje KOD, debata w Parlamencie
Europejskim i zgodnie z moim przewidywaniem gwałtowna zmiana w publicznej
telewizji i radiu. Oczywiście jedni chwalą, inni ganią oglądając, a jeszcze
inni ostro krytykują nie oglądając. Taki mamy klimat.
A ja wyrwałem się na dwa dni do
Zakopanego, przy okazji wyjazdu służbowego do pachnącej asfaltem Trzebini. Zakopane
i Tatry to nasz niewątpliwy skarb narodowy. Nie odbiegają urodą od Gór
Skalistych czy Alp. Tatry to perełka. Szkoda, że są takie małe. I trzeba jednak
mieć sporo sił, żeby oglądać Tatry w najpiękniejszych miejscach. Tutaj nie wjedzie
się samochodem na Czerwone Wierchy, doliny nie ciągną się kilkadziesiąt
kilometrów i na ich dnie nie ma szos - tam gdzie jest najpiękniej trzeba dojść.
Inaczej być nie może, bo gdyby było inaczej, Tatry zostałyby zadeptane i zniszczone.
Ceny też stanowią sporą barierę i w porównaniu z cenami amerykańskimi są bardzo
wysokie. Wstęp do parku 5 złotych, parking w Kościeliskiej 20 złotych, a dla porównania
- w Stanach bilet na cały rok do wszystkich parków narodowych kosztował tylko 80
dolarów i to od całej rodziny, do tego parkingi są za darmo i przy wjeździe
rozdawane są mapy i gazetki parkowe.
Pogoda nie pozwoliła mi na bardziej śmiałe wycieczki. Zachowywałem
się jak typowy turysta w moim wieku, czyli był Kasprowy Wierch zdobyty przy
pomocy kolejki, Nosal i Dolina Kościeliska. Ale jestem bardzo zadowolony. Poniżej zdjęcia.
Najpierw zdjęcia z Kasprowego i z krótkiej
wycieczki po grani.
A
poniżej zdjęcia z pięknej Doliny Kościeliskiej – pustej i cichej tego dnia, bez
turystów.
A na
koniec prośba do każdego czytelnika, który dojdzie do tego miejsca. Nastoletnia
Natalia, która jest bardzo zdolną i mądrą dziewczynką bardzo poważnie zachorowała.
Jest w szpitalu. Dzielnie walczy z bardzo groźną chorobą, lekarze robią
wszystko co można, ale na pewno Natalia potrzebuje dodatkowego wsparcia. Więc proszę
o to wsparcie dla niej. Niech dotrą do niej ciepłe myśli. Niech pozytywna
energia płynie do niej z jak największej liczby źródeł i niech jej dodatkowo pomoże.
Z taką pomocą na pewno szybciej powróci do zdrowia.