Podróże po Stanach
Już drugi dzień pod rząd - zgodnie z
prognozami - w Nowym Jorku miało padać. Tym razem deszcze i burze miały być
prawie na pewno. Więc powinniśmy wziąć parasole. Ale parasole oznaczały
konieczność wzięcia dużych plecaków, a duże plecaki to problem przy wchodzeniu
do Metropolitan Muzeum of Art. Więc licząc na swój taniec pogody odtańczony
przed wyjazdem, parasoli nie wzięliśmy. I żadnego deszczu ani burzy oczywiście nie
było. Na początek zdjęcie dnia.
Metropolitan
Muzeum of Art to jedno z największych, najbardziej znanych muzeów na świecie.
Założone w 1870 roku zgromadziło setki tysięcy eksponatów. Jest tak duże, że
zobaczenie wszystkiego w jeden dzień nie jest rzeczą możliwą i trzeba wystawy
wybierać. My łaziliśmy po salach wystawowych od 9:30 do 14:00. Dłużej byłoby
już raczej ciężko. Zobaczyliśmy dużo ale oczywiście nie wszystko. Muzeum
położone jest tuż przy Central Parku, a dokładniej mówiąc wcina się w Central
Park. Wejście jest od strony Piątej Alei. W tym miejscu Manhattan nie wygląda
już tak nowocześnie i monumentalnie jak po południowej stronie Central Parku.
Tutaj zabudowa jest wysoka, ale bez przesady, a nowoczesność wieżowców
zdecydowanie już nie najwyższych lotów. Ale jest tutaj porządnie, czysto i
ładnie.
Trudno zrobić zdjęcie ulicy na Manhattanie, żeby nie znalazła
się na nim taksówka. Łatwo je rozpoznać, bo są pomalowane na żółto. To co
nieraz widzi się na amerykańskich filmach, że ktoś podchodzi do ulicy, krzyczy
taxi i natychmiast zatrzymuje się przy nim taksówka jest wiernym odbiciem
rzeczywistości. Tam tak rzeczywiście jest. Taksówki krążą po mieście cały czas.
I wystarczy wyciągnąć rękę, żeby jakaś taksówka się zatrzymała. My nie
korzystaliśmy, ale widzieliśmy takie scenki wielokrotnie.
Muzeum Metropolitan of Art. jest po jednej stronie Central
Parku, a po jego drugiej stronie, prawie naprzeciwko jest Muzeum Historii
Naturalnej, gdzie byliśmy pierwszego dnia. Po tamtej stronie zabudowa jest
trochę inna, ale też nie tak monumentalna jak na Dolnym, czy Górnym
Manhattanie.
Do
muzeum przyjechaliśmy rzecz jasna metrem, ale musieliśmy się przesiadać. Linia
która miała przystanek przy naszym hotelu, nie mogła dojeżdżać wszak wszędzie.
To była linia R – jeszcze pamiętam. Metro ma linie zwykłe i ekspresowe.
Kosztują tak samo, ale linie ekspresowe mają mniej przystanków. Linia R była linią zwykłą i zatrzymywała si ę
na każdym przystanku. Nieraz linie
zwykłe i ekspresowe poruszają się po
sąsiednich torowiskach. Nieraz warto pojechać jeden przystanek do tyłu, żeby
się przesiąść do linii ekspresowej i pojechać do przodu już znacznie szybciej.
Zwiedzając
Nowy Jork korzystaliśmy z tak zwanego „City Passa”. To zestaw pięciu
wejściówek, do najbardziej popularnych miejsc w Nowym Jorku. Kupić to można w Internecie płacąc kartą
płatniczą, co też i zrobiliśmy, będąc jeszcze w Łodzi. Z potwierdzonym dowodem
zakupu wędruje się do jednej z atrakcji i tam otrzymuje się książeczkę z
wejściówkami do wszystkich miejsc. A są
to: Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Metropolitan of Art, Empire State
Building, przejażdżka stateczkiem turystycznym na wyspę ze Statuą Wolności,
albo - jako alternatywa – przejażdżka
stateczkiem wokół Manhattanu, taras widokowy w Rockefeller Center, albo – jako
alternatywa – muzeum sztuki nowoczesnej. Kupując City Passa zaoszczędza się
trochę pieniążka, więc mając te atrakcje w planie, warto taką opcję
wybrać.
Z ceną
biletu do Muzeum Metropolitan jest dosyć specyficzna sytuacja. Istnieje tutaj coś takiego jak cena
sugerowana. Bilet normalny kosztuje 25
$, ale jak ktoś ma tylko 1 $ to to i za dolara wejdzie. To takie otwarcie na
widza głodnego kontaktu ze sztuką, ale bez nadmiaru gotówki.
Muzeum,
jak już wspomniałem, jest ogromne. Przy wejściu do muzeum otrzymuje się plan,
tak żeby się nie pogubić.
Najpierw
zwiedziliśmy część egipską. W odróżnieniu od Egiptu zwiedzanie odbywa się w
miłej kulturalnej atmosferze I MOŻNA ROBIĆ ZDJĘCIA czego tylko się chce. Jedyny
warunek - bez lampy błyskowej. Zbiory egipskie są potężne. Zajmują 38 sal.
Piękna wystawa, piękne eksponaty, bardzo nam się tam podobało. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć.
Zdjęcie powyżej zrobione zostało w największej sali, gdzie
znajduje się pochodząca z XV wieku przed naszą erą, egipska świątynia. Ale nam
osobiście bardziej podobały się mniejsze rzeczy – figurki, obrazy, ceramika,
płaskorzeźby, malowidła na papirusie itp.
Potem przeszliśmy do części, gdzie zgromadzone były eksponaty
średniowieczne, ale tam prawie nie było obrazów, co nas niemile zaskoczyło, bo
obrazy z tego okresu bardzo nam się zawsze podobały. Były rzeźby i architektura,
na przykład fragmenty średniowiecznych kościołów.
Świadomie ominęliśmy zwiedzanie amerykańskiego domu z różnych
epok, gdzie prezentowana była sztuka amerykańska – głównie dekoracyjna.
Przelecieliśmy sale z rzeźbą i sztuką dekoracyjną europejską. Zdecydowaliśmy
też, że nie będziemy zwiedzać sal, gdzie prezentowana była sztuka starożytnego
Rzymu i Grecji. To już widzieliśmy w innych miejscach.
Zamiast tego pomaszerowaliśmy i spędziliśmy dużo czasu w
salach, gdzie prezentowana była sztuka ludów Afryki, Oceanii i obydwu Ameryk. Tam było co oglądać.
Zupełnie zwariowane rzeźby, maski,
Skąd się coś takiego wzięło. Czy ta figurka poniżej to zachowane
wspomnienia z wizyty kosmitów. Kto wie.
I jeszcze jeden zestaw straszydełek. Dziwne, prymitywne i
bardzo ładne. Niesamowite rzeczy. Fantastyczny dział.
Trzy ostatnie z powyższych zdjęć zrobione już były w sali
gdzie prezentowane była sztuka Meksyku. A kolejnymi salami, które przeszliśmy
średnio szybko były sale z malarstwem współczesnym. Były tam rzeczy, które nam
się podobały ale i takie, które wydały się zupełnie bez wartości. Na przykład
obraz w postaci skośnego czworokąta o płaszczyźnie zamalowanej równo kolorem
niebieskim. Ale były tam oczywiście też obrazy posiadające coś ciekawego w
sobie. Sporo było Picassa i fantastyczny obraz Salvadora Dali.
Nie zamierzam dociekać co on przedstawia. Po prostu mi się
podoba.
Poniżej obrazy Picassa
W innych częściach muzeum było jeszcze sal
z malarstwem całe mnóstwo. Tak na oko z 80. Znaleźliśmy też szczęśliwie
malarstwo średniowieczne, które jakoś zawsze nam się podoba najbardziej. Ale
obrazów znanych artystów było zatrzęsienie. Różne Rubensy, Rembrandty,
impresjoniści francuscy, holenderscy w
całej masie, wszystko to sobie tak po prostu wisiało w ramach na poziomie oczu.
W ramach właśnie, ale bez szyby, bez żadnej osłony. Można było wyciągnąć z
kieszeni flamaster i coś domalować na obrazach wartych setki tysięcy dolarów.
Aż nas trochę to zaufanie do zwiedzających zdziwiło. Poniżej kilka
sfotografowanych przeze mnie obrazów.
Słowo o impresjonistach. Te obrazy wiadomo
są ładne. Ale wykaże się tu skrajnym prymitywizmem. One lepiej wyglądają na
zdjęciach niż w naturze. Zrobiłem dużo zdjęć i efekt był zawsze taki sam.
Zdjęcie lepiej mi się podobało niż oryginał. Ciekawe.
Bardzo interesująca
była wystawa eksponatów pochodzących ze środkowej Azji, Arabii, obecnego Iranu.
Eksponaty pochodzące np. z 3000 roku przed
naszą erą. Ciekawe rzeźby z Babilonu. I można było na własne oczy zobaczyć, że
osoby tam przedstawione mają na rękach coś co wypisz wymaluj wygląda na
zegarek. Bardzo to jest duża historyczna zagadka.
I jeszcze zdjęcia z wystawy obrazów średniowiecznych.
Było w muzeum dużo wycieczek szkolnych i to dzieci takich
stosunkowo małych, które przeważnie są rozbrykane i mają dużo do powiedzenia.
Taka grupka siadała sobie na podłodze, a nauczyciel lub nauczycielka rozmawiali
z nimi o tym co widzą. Przy jednym obrazie potrafili siedzieć wiele minut. Te
dzieci były nadzwyczaj grzeczne, żadnego rozbrykania, pełne skupienie i spokój,
żadnego pokrzykiwania, popiskiwania, popychania. Jak nie dzieci. Bardzo dziwna
sprawa.
Metropolitan Muzeum stoi sobie przy
Central Parku, więc na moment tam wstąpiliśmy, żeby trochę odpocząć i zjeść
kanapkę. Usiedliśmy przy największym stawie w Central Parku, ale ten, w
odróżnieniu od pierwszego stawu, tego z czaplą, który oglądaliśmy pierwszego
dnia, podobał nam się zdecydowanie mniej. Nie zrobiłem mu nawet zdjęcia.
Potem było metro i następny punkt wycieczki, czyli kolejka linowa na Roosevelt Island – wysepkę położoną na East River. Ale tutaj spotkał nas drobny zawód. Opis w przewodniku był tak entuzjastyczny, że spodziewaliśmy się atrakcyjniejszych nieco widoków.
Wysepka leży pomiędzy Queens, a Manhattanem. Kiedyś cieszyła
się złą sławą. Był tam szpital zakaźny, który szczególnie mocno był
wykorzystywany w czasie epidemii, a potem zamiast szpitala zakaźnego był
szpital dla osób obłąkanych. Teraz jest ładne nabrzeże gdzie można sobie
pospacerować i popatrzeć jak ładnie z tej strony wygląda Manhattan. Mieszkają
też tutaj zwykli ludzie, dla których kolejka linowa jest najlepszym środkiem komunikacji z Manhattanem. Kolejka
biegnie wzdłuż okazałego mostu, ale z tego mostu zjazdu na wyspę nie ma. Można
dojechać na nią samochodem, ale od strony Queens. Z tych powodów w kolejce
podróżują głównie mieszkańcy wyspy, a nie turyści. My byliśmy chyba wyjątkiem.
Widok na Manhattan jest stąd bardzo ładny, a dodatkowo widać siedzibę ONZ.
Chcieliśmy rzucić sobie na nią okiem, no to i rzuciliśmy.
Budynek ONZ jest po lewej stronie.
Potem był kolejny punkt programu. Największy dom towarowy w
Stanach Macy’s. Dojechaliśmy tam oczywiście metrem. Ten dom towarowy ma osiem
pięter i zajmuje cały kwartał ulic. Ale czy to ze zmęczenia, czy z zagubienia z
powodu ilości towarów, nawet Agnieszka nie czuła się w tym miejscu dobrze i
długo tam nie byliśmy. Zatrzęsienie wszystkiego. Dział torebek ciągnął się i
ciągnął. Buty zajmowały całe piętro i pół drugiego. Ale ceny ubrań, poza
drobnymi wyjątkami, zdecydowanie wyższe niż u nas. Koszulka polo na przykład
150 $, choć i za 20 $ też były. Niektóre ceny były atrakcyjne. Na przykład
garnitur można było kupić za 350 $, więc była to cena zbliżona do cen w naszych
sklepach. Ponieważ garniturów raczej nie używam, więc nie kupiłem.
I pozostał nam ostatni punkt programu - „Top of the rock” - taras widokowy w Centrum
Rockefellera. Trochę jest tutaj niżej niż w Empire State Building, ale widok na
Central Park jest lepszy i miejsce jest mniej
zatłoczone. Lepiej się stąd patrzy z góry na Nowy Jork. Ale zanim tam
dojechaliśmy mieliśmy ciekawą przygodę. Zdecydowaliśmy się wsiąść do metra
trochę za późno i ja wsiadłem, a Agnieszka została na peronie. Zdążyłem jej tylko pokazać, że dwa przystanki,
wystawiając dwa palce w kształcie litery V. Ale mogła to różnie zrozumieć –
jako znak zwycięstwa, że się jej pozbyłem. Krótko mówiąc zgubiliśmy się w centrum Nowego
Jorku. Oczywiście każde z nas by do hotelu wróciło bez problemu, ale sytuacja
była niekomfortowa, bo w metrze nie ma sygnału. Cierpliwie czekałem. Przejechać
te dwa przystanki można było czterema liniami metra. Sądziłem, że Agnieszka
wsiądzie w pierwszą lepszą linię. Ale przyjechało jedno metro – nie ma jej,
drugie – nie ma. Aha – pomyślałem -
czeka na ten sam numer metra, do którego ja wsiadłem. Ale przyjechał ten
właśnie numer i też jej nie było i tutaj trochę się zaniepokoiłem. Ale na szczęście
się znalazła. Jednak przyjechała, tylko przez jakiś czas nie rzucała się w
oczy. Poniżej
zdjęcia z „Top of the Rock”.
Na ostatnim zdjęciu widać doskonale Empire State Building, a daleko, na samym końcu tego morza wieżowców jest Dolny Manhattan.
„Top of the Rock” był już ostatnim punktem programu. Potem już tylko metro, zakupy i hotel. A na koniec dwa zdjęcia na znanym z filmów placyku przy Rockefeller Center
I nie tylko
Mamy zatem już Święta Bożego Narodzenia. Była już Wigilia,
były prezenty, były życzenia. Jak zawsze jest choinka, którą tradycyjnie
kupujemy z Martą, a Agnieszka wiesza pierwszą najstarszą bombkę. Od kiedy
pamiętam, ta bombka na choince wisiała - jeszcze w domu rodziców. Nie wygląda
już dobrze ale jest.
Może ma pięćdziesiąt lat, może nawet więcej. W domu rodziców
wigilie były gwarne i liczne. Zbierał się niezły tłum - 18 osób, w tym 8
stanowiło najmłodsze pokolenie. Dopóki mama żyła, wigilia zawsze była u nich w
domu. Na ostatniej mama popłakiwała czując, że to zapewne jej ostatnia wigilia.
Były dzieci, więc zawsze był Mikołaj, który z wielkiego wora wyciągał i
rozdawał prezenty. Miłe wspomnienia. I jakże już odległe. Od ostatniej takiej
wigilii minęło już 26 lat.
No cóż, taka kolej rzeczy, trzeba się z tym pogodzić i mieć
nadzieję, że w świecie, w którym jest teraz jest mu dobrze.
Cieszy
nas bardzo, że mamy już chyba na stałe dwóch nowych domowników, którzy na
szczęście zarzucili myśl o ucieczce do siebie. Chyba im w końcu przeszło. Nam jest dobrze z
nimi, a im – mamy taką nadzieję – jest dobrze z nami.
Kot nalewki nie próbował, ale pani kota po raz pierwszy w
życiu spróbowała. I nawet jej smakowała.
A dalej kilka jeszcze zdjęć choinki, i innych wigilijnych
momentów.
Grudzień jest wyjątkowo ciepły. Dzisiaj rano jest już 9
stopni ciepła. W południe temperatura jest jeszcze wyższa. Trawa nie tylko się
zieleni, ale nawet rośnie. Jak tak dalej pójdzie trzeba będzie kosić w styczniu
trawniki. Trudno już o ładne zdjęcia, bo mimo wysokiej temperatury świat jest
szary i smutny. Ale coś tam próbuję jeszcze robić.
W ostatnim „odcinku” pisałem o
sporze o Trybunał Konstytucyjny. Pisałem, że to normalna walka polityczna o
wpływy i tak należy to postrzegać, nie
używając dramatycznych określeń. Pisałem, że PiS w ramach tej walki będzie
szedł „po bandzie” i wcale nie jest pewne, czy da mu to więcej korzyści, czy
tylko na tym straci. Że PiS idzie po
bandzie to jest poza dyskusją, to banda do kwadratu. Kolejne potyczki wygrywa,
ale czy w dłuższej perspektywie jest to recepta na sukces. Może tak, a może
wręcz przeciwnie – trudno to jeszcze ocenić. Walka jest coraz bardziej zażarta.
Pojawił się KOD, płynie krytyka z zagranicy, a główne media stosują
dotychczasową „sprawiedliwą” zasadę – naprzemiennie atakują rząd i opozycję - w latach 2005-2007 rząd, potem przez osiem lat
opozycje, a teraz dla równowagi znowu rząd. Spójrzmy co było 23 grudnia w
telewizji TVN24 po głównych wiadomościach – najpierw przedstawiciel PiS i przedstawiciel
PO, ale pełnej równowagi nie było,
bowiem lekko stronniczy był redaktor prowadzący, potem Andrzej Olechowski –
jeden z palety najwyższej klasy autorytetów medialnych. Zgodnie z oczekiwaniem
działania PiS-u zostały mocno skrytykowane. I kolejny program – Monika Olejnik
i Robert Biedroń. Poglądy były do przewidzenia i to zarówno poglądy Pani Redaktor jak i jej
gościa. W TVP INFO w podobnym czasie najpierw długa rozmowa redaktora Jacka
Żakowskiego i drugiego redaktora, który zgadzał się z Żakowskim we wszystkim,
choć opinie Żakowskiego były skrajne, porównał nawet obecnie rządzących do
grupy przestępczej. Nieco później jeszcze wywiad sympatycznej redaktorki z przywódcą
Komitetu Obrony Demokracji. Więc w tych pięciu programach otrzymaliśmy
proporcje opinii: 8 do 1. A przecież w
społeczeństwie podział jest mniej więcej równy, nawet z przewagą PiS-u, bo
wszak to ta partia wygrała wybory. Więc trudno tu dostrzec obiektywizm i brak
stronniczości. Oczywiście jeśli obejrzymy Telewizję Republika, zajrzymy na
strony wpolityce.pl, niezeleżna.pl, weźmiemy do ręki tygodnik „W sieci” to proporcje będą zupełnie inne. Więc może
wszystko jest ok. Może jest, ale chyba nie jest, bo „siła rażenia” TVN,
telewizji Polsat i TVP jest zupełnie inna. Obserwator sceny politycznej i
sporów na tej scenie toczonych, który odbiera tylko przekaz głównych telewizji
i wiodących portali internetowych nie ma szans na to, że przedstawione mu
zostaną rzetelnie racje dwóch stron. Odbiera przekaz jeśli nie jednostronny, to
w każdym razie skrzywiony – „zatroskana Unia Europejska”, „prasa europejska
bije na alarm”, „zagrożenie porządku demokratycznego w Polsce”, „Prezydent Austrii krytycznie o Polsce”,
„grozi nam demokratura”, „niszczone są podstawy państwa demokratycznego”,
„naruszany jest trójpodział władzy” itd.
i tp. Jak tu się nie zatroskać, jak nie przerazić. Do tego zasada „jeśli ukraść
Kalemu krowę to źle, jeśli Kali ukraść krowę to dobrze”. Niewygodny dla obecnej
opozycji fakt przemilczymy, a wszystko
co jest niekorzystne dla drugiej strony rozdmuchamy do niebotycznych
rozmiarów. Aresztowanie redaktora Sumlińskiego jakie miało miejsce kilka lat
temu – we wszystkich telewizjach
pokażemy jak jest prowadzony w kajdankach, ale jak sąd go uniewinni – nie
będziemy o tym mówić, wszak jest tyle ciekawszych tematów, na przykład urodziło
się ciele z dwoma ogonami. Można o tym zrobić felieton na całe pięć minut, w
żartobliwym tonie i z rysem historycznym. Ktoś zapyta - a kto to jest
Sumliński? - pierwsze słyszę, po co o nim mówić, Prezydent Komorowski zeznawał
w jego sprawie ?, kilka godzin nawet i to niedawno ? – niemożliwe, telewizje o
tym nie mówiły ani słowa, widocznie to nieważna sprawa. Służby zaszczuły jego i
jego rodzinę, co doprowadziło go aż do próby samobójstwa ? – jakie służby,
bzdura, a jak targnął się na życie, to jest może psycholem, świrem, jak by się
chciał zabić to by się zabił … Przywódca
Komitetu Obrony Demokracji nie płaci na dzieci alimentów? Cholera niedobrze,
trudno znaleźć usprawiedliwienie. Co - ponad sto tysięcy jest winien? No
spróbujemy to przemilczeć, może się uda. Albo zaprośmy do programu, zapytamy. Odbiorca
wywiadu może powie – aaa…. więc to tak. Nie jest prawdą, że nie płaci, płaci,
mówi że płaci ile może. Długi są, ale wynikają z faktów obiektywnych i to
zapewne z winy żony, która chce zbyt dużo i zapewne głupi sąd przyznał jej zbyt
wysokie alimenty. Że wyroków sądów nie powinno się krytykować ? No tak, ale w
tym przypadku sytuacja jest inna i on tak pięknie broni demokracji, jest taki
wyważony, spokojny, chodził w sukience, żeby bronić praw kobiet, to wzór
człowieka. Cholera z tymi alimentami.
Propaganda nie jest zjawiskiem
historycznym. Ona istnieje i ma się dobrze.
I nie tylko w Korei Północnej, nie tylko w Rosji. Chyba, że się mylę i
propaganda nie istnieje, lub jej znaczenie jest minimalne, i poglądów nie da
się kształtować poprzez przekaz, Koreańczycy może sami z siebie kochają swojego
Wielkiego Wodza i propaganda, którą są karmieni nie ma tutaj znaczenia. A Putin
jest obiektywnie dobrym człowiekiem i najechał Ukrainę w imię ochrony praw
mieszkańców. Oni tego chcieli, a to że głodują i mieszkają w ruinach to wina
tylko i wyłącznie ukraińskich faszystów. Może takie są fakty i to że tylko taki
przekaz Rosjanie słyszą w rosyjskich mediach w ogóle nie wpływa na ich opinię.
Ale przecież tak nie jest. Propaganda wpływa na poglądy obywateli. Również w
Polsce. I również w Polsce propaganda istnieje i ma się dobrze. Dlatego tak
wiele osób przyjmuje tezy o zamachu na demokrację i dlatego też PiS zrobi
wszystko, aby odzyskać przewagę w mediach publicznych, nie zważając na koszty,
a te będą znowu bardzo duże. Znowu będzie mowa o zamachu na demokrację, o cenzurze,
negatywnie będzie pisała o rządzących zagraniczna prasa, będą demonstracje, a
Ryszard Petru z Ryszardem Kaliszem będą szli w pierwszym szeregu. Ale dla PiS-u
to żyć albo przegrać. Bo tylko w tym przypadku jednolitość przekazu wiodących
mediów zostanie naruszona. A media to siła, która może wykreować albo
zniszczyć, z człowieka podłego zrobić autorytet i odwrotnie. A ludzie są
podatni na manipulację i wcale nie wynika to z niskiej inteligencji, statusu
społecznego, czy płci. Natura ludzka jest jaka jest. Poprzednio opisałem
eksperyment ze wskazywaniem dłuższej linii. Podstawione osoby wskazywały
krótszą jako dłuższą i nieświadomy uczestnik eksperymentu robił to samo. Na
filmiku znajdującym się pod adresem https://www.youtube.com/watch?v=ka_zuK4xFww
omówiony i pokazany jest eksperyment z windą. Nieświadomy uczestnik
eksperymentu wchodził do windy i stawał sobie przodem do drzwi, tak jak
zazwyczaj wszyscy robią. Za nim wchodziły kolejne osoby – osoby podstawione i
stawały tyłem do drzwi. On jeden stał przodem. Ale tylko przez moment. Wiercił
się, kręcił, patrzył na zegarek. Efekt był taki, że po krótkim czasie i on stał
jak inni tyłem do drzwi. Inny obrazek z windy. Efekt początkowy ten sam. W
czasie jazdy wszystkie podstawione osoby zmieniły pozycję na boczną i
nieświadomy uczestnik eksperymentu zrobił dokładnie to samo.
Wracając do Trybunału
Konstytucyjnego to spójrzmy na ten temat bez emocji. Przytoczmy jeden z
argumentów. 460 posłów uchwala ustawę, pracuje nad nią następnie 100 senatorów,
podpisuje prezydent, a następnie Trybunał w składzie 5 osobowym przy stosunku
głosów 3:2 każe ja wyrzucić do kosza, czyli o losach ustawy decydują 3 osoby i
to osoby, które nie zostały wybrane w wyborach powszechnych, które nie muszą
mieć nawet doktoratu, a które na pewno nie są wolne od poglądów politycznych.
To budzi jednak sprzeciw. Zwiększenie liczby sędziów orzekających i
podwyższenie poprzeczki do 2/3 głosów ma więc sens. Ale z drugiej strony przy
„upartyjnieniu” sędziów i takich wymaganiach większość spraw może pozostać
nierozstrzygnięta. Bo tak jak w Sejmie uzyskanie 2/3 głosów będzie niemożliwe, zwłaszcza
wtedy, gdy rozstrzygana sprawa będzie miała podłoże polityczne. Więc teza
opozycji, że po zmianach Trybunał nie będzie mógł efektywnie orzekać ma silne
podstawy. Z drugiej strony PiS miał podstawy by postrzegać Trybunał jako organ
silnie związany z obecną opozycją, który może utrudniać efektywne rządzenie.
Wybór sędziów na zapas był tego niezłym potwierdzeniem. Można tutaj przywołać
powiedzenie - kto sieje wiatr ten zbiera burzę.
Czy Trybunał jest w ogóle
potrzebny – chyba jest. W obecnej sytuacji demokratycznie wybrany Sejm może na
przykład uchwalić, że w każdym pokoju, w każdym domu, w każdym biurze ma
zawisnąć portret Kaczyńskiego, demokratycznie wybrany Senat może to zatwierdzić,
a demokratycznie wybrany Prezydent może to podpisać i trzeba będzie wieszać.
Przykład jest oczywiście głupi, ale to tak dla lepszego zilustrowania problemu.
Ale czy przy takim ostrym podziale politycznym istnieje w ogóle rozwiązanie,
aby Trybunał nie był złożony z politycznych sędziów. Trudna sprawa. Pomysł, aby
sędziów Trybunału musiało wybrać 2/3 posłów jest chyba nierealny. Wybór mógłby
nigdy nie nastąpić. Więc może należy wprowadzić przepis – nie ma wyboru w ciągu
trzech miesięcy, Sejm musi się rozwiązać. Głupie. Opozycja tym bardziej nie
chciałaby wybierać sędziów licząc na lepszy wynik w następnych wyborach. Jedno
co przychodzi mi do głowy to rodzaj konklawe, jak przy wyborze papieża. Zamknąć
wszystkich posłów w odosobnieniu, w odcięciu od świata, od kamer, mikrofonów,
telefonów, od redaktorów i redaktorek, karmić zupą mleczną na śniadanie i
zalewajką na kolację (bez obiadu, i z noclegiem na materacach) i trzymać w
zamknięciu dotąd aż sędziów wybiorą większością 2/3 głosów. Wtedy by wybrali
całkiem niezły Trybunał. Inaczej nigdy nie będzie dobrze.