Podróże po Stanach
Drugi dzień spędzony na wyspie Oahu był nieco inny od pozostałych. Większość czasu spędziliśmy w Polynesian Cultural Center. To takie miejsce, gdzie można zapoznać się z kulturą Polinezji, spędzić czas w miłym - z przyrodniczego punktu widzenia - otoczeniu, posmakować wykwintnych hawajskich dań, a nawet dostać na pamiątkę wieniec kwiatowy. A będąc na Hawajach wypada choć raz taki wieniec na szyje założyć. Na początek zdjęcie z tego sympatycznego dnia.
Polinesian Cultural Center położone jest w północno wschodniej części wyspy, natomiast północne wybrzeże słynie z najpotężniejszych wielometrowych fal. Niestety to nie był sezon na takie fale, ale postanowiliśmy tam pojechać i sprawdzić jak wyglądają hawajskie plaże oddalone od Honolulu. Trasa jaką przejechaliśmy przedstawiona jest poniżej.
Pierwsza
plaża była prawie pusta, pięknie piaszczysta, z pojedynczymi palmami i
nielicznymi miłośnikami pływania na desce. Ja znowu popływałem sobie w ocenie, żona relaksowała się nicnierobieniem.
Było miło, ale ogromnych fal nie było.
Następny
postój był w Zatoce Żółwiowej - Turtle Bay. Jest tam pięknie położony, zadbany,
duży ośrodek wypoczynkowy z hotelami, polami golfowymi i wszystkim co jest
potrzebne do luksusowego wypoczynku. Poniżej zdjęcia z tego miejsca.
Po zawróceniu
na południe zatrzymaliśmy się na jeszcze jednej plaży. W Honolulu tłumy, a na tych
plażach trudno było kogokolwiek spotkać. Ciekawe. Plaża była równie ładna jak
poprzednia, woda ciepła, piasek miły, pogodne niebo. Znowu mieliśmy chwilę
sympatycznego relaksu.
Ale potem
już musieliśmy szybko gnać do Centrum
Kultury Polinezyjskiej, żeby nie przegapić głównych pokazów. Dojechaliśmy tam
po 12 wyjechaliśmy po 21. Ciekawe miejsce, godne polecenia, choć trzeba tutaj
sporo dolarów zostawić. Szczegóły można sprawdzić na stronie internetowej
Centrum www.polynesia.com To taki hawajski skansen. Wśród pięknej przyrody ukryte mini wioski - z zabudową typową dla wysp należących do Polinezji
czyli m.in. Fiji, Samoa, Hawajów, Thaiti, Rapa Nui, Tonga i Nowej Zelandii. W wioskach zobaczyć można pokazy tańca, zwyczajów. Do tego wszystkiego wspaniała parada na tratwach, uroczysty obiad, a na koniec wspaniałe wieczorne
przedstawienie. Bilety można kupić różne. Jest wersja VIP-owska, z asystą obsługi,
wieńcami kwiatowymi od samego wejścia, najlepszymi miejscami i obsługą
kelnerską przy stole biesiadnym, najlepszymi miejscami na wieczornym
przedstawieniu. Jest wersja najskromniejsza, gdzie w programie nie ma obiadu
przy stole, tylko posiłek w bufecie, a miejsca na pokazie są najgorsze. My
wybraliśmy wersję pośrednia z obiadem. Kosztowało to około 100 dolarów od
osoby. Ale nie były to wyrzucone pieniądze.
Po wejściu zostaliśmy napadnięci
przez Hawajczyków, którzy założyli nam wieńce kwiatowe i zrobili ze sobą zdjęcie.
Tak nie do końca wiedzieliśmy o co chodzi, bo potem na coś wyraźnie czekali.
Żona wpadła na głupi pomysł, że może chcą jakiegoś pieniążka za te wieńce, ale
na szczęście zanim się wygłupiliśmy, wymownymi gestami pokazali nam, że chcą po
prostu abyśmy te wieńce oddali. Okazało się, że każdemu turyście takie zdjęcie
robią przy wejściu, a jeśli turysta chce mieć taką niezwykłą pamiątkę to może
sobie na koniec takie zdjęcie kupić.
Od początku było widać, że
miejsce jest urocze i że będzie nam się tu podobało.

W Centrum
Polizezyjskim, oprócz wspaniałej przyrody, są mini wioski polinezyjskie z
zabudową typową dla każdej wyspy. Tam odbywają się w wyznaczonych godzinach pokazy
kultury polinezyjskiej. Najpierw trafiliśmy na prezentację prowadzoną przez
prawdziwego hawajskiego showmana. Był
niewątpliwie dowcipny, wzbudzał salwy śmiechu. Głównym tematem jego występu był
orzech kokosowy i co z nim można zrobić. A ponieważ aby cokolwiek z orzechem
zrobić to najpierw trzeba go zerwać, kolega showmana pokazał jak można to
szybko zrobić. On wszedł na wysoką palmę w kilka sekund.
Poniżej
zdjęcia z najciekawszej – jak dla nas rzecz jasna – prezentacji. To pokaz
prezentujący kulturę Aotearoa czyli Nowej Zelandii. Nie było tutaj dowcipnego showmana, nie było wciągania
publiczności w przedstawienie, odbył się tylko, lub aż tylko, ciekawy pokaz. Taniec,
śpiew, obrzędy z pokazem dziwnych, odstraszających wrogów i złe duchy, min
tancerzy i tancerek, zagrzewanie się poprzez taniec do wielkich czynów. Kobiety
specyficznie ładne, a dla damskiej widowni niektórzy tancerze zapewne okazali
się interesujący.
Poniżej
obrazki z innych, mniej lub bardziej interesujących pokazów
A poniżej
wspaniały pokaz tańca i strojów polinezyjskich na wodzie. Tancerze prezentowali
się na platformach umieszczonych na łodziach. Każda wyspa miała swoją platformę,
a platformy jedna za drugą przepływały pośród zachwyconej, międzynarodowej
widowni, o różnych odcieniach skóry i mniej lub bardziej skośnych oczach. Najpierw przepłynęły Hawaje w kostiumach niebieskich, potem Tonga - w czerwonych, za nimi w żółtych kostiumach Thaiti, a dalej Nowa Zelandia - w zielonych.
Kolejne
dwie prezentacje to ubrana na fioletowo Samoa z dosyć puszystymi tancerkami, a
na koniec najbardziej dziko i groźnie wyglądający tancerze z Fiji, którym
towarzyszyły tancerki o urodzie zdecydowanie interesującej, choć ich figury
odbiegały nieco od wzorca kobiety szczupłej.
Na koniec
przepłynął król Kamehamha wraz ze swoim orszakiem.
Po paradzie
na łodziach pochodziliśmy sobie od wioski do wioski zatrzymując się najpierw na
pokazie zaprezentowanym przez tancerzy z Fiji. W trakcie pokazu potwierdziła
się dzikość tancerzy i uroda tancerek. Bardzo nam się ten pokaz podobał.
A przed
uroczystym obiadem poszliśmy raz jeszcze na pokaz Nowej Zelandii bowiem był to
pokaz wart powtórnego zobaczenia.
Przyszła
w końcu pora na uroczysty obiad – trzeba przyznać, że nie było to małe
przyjęcie – tak na moje oko było na nim około 1000 osób. Potraw było mnóstwo,
wszystkie dobre, sytuacja była troszkę kłopotliwa, bo talerz jeden a
potraw dużo. Z jednej strony wszystkiego wypadało spróbować, ale z drugiej
strony należało zachować umiar, jakoś zachować, żeby nie wyjść na
pasibrzucha. Przy obiedzie były ładne występy
tancerzy i tancerek hawajskich, wpadł też król Kamehameha. No bardzo elegancki był ten obiad. Dostaliśmy
wieńce kwiatowe i ogólnie było bardzo miło.
Potem
krótka przerwa
I na
koniec wspaniałe wieczorne barwne widowisko w amfiteatrze. Niezwykle piękne,
kolorowe stroje, wspaniali tancerze, choreografia, scenografia – wszystko na
najwyższym poziomie. Do tego ogień, woda, wybuchające wulkany. Zdjęcia nie wyszły najlepiej, bo ciemno, bo
daleko do sceny, ale kilka zamieszczam.
A potem
trzeba było jeszcze wrócić przez pół wyspy do hotelu. Ale udało się, choć
końcówka nam nie szła, albo - będąc bardziej precyzyjnym – szła nam średnio. Troszkę
po tym Honolulu błądziliśmy zanim dotarliśmy do hotelu. Wróciliśmy późno, około
północy. Na koniec jeszcze zdjęcie nocne z hotelowego okna.
I nie tylko
A współcześnie
mamy już styczeń 2015 roku. Piękna choinka nieźle się jeszcze trzyma. Było pod
nią sporo prezentów dla wszystkich i chyba wszyscy są z nich zadowoleni.
Sylwester
upływał od rana nerwowo, bowiem Marta z Arkadiuszem postanowili jechać tego
dnia w Tarty, wjechać na Kasprowy Wierch, na którym było rano 19 stopni mrozu i
zejść na dół idąc najpierw granią na Kopę Kondracką i stamtąd na przełęcz pod
Kopą. Wszystko pięknie, ale takie zimowe wyzwania wcale mi się nie podobają. To jest niebezpieczne. Można zamarznąć, można
się poślizgnąć i spaść, można zostać przysypanym lawiną. Mówiłem o tym, ale
nikt mnie nie słuchał. Ale na szczęście wyprawa się udała i są z tej wyprawy
wspaniałe zdjęcia, które pozwolę sobie zamieścić, choć nie są moje.
A ze
współczesnych zdjęć pozwolę sobie jeszcze zamieścić zdjęcia ze spaceru do Parku
Julianowskiego w wyjątkowo ponury mglisty poranek. Park jak zawsze był piękny,
a mgła spowodowała, że zdjęcia mają specyficzny urok. Mglisty świat zawsze mi
się bardzo podobał.
A na
koniec jedno zdjęcie z tych starych, odzyskanych ze slajdów. Na nim żona Agnieszka
w jesiennym Lesie Łagiewnickim. Wygląda jak zawsze, czyli ładnie. Była
niewątpliwie młodsza. Chyba nawet wtedy nie była jeszcze żoną.